Oczywiście, jak możecie sami zauważyć, na świecie dzieje się, dynamika zmian może zaskakiwać opinię publiczną zajętą zasadniczo własnymi problemami i zawsze w związku z tym zaskoczoną rozwojem wypadków… A my wciąż o tej lewicy, że to tylko zmyłka pojęciowa wykorzystująca historyczny autorytet marksizmu, aby przepychać w mainstreamowej polityce jakieś swoje brudne interesiki.
Mówiąc brutalnie, to wszystko, co się dzieje na Ukrainie, na Bliskim Wschodzie czy w ogóle wokół rzekomego przeorientowania świata na wielobiegunowy (czytaj: korzystniejszy) tryb, to wszystko jest ruchem pozbawionym celu nadającego temu ruchowi jakościową charakterystykę oraz wynikającą z nowej jakości obietnicę stabilności.
Jak to zaskomlał nasz ulubiony komentator portalu strajk.eu, Bojan Stanisławski – żeby chociaż wymiana handlowa stała się uczciwsza, to już by było ok… Od razu przypomina się znane, stare powiedzenie „kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość pozostanie sukinsynem”, które ponoć usprawiedliwia ten starczy uwiąd młodzieńczego idealizmu przed czasem.
Nie o to chodzi, aby coś było chociaż trochę uczciwsze, ale o fakt, że bez celu ruch zawsze prowadzi do takiej żałosnej konkluzji. Dlatego socjalizm i posttrockizm nie jest marksizmem. I nigdy nie był.
I jeżeli drugi nasz ulubieniec z tej samej ekipy strajk.eu, Kamil Łukaszek, z którym mieliśmy okazję nie raz polemizować w okresie kiedy tworzył z Ikonowiczem Ruch Sprawiedliwości Społecznej, sam dziś nazywa ten czas okresem własnej głupoty młodzieńczej, zastanawiamy się, gdzie podział się jego choćby drobny przyrost uczciwości – przyznanie, że wówczas mieliśmy rację.
Nie o samo przyznanie się do błędu chodzi – wisi nam i powiewa opinia Kamila Łukaszka. Ale choćby o zastanowienie się, dlaczego w tym okresie można było mieć analizę sytuacji, która okazała się historycznie słuszniejsza od tych analiz, którym był zaprzedany duszą i ciałem. I czy przypadkiem dziś nie powtarza tego samego błędu. Podobnie rzecz się miała z oceną Syrizy, Podemos i wielu innych wątków polityki lewicowej w odniesieniu do priorytetu walki o demokrację w ramach kolorowych rewolucji czy ruchu anty(alter)globalistycznego.
Nic się nie zmieni, ponieważ panowie redaktorzy poważnych mediów z ambicjami opiniotwórczymi w każdym z przejściowych etapów swego mieszczańskiego życia, toczącego się znanymi, rutynowymi koleinami mieszczańskiej ewolucji od młodzieńczego radykalizmu do starczego umiarkowania w ramach prawa i interesu narodowego, na każdym z tych etapów wypowiadają swoje głupoty z niepozostawiającą wątpliwości na dany moment pewnością siebie, zamknięci na polemiczne argumenty.
Tak więc, drodzy czytelnicy, nie ma sensu prowadzić polemiki wokół tematu czy Putin, Xi Jingping i Antonio Guterrez to nolens volens awatary Fidela Castro, Che Guevary i Mao Zedonga, ewentualnie z nadzieją, że uczynią światową politykę chociaż odrobinę uczciwszą. Nie uczynią.
Jak mawiał Marks: wróci cały stary szajs i tyle.
Tylko w nowej odsłonie.
Wolimy więc mówić o celu, a nie o komentarzach postarzałych postrewolucjonistów dotyczących ruchów przedstawicieli globalnej elity, których całą zasługą jest to, że zostali zmuszeni do zajęcia stanowiska politycznego głęboko sprzecznego z ich wewnętrznym, klasowym przekonaniem. I każdym swoim ruchem usiłują doprowadzić do przywrócenia dawnego ładu, tylko trochę uczciwszego, bo dopuszczającego ich do żłobu.
Bez celu, którym jest społeczeństwo bezklasowe, nie ma mowy o znalezieniu nowej formuły, która nie sprowadzałaby się do odnowienia jakiejś starej, przedkapitalistycznej. Mamy do wyboru feudalizm lub niewolnictwo, wliczając z grubsza system azjatycki do feudalizmu, biorąc pod uwagę, że system azjatycki jest bardziej atrakcyjny, ponieważ bardziej zrównoważony gospodarczo i społecznie, podczas gdy feudalizm europejski był podkopywany przez kiełkujący system mieszczański na tle waśni religijnych.
Co byśmy nie robili, nie uciekniemy od tej prawidłowości. Co bardziej przenikliwi myśliciele i ekonomiści, jak Warufakis, doskonale dostrzegają ten proces.
Inną prawidłowością jest to, że ex-rewolucjoniści zamieniają się w narodowców lub trzymają się globalistycznego rozwiązania w wewnętrznie sprzecznej formie globalnego zarządzania z delokalizacją. To jest sprzeczność do pewnego stopnia, ponieważ opiera się na dialektyce, która mówi, że skuteczna delokalizacja zakłada z koniecznością silny i stabilny układ nadrzędny, który pozwala rozwiązywać sprzeczności nie do pogodzenia między społecznościami lokalnymi, które nie chcą zamykać się na poziomie kretynizmu sielskiej idylli odrzucającej istnienie świata zewnętrznego.
Cała ta banda posttrockistowskiego szlamu powinna zrozumieć, że z musu dokonuje wyboru: albo staje się narodowa, z optowaniem na suwerenne państwo, które w jakiś cudowny sposób zapewni sobie bezpieczeństwo w ramach jakiegoś trochę bardziej (daj Boże!) uczciwego sojuszu broniącego interesu swoich członków, tak jak państwo narodowe ponoć broni interesu swoich obywateli. A przynajmniej, w ramach uczciwszego układu powinno bronić… Albo obstaje przy obecnie wyraźnie przegrywającej opcji globalnego zarządzania, które daje możliwość utrzymania demokracji na poziomie lokalnej społeczności przy zamordystycznej polityce globalnej. Na tym polega tajemnica szwajcarskiej demokracji lokalnej i wyśmiewanego już przez Engelsa kretyńskiego jej charakteru. W interesie utrzymania własnej demokracji lokalnej, Szwajcaria staje karnie w szeregu państw NATO, chociaż sama, póki co, jeszcze formalnie nie należy do aliansu. W świecie wielobiegunowym Szwajcaria nie ma szans na zachowanie swej wyjątkowej demokracji bezpośredniej.
Z perspektywy Globalnego Południa, fakt, że te kraje przeżywają rozwój ekonomiczny dzięki uwolnieniu potencjału uprzemysłowienia, oczywiste jest, że przy wartościach związanych z ofensywą burżuazji będą obstawały te właśnie państwa. Zachód przemieszcza się na pozycje nowego feudalizmu, czyli przetrawienia dotychczasowych zdobyczy kosztem reszty świata i utrwalenia ich dzięki zamrożeniu unowocześnienia jeszcze nieuprzemysłowionych regionów.
Znaną rzeczą jest zaangażowanie lewicy w sprawę ekologii. W wymiarze politycznym, ten punkt programu podtrzymuje imperialistyczny cel, jakim jest hamowanie modernizacji zacofanych obszarów świata. Udaje się to szczególnie od zakończenia Zimnej Wojny, które to zakończenie położyło kres ambicjom rozwojowym państw Trzeciego Świata.
Teoria mówiąca o tym, że bogactwo społeczne kreują inne formy działalności gospodarczej, a nie tylko produkcja materialna, służy uzasadnieniu opierania rozwoju danego kraju na usługach, np. typu turystycznego. To jest koncepcja teoretyczna opracowana przez radykalną lewicę, która dziś empirycznie wali się na naszych oczach. Widać to dlatego, że wali się ona w krajach bogatego do niedawna Zachodu. Na Południe nikt by nie zwracał uwagi, ponieważ tam wszystko się tłumaczy lenistwem tubylców.
Przygotowaniem pod nowy feudalizm jest właśnie teoria ekonomiczna nowoczesnej lewicy, która stawia na ekologię. Problem w tym, że przyrost ludności był historycznie wynikiem rozwoju uprzemysłowienia, a więc zahamowanie uprzemysłowienia logicznie daje proces zanikania ludności. Ponieważ jednak przestawienie gospodarki kraju na tory finansowego podziału wartości dostępnej w danej gospodarce wymaga, aby zatrudnienie rosło w celu tworzenia funduszów przeznaczonych na utrzymanie ludności nieaktywnej zawodowo, powstają – delikatnie mówiąc – pewne sprzeczności wewnętrzne systemu. Ludność powinna się kurczyć, ale jednocześnie rosnąć, aby móc dokonać podziału na rzecz emerytów itp., nieaktywnych produkcyjnie grup ludności.
Podział został oderwany od produkcji, a więc oparty na samodzielnie istniejącym systemie finansowym, który w układzie globalnym funkcjonuje tak, że ściąga nadwyżki finansowe do Centrum kapitalistycznego, stwarzając wrażenie, że tam się wytwarza jakaś wartość dodatkowa, słusznie nazwana dodaną, bo z dodatkową nie ma ona nic wspólnego.
Wszystkie koncepcje dochodów bezwarunkowych są oczywistym przejawem rzeczywistości, iż dochody w tej gospodarce nie mają dosłownie nic wspólnego z produkcją bogactwa. Lewica usiłuje jeszcze walczyć argumentem, że samo życie jest bogactwem, więc każdy wysiłek na rzecz utrzymania życia jest pracą produkcyjną, ale coraz mniej jest w tym przekonująca.
Po pierwsze, kulturowo życie przestaje być wartością, jeśli nie jest to życie konsumpcyjne: przestajesz konsumować, przestajesz żyć dla innych. Po drugie, rodzina jest coraz mniej zainteresowana wychowywaniem dzieci, więc upada mit o matce-proletariuszce produkującej nową siłę roboczą. Abstrahując już od tego, że rodzi ona jednostkę konsumpcji, a nie produkcji, która już nie jest potrzebna kapitaliście.
Wreszcie, przychodzi nam z pomocą w zrozumieniu całej sytuacji Hannah Arendt, która wyjaśnia nam całkiem logicznie i w sposób uargumentowany, że homo laborans zasadniczo nie należy do rasy ludzkiej. A jako taki podlega temu samemu losowi, co przestarzałe, przemysłowe środki produkcji – likwidacji w celach ekologicznych. Tak, homo laborans jest czynnikiem produkcji przemysłowej, a skoro zdecydowaliśmy, że z przyczyn ekologicznych likwidujemy przemysł, to następstwem tego jest złomowanie siły roboczej jako czynnika produkcji przemysłowej.
Nie mylmy istnienia tzw. klasy średniej (homo faber) z klasą robotniczą (homo laborans). Tzw. klasa średnia jest historycznie związana wspólnym, choć nierównym, interesem właściciela środków produkcji z klasą kapitalistyczną, ale jeszcze bardziej z arystokracją feudalną. Stąd predylekcja lewicy nowoczesnej do rozwiązania neofeudalnego z rządem globalnym, niedostrzegalnym dla większości poddanych (dobrym królem) i demokracją lokalną, która decyduje o swoim zaścianku i niczym więcej.
Drobny szkopuł w tym, że tzw. klasa średnia jest produktem kapitalistycznego uprzemysłowienia, które stworzyło klasę robotniczą (produkcyjną), którą w procesie ewolucji demokratycznej społeczeństwa należało objąć obowiązkiem edukacyjnym oraz ochroną zdrowia, co należy do prerogatyw tzw. klasy średniej. Rozrost klasy średniej jest więc nieuchronnie związany z rozrostem klasy robotniczej, zaś likwidacja klasy produkcyjnej powoduje automatyczne zmniejszenie zapotrzebowania na usługi tzw. klasy średniej. Ta ostatnia wraca do swej naturalnej funkcji obsługi klasy panującej i przestaje być sfrustrowana tym, że homo laborans zaczyna dorównywać jej dochodami, co jest wbrew naturze lub prawu boskiemu, zależy w co kto wierzy bardziej.
Utrzymanie klasy średniej przy życiu wymaga więc sztucznego dokarmiania kroplówką globalnego systemu finansowego. Stąd symbioza nowoczesnej lewicy z globalizmem i wynikającymi stąd konsekwencjami typu utrzymania amerykańskiej hegemonii na świecie. Świat wielobiegunowy będzie powtórzeniem w przyspieszonym tempie imperialistycznego etapu rozwoju kapitalizmu, z próbami utrzymania nieco uczciwszego ułożenia relacji między partnerami. Hi, hi, ha, ha!!!
Oczywiście, istnieje taka szansa, ponieważ społeczeństwa Globalnego Południa nawiązują do okresu powojennego, kiedy to istnienie ZSRR sprzyjało rozwijaniu relacji ekonomicznych alternatywnych dla kapitalistycznego modelu bezwzględnego wyzysku i bezapelacyjnego podporządkowania słabszych gospodarek imperialistom.
Nieraz już powoływaliśmy się na to, że tzw. II Świat wraz z III Światem porządkowały anarchię kapitalistyczną i swoim kosztem doprowadzały kapitalizm do przymusowej równowagi. Za co kapitalizm bynajmniej nie był wdzięczny, ale odczuł wagę tego czynnika natychmiast po „wygraniu” Zimnej Wojny. Problemy się nie skończyły, ale dopiero zaczęły dla imperializmu, który do tej pory mógł udawać, że marksistowska ocena destrukcyjnego wpływu systemu kapitalistycznego na losy ludzkości jest bezpodstawna.
Przede wszystkim, dzięki upadkowi ZSRR okazała się prawdziwa analiza Marksa, że logiczny rozwój kapitalizmu prowadzi do dwubiegunowego podziału społeczeństwa i likwidacji możliwości wzrostu stopy zysku. Zanik tzw. klasy średniej dokładnie o tym świadczy. Klasa średnia albo się proletaryzuje, albo społeczeństwo burżuazyjne jest zastępowane przez społeczeństwo neofeudalne.
W sytuacji objęcia systemem kapitalistycznym całego globu i wyeliminowania tzw. otoczenia kapitalistycznego, a więc traktowania tego otoczenia jako darmowego dostawcy surowców (łącznie z siłą roboczą) do produkcji, zanika możliwość tworzenia zysku, ponieważ kapitaliści w ramach wymiany rynkowej globalnie równoważą swoje zyski (nie mogą się nawzajem oszukiwać bezkarnie przez długi czas). A ponieważ już żadne czynniki produkcji nie pozostają poza własnością kapitalistyczną, to zanika możliwość tworzenia zysku. Jak pokazywał Marks, kapitalizm jest okresem wyjątkowym w historii ludzkości, stwarzającym ogromne zagrożenia i jedyną w swoim rodzaju szansę na przezwyciężenie społeczeństwa klasowego.
Dlatego powrót do społeczeństwa typu przedkapitalistycznego, w dowolnej mutacji, nawet w ulubionej lewackiej mutacji zrównoważonej gospodarki napędzanej ideałem ekologicznym, przekreśla nadzieje na stworzenie społeczeństwa bezklasowego.
I to zasadniczo odpowiada różnego typu narodowcom, sorry, zwolennikom suwerennego państwa postkapitalistycznego lewicowej czy prawicowej maści, ponieważ marzą oni o „trochę uczciwszej” wymianie handlowej i relacjach międzynarodowych. Co jest niemożliwe bez Cesarza z woli Niebios rozciągającego swą hegemonię na cały świat, a przynajmniej na jakiś jego region. Chodzi o to, że jeśli nie działa wolny rynek (właśnie się skończyło jego działanie globalną katastrofą), to musi istnieć alternatywny mechanizm funkcjonowania społeczeństwa. Mówiąc bardziej obrazowo, sprzeczności i wynikające z nich konflikty nigdy nie są całkowicie zlikwidowane (bo to oznacza bezruch czyli śmierć), ale istnieje jeden ośrodek, który w sposób przewidywalny ma moc arbitralnego rozwiązywania dowolnych konfliktów.
Społeczeństwa Trzeciego Świata mają jeszcze w pamięci okres ZSRR i mętnie kojarzą, że można było ułożyć wymianę ekonomiczną wedle jakichś względnie równorzędnych zasad. Czyli „trochę uczciwiej”. Licząc na to, że hegemon/hegemoni zechcą łaskawie przestrzegać owych zasad. Pokusa, aby przejąć rządzenie światem na zasadzie reguł stanowionych przez siebie na użytek innych jest zawsze duża.
Na pewno istota kapitalizmu nie będzie sprzyjała „uczciwości w relacjach handlowych”. Wielobiegunowość wydaje się tu mechanizmem ochronnym, co jednak nie zapobiega sprzecznościom i konfliktom interesów. Cały świat obecnie usiłuje budować systemy ochronne w przewidywaniu nowego ładu.
Ruchy suwerenistyczne w państwach zachodnich stawiają na przedkapitalistyczny system społeczny i polityczny. Ale głównie z tego powodu ideologicznego, że był to właśnie okres heroiczny burżuazji, która mogła bez żadnych hamulców robić wszystko z otoczeniem przyrodniczym i społecznym, ponieważ to otoczenie wydawało się niewyczerpalne i niwelujące w sposób nieskończony możliwe nadużycia. Wolność jednostki to wszak swoboda robienia wszystkiego, na co tylko fantazja pozwoli bez zmiany warunków otaczających. Dlatego głupotą jest, kiedy filozofowie wyrzekają na alienację związaną z Naturą. To warunek sine qua non nieodpowiedzialnej wolności. Tak, zachowanie przez Naturę swojej własnej wewnętrznej konieczności jest warunkiem nieodpowiedzialnej, nieskrępowanej swobody jednostki. Kiedy jednostce zaczyna zagrażać konsekwencja takiej nieograniczonej niczym swobody, wówczas musi stworzyć instancję zmuszającą pozostałe jednostki do ograniczenia ich własnej wolności w imię, dajmy na to, wartości ekologicznych. Które, zauważmy, mamy głęboko gdzieś, kiedy usiłujemy zmusić Naturę do kooperacji z naszą chorą wyobraźnią.
Tak więc, państwa suwerenne usiłują przygotować się na nadchodzący Nowy Ład światowy, który nie będzie wolny od sprzeczności i konfliktów. Jedno jest pewne, w tym Nowym Ładzie klasy produkcyjne będą traktowane jako homo laborans, co na pewno nie będzie im odpowiadało. Jednak w ramach społeczeństwa przedkapitalistycznego nie będą miały nawet robotniczej perspektywy wyzwolenia z opresji klasowej. Raczej będziemy mieli do czynienia z romantycznymi zrywami typu utopijnego.
Nowy Ład niekoniecznie będzie klasycznym kapitalizmem, nawet jeśli kraje wiodące są kapitalistyczne, z Chinami na czele. Jeżeli jednak nie będzie dążenia do walki klasowej w klasycznym znaczeniu, to będzie to hybryda rozwoju przemysłowego z zaniechaniem globalizacji procesu. Jednak należy zdawać sobie sprawę z faktu, że dynamika rozwoju kapitalistycznego zawsze zagraża gospodarkom, które kierują się bardziej zrównoważonymi metodami. Cała koncepcja państw morskich i kontynentalnych w gruncie rzeczy mówi właśnie o tym – gospodarki kontynentalne, horyzontalnie rozwijające się i wchłaniające kolejne obszary dając im sposobność własnego rozwoju pod hegemoniczną kontrolą odległego cesarza (takie jak np. Rosja czy Chiny), są słabsze od państw ekspansywnych, grabieżczych, które nie dbają o włączenie podbitych obszarów do swego własnego systemu. Teoretycznie, pozostawiają owym obszarom możliwość zachowania pozornej suwerenności, blokując jednak ich rozwój własny.
I tu jest spór lewicy „neokońskiej” (bo pojęcie „neokonserwatywnej” brzmiałoby trochę paradoksalnie) ze stalinistami: ci pierwsi postrzegają takie wchłanianie ekonomiczne i polityczne jako gorszego typu imperializm niż blokowanie rozwoju własnego podbitego obszaru. Ci drudzy dostrzegają pewną szansę cywilizacyjną, w szczególności dla elit podbitego kraju, którym wystarczy autonomia i możliwość wyzyskiwania własnej ludności, trzymanej w szachu przez siły wojskowe hegemona. To typowe zjawisko kolonialne, także dla imperializmu typu czysto grabieżczego, który jednak stawia kwestię braku suwerenności jasno i bez ogródek.
Problem w tym, że nowolewicowy koncept uwolnienia od jarzma imperialistycznego jest sprzeczny sam w sobie. Swoją sprzeczność rozwiązuje dzięki podjęciu tego samego rozwiązania, jakie proponuje imperializm „kontynentalny”. Warunkiem bowiem trwania systemu imperialistycznego, wolnego od wyrażanych konfliktów, jest istnienie hegemona, który dba o mechanizm całości. Tak więc, imperializm kapitalistyczny jest także wyjątkiem, rezultatem niezwykłych okoliczności historycznych, które umożliwiły pojawienie się kapitalizmu z jego potencjałem wolnościowym skierowanym na jednostkę. Jednak stabilizacja tego systemu jest albo niemożliwa, albo musi zachodzić jako powrót do jakiejś formy społeczeństwa przedkapitalistycznego. Co dziś obserwujemy.
Fobia antyrosyjska jest tylko reakcją państw, takich jak Polska, na sytuację konieczności odnalezienia się w sytuacji samodzielności, która jest brzemienna w nieuchronną utratę suwerenności, jeśli nie znajdzie się jakiegoś sojuszu ochronnego. W przypadku Polski mamy do czynienia z sytuacją, w której przywódcom wydawało się, że możemy odzyskać pełną suwerenność polityczną. Problem w tym, że jedyną samodzielną podstawą i gwarancją owej suwerenności jest przejęcie przez Polskę roli imperialistycznej Rosji na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej. Polska nie ma ani potencjału ekonomicznego, ani demograficznego, aby sięgać po tę rolę, ale od czegóż marzenia…
Przywódcy Polski mają dokładnie tę samą „kontynentalną” wizję imperializmu opartego na konstrukcji I Rzeczypospolitej. Tylko ze zmianą hegemona.
Ciągłe skupianie uwagi na Rosji i rzekomym zagrożeniu z jej strony Zachodowi staje się jedyną gwarancją utrzymania przez Polskę niepodległości. Powiemy więcej, paradoksalnie, w ramach systemu satelickiego ZSRR bezpieczeństwo terytorialne Polski trzymało się na konieczności zachowania strefy buforowej między ZSRR a Zachodem. Po upadku ZSRR, wejście do NATO niekoniecznie odzwierciedlało konieczność zabezpieczenia się przed Federacją Rosyjską, ale na pewno przed niebezpieczeństwem utraty suwerenności na rzecz wspólnego interesu Rosji i Niemiec, których teraz już nie odgradzała ideologia.
Formalna suwerenność Polski była utrzymywana w ramach NATO i w ramach UE. Jak jednak wiadomo, przywódcy narodowej prawicy, spadkobiercy Piłsudskiego, nie chcieli się zadowolić formalną suwerennością, coraz bardziej erodowaną na rzecz integracji europejskiej. Do tego dochodziły coraz gorsze warunki gospodarcze. Po niemal tej samej liczbie lat „niepodległości” co „sowieckiej okupacji”, bilans ekonomiczny Polski bynajmniej nie przeważał na rzecz „Niepodległej”. Bez dopłat unijnych ani rusz, podczas gdy „pod sowietami” ponoć utrzymywaliśmy cały ZSRR z krajami ościennymi. Albo, albo, panowie.
W każdym razie, nastąpiło ogromne rozwarstwienie społeczeństwa, co było wielkim zaskoczeniem dla lewicy nowoczesnej i radykalnej zarazem, która wierzyła w doskoczenie do standardów europejskich, szczególnie po rozmontowaniu rodzimego sektora przemysłowego i poddaniu go europejskiej racjonalizacji. Jak ta racjonalizacja wygląda w porównaniu z ułomnym radzieckim podziałem pracy w ramach obozu socjalistycznego? Każdy niech sobie sam odpowie.
W każdym razie kraje Trzeciego Świata na to pytanie odpowiadają dziś jednoznacznie, zmuszając Rosję i Chiny do cofania się w czasie.
Rozwarstwienie społeczeństwa niezbyt martwiło lewaków, ponieważ dotyczyło roboli i innych pasożytów żyjących z owoców pracy kreatywnej tzw. klasy średniej, która ostatecznie też jakby siadła i też się spauperyzowała ku zdumieniu lewicy, niesłusznie przypisującej sobie znajomość podstaw marksizmu.
Brak spełnienia obietnic lewicowych związanych z akcesją do UE spowodował aktywizację prawicy populistycznej, która zupełnie tak samo mało dba o klasy wyzyskiwane (homo laborans) co lewica progresywna, ale ma odpowiedź na pytanie dlaczego projekt UE wziął w łeb. Bo lewica do tej pory nie przyjmuje tego do wiadomości, nawet nie kojarząc, że koszty życia wiążą się jakoś z sankcjami antyrosyjskimi. Jak koszt gazu może wpływać na poziom życia, skoro poziom życia zależy od kreatywności umysłowej naszej polskiej inteligencji i tak było jeszcze za komuny, więc dlaczego nie dziś?!!! Sankcje zabierają zyski rosyjskim oligarchom, więc nie mają innego poza korzystnym wpływu na życie zwykłych Rosjan, którzy powinni opodatkować tychże oligarchów i wtedy mieliby wszystko – szmal i wolność polityczną. Tak myślą lewaki, najwidoczniej. Nawet nam trudno uwierzyć w ten debilizm, ale fakty są nieubłagane.
Populistyczna prawica wie, że lewacka Unia nie ma rozwiązania gospodarczego, ponieważ jedynym rozwiązaniem dla Polski jest powrót do liberalnej gospodarki (jak w Rosji?) i odbudowanie I RP, czyli barbarzyństwo, albo zbudowanie autentycznego socjalizmu, co jest nie do przyjęcia zarówno dla lewaków, jak i dla prawaków. Liberalizm plus imperializm polski daje nam zabezpieczenie samowystarczalności żywnościowej, ale, niestety, to raczej jest mało prawdopodobne. Państwa ościenne, niegdyś wchodzące w skład I RP w całości czy w części, nie za bardzo mają ochotę na to, by znów dać się wchłonąć. Nowa logika kapitalistyczna sprawia, że lokalne elity chcą mieć swoje społeczeństwa, które służą im dla uzasadniania własnej niezbędności w oczach odległego hegemona. To rodzi moc konfliktów lokalnych, które dopiero nas czekają.
Polska nie jest więc w stanie odgrywać roli I RP w regionie i ma podwyższone prawdopodobieństwo, że przy załagodzeniu konfliktu między UE a Rosją, sojusz Niemiec z Rosją zagraża realnie istnieniu Polski. Dlatego zaangażowanie Polski w wojnę na Ukrainie z Rosją nabrało kluczowego znaczenia i przedłużenie wojny stało się jedynym gwarantem utrzymania przez Polskę swych granic. Koszt tej polityki suwerenistycznej jest jednak destrukcyjny.
Innym wyjściem byłoby przyjęcie roli dyplomatycznego negocjatora, którego starania zakończyłyby tę wojnę i który miałby moralne prawo do podpisania nowych umów bezpieczeństwa zarówno z Rosją, jak i z Niemcami. Jeżeli NATO się rozpadnie, a UE nie przeżyje tej organizacji o wiele dłużej (lub odwrotnie), to Polska nie ma żadnych gwarancji utrzymania swych granic, zagrożonych nie tylko ze wschodu, ale i z zachodu.
Nowy Ład wielobiegunowy oznacza dla sąsiadów Rosji konieczność uspokojenia swoich ambicji, ponieważ alternatywą jest brak suwerenności proponowany przez UE. Kto w ogóle może obiecywać, że w jakimkolwiek ładzie postkapitalistycznym będzie mowa o jakiejkolwiek autentycznej suwerenności? Jeżeli Polska ma ambicje stworzenia lokalnego kalifatu katolickiego to raczej przegra nawet z Rosją, ponieważ odtworzenie monarchii habsburskiej nie rysuje się tu w jasnych, niepodległych barwach. Nawet zatopienie imperialistycznych Niemiec nie pozostawia dla nas wolnej przestrzeni w żaden sposób.
Zresztą, co my mamy do zaproponowania ościennym narodom poza polską megalomanią? No naprawdę, spójrzmy w lustro…
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
27 października 2024 r.