Jeżeli zamiast pojęcia „klasa robotnicza” używamy „klasa pracownicza”, twierdząc, że nie ma w tym żadnego przeciwstawiania sobie owych pojęć, ponieważ pojęcia te są równoznaczne, to dlaczego dla Lenina jednym z warunków skutecznego przeciwstawienia się biurokratyzacji partii był przeważający udział robotników (jak najbardziej wielkoprzemysłowych) w samej partii i w jej władzach.
Biorąc pod uwagę, że wszyscy członkowie partii pracowali jako pracownicy najemni (skoro nie utrzymywali się z własności dowolnego typu), to kryterium Lenina w tej optyce wydaje się spełnione.
To wskazuje na fakt, że istnieje podstawa, aby twierdzić, że oba pojęcia jednak nie oznaczają tego samego desygnatu, że wielkoprzemysłowa klasa robotnicza jest w jakiś sposób wyróżniona i że ma to zasadnicze znaczenie dla teorii i walki.
Kwestia jest związana z tym, że każda walka ma charakter konkretnohistoryczny. Walka z kapitalizmem także ma swoje uwarunkowania, a konflikt jest skoncentrowany w relacji między kapitalistą a robotnikiem fabrycznym (jak by się ta fabryka nie zmieniała, ale jednak nie może się zmienić w biurowiec czy w operę). Społeczeństwo burżuazyjne, w miarę swego trwania i ewolucji, zamienia wszystkie relacje społeczne w relacje wyzysku o charakterze kapitalistycznym. Dlatego powierzchowne przejawy różnorodnych relacji społecznych wyglądają łudząco podobnie, ale to nie znaczy, że spełniają te same funkcje społeczne.
Wyzysk istniał odkąd istnieje społeczeństwo klasowe, jednak zasadniczym zawsze był stosunek podstawowy dla danego społeczeństwa. Chodzi o taki stosunek, który w danej epoce reprodukuje społeczeństwo. Czyli taki stosunek, który na danym etapie określa i zapośrednicza relacje między społeczeństwem a otaczającą go przyrodą, umożliwiając wytwarzanie produktów niezbędnych do życia.
W społeczeństwach poprzedzających kapitalizm także istnieli właściciele środków produkcji (chociaż fakt ten był ideologicznie gmatwany na różne sposoby), którzy dysponowali wytworzoną wartością dodatkową. Ta wartość dodatkowa (pozostała po opłaceniu kosztów pracy i reprodukcji środków pracy) stanowi warunek możliwości utrzymania różnorodnych warstw pośrednich, które nie mają dostępu do środków produkcji dóbr niezbędnych do życia. Warstwy te wykorzystują pracę rąk i umysłów w sferze, która przynależy do twórczości kulturalnej, ewentualnie jej obsługi; krótko mówiąc, do sfery tworzącej nadbudowę, decydującą o kształcie cywilizacyjnym danego społeczeństwa. Te warstwy społeczne znajdują się w stanie ogromnej zależności od poziomu produkcji, od wielkości wartości dodatkowej. Ponieważ właściciele środków produkcji decydują o przeznaczeniu zawłaszczonego przez nich zysku, owe warstwy są od nich jak najbardziej zależne. W tym sensie, ich interes grupowy jest powierzchownie zbieżny z interesem kapitalistów. W obu wypadkach polega na podkręceniu stopy wyzysku bezpośrednich producentów (robotników w kapitalizmie, a np. chłopów w gospodarce przedkapitalistycznej). Łagodzenie konfliktów między kapitalistami a warstwami pośrednimi może się dokonywać najprościej kosztem robotników (zwiększenie wyzysku robotników w celu otrzymania większej wartości dodatkowej, która pozwala kapitalistom na kupowanie większej ilości usług od owych warstw). Podnosząc stopę wyzysku robotników, kapitalista może zadowolić warstwy pośrednie nie zmniejszając swojego zysku netto.
Dlatego posługiwanie się jednym określeniem dla grup społecznych, których bezpośrednie interesy są sprzeczne, skutkuje programowaniem nieefektywności walki. W łonie „klasy pracowniczej” mamy bowiem grupy, które odczuwają wrogość wobec drugiej części owej „klasy”. Walka klasy robotniczej o podniesienie płac, czyli o zmniejszenie ilości wartości dodatkowej, stoi w jaskrawej sprzeczności z interesem grup, dla których wzrost wynagrodzenia jest zależny od maksymalizacji stopy wyzysku.
To abecadło marksizmu zostało całkowicie zapomniane pod wpływem socjaldemokratycznej rewizji teorii Marksa z Kapitału i zastąpione uproszczonym modelem sprzeczności między nieliczną garstką kapitalistów a przytłaczającą większością społeczeństwa, którego potrzeby są tłamszone przez pazerną burżuazję. Ci rewizjonistyczni teoretycy opierają się na pomyśle, że nie istnieje sprzeczność między robotnikami a resztą społeczeństwa utrzymującego się z pracy najemnej czy z pracy twórczej, opłacanej na osobnych zasadach. Faktycznie, przyjmując jako daną wielkość wartości dodatkowej, podział owej wartości zależy od woli kapitalistów. Owe grupy domagają się zwiększenia swego udziału w tej wartości kosztem zmniejszenia i tak rozpasanej już konsumpcji kapitalistów.
Warto zauważyć, że w walce o podział wartości dodatkowej nie biorą udziału robotnicy, którzy są opłacani z kapitału zmiennego, a nie z wartości dodatkowej. Robotnicy nie rywalizują z grupami pośrednimi o podział wartości dodatkowej. Jednocześnie, nie mają bezpośredniego interesu we wzroście wartości dodatkowej. Wręcz przeciwnie. Nie są więc sojusznikiem owych grup w ich walce z kapitalistą.
Sytuacja ulega zmianie, kiedy robotnicy jako klasa dla siebie stają się klasą panującą. Wówczas przezwyciężają swoje ograniczone do horyzontu klasy w sobie postrzeganie świata i swojej sytuacji, i przejmują odpowiedzialność za rozwój cywilizacyjny. Wówczas pojawia się dwoistość ich stosunku do kwestii wartości dodatkowej – z jednej strony, nie chcą jej powiększenia, ponieważ to redukuje część przypadającą na ich własne wynagrodzenia, z drugiej strony, mają świadomość, że poziom rozwoju cywilizacyjnego stanowi o poziomie rozwoju ekonomicznego oraz o faktycznych możliwościach produkcyjnych społeczeństwa. Mechanizacja i automatyzacja pracy czynią ją lżejszą i mniej czasochłonną, zaś idący za tym, zmniejszony poziom płac roboczych jest rekompensowany zwiększeniem udziału różnego typu społecznych funduszy spożycia opłacanych z wartości dodatkowej.
W tej sytuacji niknie konflikt interesów między klasą robotniczą a warstwami pośrednimi na tle stosunku do wartości dodatkowej.
Jednak w sytuacji, kiedy rozwiązanie polityczne jest wadliwe lub istnieją obiektywne trudności w jego wprowadzeniu w życie, stary, podstawowy konflikt interesów odradza się i nabiera wagi. Wyalienowana władza usiłuje załagodzić niezadowolenie społeczne w jedyny możliwy sposób, tj. kosztem robotników. W kapitalizmie jest to naturalny mechanizm, natomiast w państwie robotniczym to rozwiązanie odwołuje się do robotniczej świadomości klasy dla siebie. Jeśli jednak postulat świadomości klasy dla siebie ogranicza się do części związanej z ponoszeniem kosztów, ale nie rozciąga się na część związaną ze sprawowaniem realnej władzy przez robotników, to zmusza to robotników do cofnięcia się w swej walce do poziomu klasy w sobie, czyli do dominacji haseł czysto bytowych kosztem haseł dotyczących roszczeń do dominacji w społeczeństwie jako klasy panującej.
Problem nie miał tak wielkiego znaczenia dopóki nie nastąpił radykalny wzrost warstw pośrednich jako efekt rozwoju gospodarczego.
Istnieje w marksizmie koncepcja robotnika łącznego, która odnosi się do współpracy między bezpośrednim wytwórcą a twórcą innowacji technicznych i organizacyjnych, zastosowanych w produkcji. Jest to jednak sprawa inna niż rozwój ilościowy grup utrzymujących się ze sprzedaży swoich sił kreatywnych w zamian za część wartości dodatkowej.
Argumentem przeciwko przyznawaniu jedynie robotnikom przemysłowym statusu klasy wytwarzającej wartość dodatkową jest to, że dochód (produkt narodowy) przynoszą krajowi również inne grupy społeczne. Przypatrzmy się temu bliżej:
na poziomie kraju jest to działanie nadal opłacane z wartości dodatkowej, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Natomiast faktycznie, działalność ta ma moc pomnażania dochodu, jeśli dotyczy wymiany z zagranicą. Nie jest nic nowego, żaden nowy mechanizm. W okresie akumulacji kapitału w Europie uważano, że tylko wymiana zagraniczna przynosi bogactwo. Społeczeństwo może być bogate niekoniecznie działając produkcyjnie. Był to okres wzmożonej walki związanej z rywalizacją o rynki zbytu i zaopatrzenia, wyzysku obszarów kolonizowanych. Okres nasilonego protekcjonizmu także.
Ponieważ efekt innowacji, w tym innowacji dotyczącej sposobów organizacji gospodarki, ulega z czasem upowszechnieniu, coraz trudniej jest czerpać zyski nadzwyczajne z takiego procederu. Na czoło stawki wysuwa się kraj, który potrafi utrzymać się w czołówce krajów oferujących wciąż świeże rozwiązania, ewentualnie, który narzuci światu swój specyficzny model życia i konsumpcji jako powszechny, jako wzorcowy, przez to właśnie zachowujący swoją pozycje na czele stawki. Kryterium rywalizacji polega bowiem na tym, aby pozostawać jak najbliżej modelu wzorcowego, uznanego za jedyny oryginalny, a więc najlepszy. Jest to, z jednej strony, mechanizm delikatny, gdyż oparty na subiektywnym przeświadczeniu, z drugiej zaś – niezwykle trwały, ponieważ odpowiadający interesowi wszystkich biorących udział w owej rywalizacji, choćby ich własnym kosztem. Nie jest porażką strata do lidera wyznaczającego wzorzec (wręcz przeciwnie, skuteczność „naszych” propozycji zależy od ich wierności wzorcowi), ale to, że rywal wytworzy produkt bliższy wzorcowi. Rywalizacja między krajami mieszczącymi się w peletonie wzmacnia pozycję lidera.
Podobnie jak w dobie merkantylizmu, bogactwo przestało być zależne od poziomu własnej, materialnej produkcji. Te produkty mogą oznaczać wszystko, łącznie z niezwykle skutecznymi w uzależnianiu produktami finansowymi. Niemniej, ta epoka, podobnie jak i jej poprzedniczka, wreszcie kończy się. Rozziew między gospodarką wirtualną a realną staje się zbyt duży, prowadząc do coraz częstszych i coraz głębszych kryzysów. Stąd bierze się popularność koncepcji głoszących konieczność reindustrializacji w granicach narodowych. A więc i powrót koncepcji populistycznych (reindustrializacja) i prawicowych (nacjonalizm) jednocześnie. Zwyczajne w kapitalizmie szukanie równowagi poprzez ekstremalne wychylenia (efekt ślepego, nastawionego na zysk nadzwyczajny) naśladownictwa rodzą tendencje przeciwstawne, symetrycznie skrajne, czyli właśnie prawicowopopulistyczne. Jest to typowa dla kapitalistycznej anarchii w sferze produkcji metoda równoważenia poprzednich ekscesów (przedsiębiorczego ryzyka), bez których nie byłoby zysków nadzwyczajnych. Przy okazji warto dodać, że kraje przodujące są najlepiej ubezpieczone na to ryzyko, które w całości spychają na „ogoniarzy” tego mechanizmu, czyli na odstających od peletonu.
Dlatego też w kolejnej fali odwrotu od dotychczasowej, jedynie słusznej polityki ekonomicznej, wygrani są wciąż ci sami.
Reindustrializacja przywraca problematykę stosunku między klasą robotniczą a resztą społeczeństwa. Jest to szczególnie istotna sprawa w przypadku lewicy. Tylko zdając sobie jasno sprawę z faktycznego charakteru wzajemnych relacji między różnymi grupami społecznymi i z charakteru ich relacji z klasą robotniczą, możemy właściwie ustawić hierarchię walki o społeczeństwo socjalistyczne, w którym nie odradzałyby się konflikty znane nam z minionego okresu wypaczonych państw robotniczych.
W imieniu Grupy Samorządności Robotniczej
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
21 maja 2017 r.