Lewicowa rodzinka wykorzystuje niejasność i niekonsekwencję w stosowaniu pojęcia „klasa robotnicza” w historycznym ujęciu i udaje, że Marks mówiąc o klasie robotniczej miał na myśli wszystko, tylko nie robotników fabrycznych, o produkcji materialnej już nie wspominając.
Czterdziesty numer „Nowej Krytyki” poświęcony jest w dużej części pamięci i twórczości zmarłego w kwietniu 2018 r. Jacka Tittenbruna. Dodając swoją cegiełkę do wspomnień o Jacku, chcielibyśmy przytoczyć mail do członków Stowarzyszenia Marksistów Polskich, który Jacek napisał na niedługo przed swą śmiercią, a który dobrze ilustruje zadziorność jego charakteru, co z ukontentowaniem podkreślają wszystkie jego biografie, ale rzadko która przytacza konkrety mogące obrazić kogoś, poza tymi, którzy w wyniku okoliczności historycznych utracili już „zdolność honorową”.
Milczy o tym także organ, którego redaktorem naczelnym jest przewodniczący Stowarzyszenia Marksistów Polskich, mimo że Jacek Tittenbrun był jedynym członkiem SMP, który po pamiętnej konferencji w stulecie Rewolucji Październikowej bez wahania i jednoznacznie ustosunkował się do ataku „legalnych marksistów” w Stowarzyszeniu, podnoszących kwestię tzw. niemieckich pieniędzy Lenina, na „obrońców przegranej sprawy i umarłej Rewolucji”:
„Szanowne Towarzyszki i Towarzysze,
chociaż, jak wynika z listu, jaki pobudził te krótkie refleksje, nagłówek ten staje pod znakiem zapytania przynajmniej w stosunku do części środowiska zaliczanego do stowarzyszenia. Nawet przyjmując najbardziej tolerancyjną, czy jak kto woli liberalną definicję tego, co się zowie na co dzień marksizmem, poglądy tu opisane, a przypisane, o dziwo, osobie, znanej mi, niestety nie mieszczą się zatem nawet w najszerszej, najbardziej workowatej definicji. Reprezentują, niezależnie zupełnie od ich politycznej i ideologicznej wymowy, jaka swoją drogą tak pasuje do lewicowego charakteru mówcy jak wół do karety, reprezentuje najbardziej pospolity, trywialny wariant spiskowej koncepcji dziejów. A gdzie są fakty, dokumenty, które by te rzekome rewelacje potwierdzały? Jestem jako tako obeznany z historią rewolucji rosyjskiej, czytałem – w czasach kiedy nie było innych – i prawicowych historyków rozprawiających nt. Oktiabria, teraz był wysyp audycji i tekstów z okazji rocznicy, jakoś nie zauważyłem, by ktoś odniósł się do tej sensacji, a prawica, co dopiero reakcja zwykle wychwytuje takie detale […]” (Jacek Tittenbrun, mail z 21 listopada 2017 r.)
Sprawa ma o tyle znaczenie, że życiorys Jacka, przedstawiony w „NK”, jest z gatunku tych „ugrzecznionych”. Do tego stopnia, że nawet sam autor życiorysu nie zauważył przezabawnego chochlika drukarskiego, który zmienił całkowicie myśl i intencję piszącego, nie mówiąc już o zmianie stanowiska samego Jacka Tittenbruna. A mianowicie, na stronie 16 możemy przeczytać:
„To, co Tittenbruna odróżniało to fakt, że nie posługiwał się mistyfikującą procesy transformacyjne kategorią narodu, ale mówił otwarcie klasowym językiem. Ów naród zresztą w ujęciu analizy socjologiczno-ekonomicznej postrzegany był jako tożsamy ze społeczeństwem jako całością. Precyzyjnie wskazywał wygranych i przegranych transformacji: klasy robotniczą i pracowniczą. Posługując się naukowym aparatem, pokazywał, że publicystyczne tezy o ‘zdradzie robotników’ wcale nie są przesadzone [podkr. – EBWB]. Nieco później dopiero popularyzował podobną narrację David Ost.”
Ogarnia nas niejakie zdziwienie, albowiem podkreślona opinia wszak nie odróżniałaby Jacka Tittenbruna od wręcz banalnych na lewicy poglądów.
Ale autor biografii jedynie stronę wyżej (s. 15) pisze:
„Szczególnie ważna wydaje się, także z dzisiejszej perspektywy, książka poświęcona upadkowi realnego socjalizmu w Polsce. To bodaj pierwsza socjologiczna analiza podejmująca tę kwestię. Mimo że pisana na gorąco, autorowi całkowicie udało się ominąć potencjalne mielizny związane z aktualnością opisywanych zagadnień; bycie wewnątrz procesu uwiarygodniło analizę i wnioski. Tittenbrun postawił w niej kilka niewygodnych tez. Choćby tę idącą wbrew narracji okrągłostołowej, że realny socjalizm obalili sami robotnicy [podkr. – EBWB], choć nie oni zostali beneficjentami zmiany.”
Przytoczone fragmenty są niespójne, by nie rzec – sprzeczne. Najprawdopodobniej więc chodzi o nieodpowiedzialny wybryk chochlika drukarskiego, który w pierwszym cytowanym fragmencie przerobił (ostrożne) słowo „przesądzone” na „przesadzone”. Niemniej, przykład ten obrazuje doskonale fakt, że to, co wyróżniało Jacka Tittenbruna, to było dokładnie to, co go odróżniało… od reszty „lewicowej rodzinki”, panującej niepodzielnie na swojej kanapie.
Wychodzi na to, że w redakcji „Nowej Krytyki” nawet chochlik drukarski należy do radykalnej lewicy.
Swoją drogą, zadziorność charakteru Jacka Tittenbruna dobrze kontrastuje z czołobitnością, z jaką redaktor naczelny „NK” tytułuje policję zakłócającą przebieg pamiętnej konferencji w Pobierowie – z dużej litery „Policją”. No cóż, Kochan to nie Tittenbrun!
*
W swoim artykule, zamieszczonym w tymże numerze „NK”, Florian Nowicki podejmuje polemicznie (nie wiadomo z kim, bo przecież lewicową publicystykę wręcz rozsadzają codzienne, gorączkowe spory na ten temat) dyskusję nt. pracy produkcyjnej.
„Na gruncie ‘zwykłej’ Marksowskiej teorii produkcji – pisze Nowicki – za produkcję w sensie ścisłym uznaje się wyłącznie tak zwaną produkcję materialną, czyli produkcję środków utrzymania (wraz z produkcją środków produkcji środków utrzymania). Natomiast bezpośrednia produkcja człowieka (konsumpcja środków utrzymania, praca reprodukcyjna, edukacja itd.), ujmowana (zwłaszcza w odniesieniu do realiów gospodarki kapitalistycznej) jako proces reprodukcji siły roboczej, stanowi – w świetle tej teorii – produkcję zaledwie pomocniczą, wytwarzającą/odtwarzającą kluczowe przesłanki zasadniczego procesu produkcji. Celem produkcji, jej produktem ‘ostatecznym’, jest produkt niebędący człowiekiem ani jego właściwością: pozaludzki przedmiot posiadający wartość (wszystko jedno, czy tylko wartość użytkową – jak w produkcji nietowarowej, czy zarazem wartość użytkową i wartość wymienną – jak w produkcji kapitalistycznej). Człowiek jest natomiast zaledwie ‘półproduktem’ produkcji zasadniczej, jej ‘środkiem’ czy też ‘czynnikiem’ (a poniekąd ‘ubocznym rezultatem’). Jakkolwiek również bezpośrednia produkcja człowieka (jako nosiciela siły roboczej) jest procesem wartościotwórczym (skoro siła robocza ma wartość) – wartością ‘ostateczną’ jest wartość rodząca się w toku produkcyjnej konsumpcji siły roboczej, czyli w procesie tak zwanej produkcji materialnej.” (F. Nowicki, Teoria produkcji z ‘Grundrisse’ i jej implikacje dla marksizmu, „Nowa Krytyka” nr 40/2018, s. 94).
Z punktu widzenia zapewne „niezwykłej” Marksowskiej teorii produkcji, którą reprezentuje Florian Nowicki:
„Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy poważnie potraktujemy tezę, iż wszelka produkcja jest w istocie produkcją człowieka. Za zasadniczy proces produkcji globalnej uznamy wówczas bezpośrednią produkcję człowieka, natomiast proces tak zwanej produkcji materialnej okaże się zaledwie procesem pomocniczym – jest to bowiem proces (zaledwie) pośredniej produkcji człowieka. Tak zwana produkcja materialna oraz reprodukcja siły roboczej zamieniają się zatem ‘miejscami’: proces zasadniczy okazuje się procesem pomocniczym, a proces pomocniczy – zasadniczym, przy czym pod znakiem zapytania staje tożsamość bezpośredniej produkcji człowieka jako procesu reprodukcji siły roboczej.” (tamże, s. 94-95).
Streszczając: wszelka produkcja jest w istocie produkcją człowieka, a tzw. produkcja materialna ma charakter pomocniczy.
Prawda i nieprawda. Wszystko zależy od tego, jakie znaczenie nadamy orzeczeniu „mieć”.
Jeżeli orzeczenie „jest” wyraża w powyższym zdaniu prawdę, to w przypadku drugiego członu tego zdania złożonego, orzeczenie „ma” posiada znaczenie życzeniowe.
W społeczeństwach klasowych człowiek jest wykorzystywany przedmiotowo dla celów pogardzanej tzw. produkcji materialnej, która wytwarza zaledwie przedmioty, a nie samego człowieka jako istotę cechującą się głównie właściwościami kreatywnymi. Inaczej mówiąc – człowieka jako cel sam w sobie.
Florian Nowicki pisze: „Celem produkcji, jej produktem ‘ostatecznym’, jest produkt niebędący człowiekiem ani jego właściwością […]”.
W tym przypadku, tj. w odniesieniu do myśli Marksa, użycie hipostazy „produkcja”, jakby to produkcja była podmiotem, nie jest nieznaczącym zabiegiem stylistycznym. Jak my piszemy wyżej, człowiek-bezpośredni wytwórca produktu materialnego jest wykorzystywany w ramach stosunków klasowych do pracy, której społeczeństwo rodzące takie stosunki nadaje piętno czegoś pogardzanego. To nie celem „produkcji” jest towar, ale celem kapitalisty – a więc: innego człowieka.
Ważne jest więc, kto stoi po jakiej stronie barykady walki klasowej. Celem kapitału jest produkt materialny, który sprowadza robotnika do roli przydatku do maszyny. W konkretnym świecie, nie w abstrakcyjnych rozważaniach doktorów filozofii, „klasa kreatywna ma za złe pracownikom fizycznym, że zarabiają za dużo w stosunku do… wartości ich pracy, zwłaszcza przyrównanej do wartości pracy twórczej.
Jak to się ma do marksizmu, gdzie sprzedawana i kupowana jest nie praca (twórcza czy fizyczna, obojętnie), ale siła robocza?
Ponadto, celem kapitału NIE jest praca niematerialna. Specyficzna forma wyzysku kapitalistycznego, (bazująca na sztuczkach związanych z wykorzystaniem czasu pracy), opisana przez Marksa w Kapitale, nie znajduje analogicznego zastosowania do pracy nie przynoszącej w efekcie materialnych produktów. W efekcie, konflikt między kapitałem a pracą kreatywną ma charakter przypadkowy, taki colateral damage, uboczny efekt antagonistycznego stosunku klasowego między klasą robotniczą a klasą kapitalistów.
A więc…
Problem polega na tym, że – w przeciwieństwie do Marksa – lewicowa rodzinka wyciąga stąd wniosek o nieprawomocności hegemonii klas produkujących MATERIALNE warunki rozwoju społeczeństwa w walce o emancypację od wyzysku klasowego.
Interpretując logicznie Grundrisse, możemy wyciągnąć prawomocny wniosek, że warstwy „kreatywne” nie wymagają emancypacji (istnieje w ich przypadku kwestia alienacji, która jednak, ze względu na fakt, że alienacja w tym kontekście nabiera charakteru niezależnego od człowieka jako „obiektywna obiektywizacja”, straciła dla Marksa jako widzącego problemy społeczne w perspektywie społecznej, a nie w perspektywie twórcy twarzą w twarz z jego dziełem, znaczenie) – nie ma wszak potrzeby, aby odeszły w niebyt wraz z klasą wyzyskiwaczy, wręcz przeciwnie, to one są przyszłością społeczeństwa bezklasowego.
Zupełnie inaczej jest w przypadku klasy robotniczej – klasy bezpośrednich producentów MATERIALNEGO bogactwa społeczeństwa.
Nowicki, typowy reprezentant swojej politycznej orientacji radykalnej lewicy, wydaje się podzielać pogląd, że dla sprawy emancypacji wystarczy usunąć problem klasy robotniczej poza nawias uwagi politycznej i zająć się kwestią apoteozy pracy kreatywnej. Walcząc o uznanie dla pracy kreatywnej i jej nosicieli, problem klasy bezpośrednio produkcyjnej w sferze materialnej zniesie się sam, waga tej produkcji jest bowiem niewielka z tego punktu widzenia i nie należy jej sztucznie wyolbrzymiać. Kiedy społeczeństwo się „zdezalienuje”, sprawa sama się rozwiąże.
Co oznacza „dezalienacja” w tym konkretnym znaczeniu?
Oznacza ona, ni mniej, ni więcej, jak uznanie wagi pracy kreatywnej i, w konsekwencji, słuszne i godne jej wynagrodzenie. Oczywiście – w dobrach materialnych. Których producentami będą – po zastąpieniu klasy robotniczej – maszyny. W ten sposób uwiarygodnia się (i nadaje się mu „humanistyczny” smaczek) postulat odebrania jakiegokolwiek znaczenia kwestii wyzwolenia od wyzysku klasy bezpośrednich producentów w sferze materialnej.
Wychodzi na to, że Marks niepotrzebnie rozdął problem, który i tak miał zniknąć w trakcie samoistnej ewolucji kapitalizmu (kolejne „rewolucje technologiczne”). To, czego klasyk nie dostrzegał z XIX-wiecznej perspektywy, zostało szczęśliwie dostrzeżone przez kolejne pokolenia marksistów i skutecznie skorygowane.
Co prawda, inni marksiści twierdzą, że nie ma potrzeby dokonywania korekty, albowiem całe nieporozumienie opiera się na dwoistości znaczenia pojęcia „working class”, które można równie dobrze tłumaczyć jako „klasa robotnicza” (produkcja materialna), co i jako „klasa pracownicza” (dodatkowo – praca kreatywna i usługi niematerialne).
W ten sposób można znieść także rozróżnienie między „starym” a „młodym” Marksem, między Kapitałem a Grundrisse.
Konsekwentnie, można też wykreślić spokojnie cały okres kształtowania się i działania ruchu robotniczego i sprowadzić działalność I Międzynarodówki do kontynuacji burżuazyjno-demokratycznych i liberalnych walk o postęp społeczny i polityczny na kontynencie, prowadzący do uformowania się w konsekwencji legalnych, masowych partii robotniczych (czytaj: pracowniczych, czyli obejmujących całe społeczeństwo bez wielkich właścicieli kapitału przemysłowego, finansowego czy ziemskiego), które nie widziały powodu, aby przyspieszać nieuchronną ewolucję kapitalizmu w postkapitalizm na zasadach szerokiej demokracji.
A jednak…
Nie bez kozery, Marks nigdy nie wydał Grundrisse, ale jak najbardziej opublikował wnioski ze swych rozważań, których świadectwem jest Grundrisse, w znanym dziele pt. Kapitał. A tam mamy do czynienia z rozważaniami prowadzonymi NIE na przykładach prac kreatywnych, lecz jak najbardziej prac wykonywanych w sferze produkcji materialnej. Przypadek?
Nawet kiedy Marks odwołuje się do przykładów bezwzględnego narzucania przez kapitał jednolitych form przejawiania się różnorodności (bogactwa) stosunków międzyludzkich w postaci komercjalizacji wszystkiego – nie tylko edukacji, ale i potocznej moralności i sumienia w ogóle, to i tak nie włącza tych zjawisk do swych konkretnych analiz o charakterze ekonomicznym. Czego nie mogą mu darować, np. feministki nadrabiające luki z żałosnym skądinąd skutkiem. Rozważania Marksa o uniformizacji stosunków społecznych są tylko zaznaczone jako ogólniejsze tło, na jakim rozgrywa się konkretna walka klasowa. Owo tło jest zasugerowane jedynie jako pozornie przypadkowe wtrącenie myśli o oddziaływaniu między człowiekiem gatunkowym a Przyrodą jako podstawą dla wszelkich konkretno-historycznych analiz. Tu właśnie jest echo jego rozważań z Grundrisse, które w postaci przemyślanej streściły się w aluzji do dialektycznego związku między Człowiekiem a Przyrodą.
„Puryści”, którzy domagają się interpretowania Kapitału z wykluczeniem tego elementu – relacji między Człowiekiem a Przyrodą, rolą Przyrody w tworzeniu bogactwa, które jest warunkiem uwolnienia wszystkich od pracy materialnej dla pracy kreatywnej dzięki upowszechnieniu pracy materialnej, tak że przestaje być ona wyznacznikiem klasowości, zapominają o swym obowiązku doszukania się, gdzie w Kapitale Marks nawiązuje do swoich rozważań z Grundrisse i… co z nich wybiera do publikacji.
Różnica między Karola Marksa a Floriana Nowickiego (i lewicowej rodzinki) koncepcją emancypacji jest wyraźna. Działalność praktyczna Marksa świadczy o tym, że jego teoria miała służyć jego, a nie lewicowej rodzinki, koncepcji drogi do wyzwolenia spod klasowego ucisku. Walka Marksa z jemu współczesną „lewicową rodzinką” miała charakter gwałtowny i nie bez powodu. Podobnie jak w przypadku współczesnej lewicowej rodzinki, rozbieżności w charakterystyczny sposób dotyczyły stosunku do… klasy robotniczej właśnie. Tzw. pięknoduchowskie pomysły nie są wymysłem Nowickiego, ale mają długowieczną tradycję.
Jeżeli Marks uważał, że w kondycji klasy robotniczej „jak w soczewce” skupiają się sprzeczności kapitalizmu, a sam kapitalizm jest doprowadzonym do punktu jakościowego procesem kumulacji sprzeczności klasowych historii społeczeństw ludzkich, to nie ma możliwości przeniesienia tej „soczewki” na inną grupę społeczną, szczególnie na taką, która ma stanowić nie problem, ale w jakimś stopniu wskazówkę rozwiązania problemu w przyszłym, bezklasowym społeczeństwie.
Lewicowa rodzinka wykorzystuje niejasność i niekonsekwencję w stosowaniu pojęcia „klasa robotnicza” w historycznym ujęciu i udaje, że Marks mówiąc o klasie robotniczej miał na myśli wszystko, tylko nie robotników fabrycznych, o produkcji materialnej już nie wspominając.
*
Podobnie współcześnie, oddając Jackowi Tittenbrunowi pośmiertny hołd, z wyrozumiałością przechodzi się do porządku dziennego nad jego „trącącą myszką” koncepcją podziału klasy pracowniczej na mnogość kategorii wraz z mnogością możliwych interesów, które „dzielą, zamiast łączyć”. Zamiast problemu widzi się „starego” Tittenbruna (ikonę alterglobalizmu) przeciwstawionego „młodemu” (uwikłanemu w „anachroniczne” problemy). Jak widać na przykładzie Jacka i Karola, oddawanie hołdu niekoniecznie kłóci się z przeinaczaniem przesłania.
I niekoniecznie zawsze jest winny chochlik drukarski.
Miłego Dnia Dziecka!
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
1 czerwca 2019 r.