Przyzwoici ludzie, tacy jak np. Jarosław Pietrzak, pytają z dziecięcym zdumieniem: skąd w Polsce taka rusofobia? I otrzymują odpowiedź, że Rosja – jak każde imperium – musi cechować się co najmniej hipokryzją, aby zachować samo siebie. Inny przyzwoity i obdarzony osobistą odwagą polityk, Mateusz Piskorski, retorycznie pyta o podwójne standardy, kiedy to światowa opinia publiczna użala się nad Aleksiejem Nawalnym z jego dwu i półletnim wyrokiem za notoryczne naruszanie warunków zawieszenia kary za przestępstwo pospolite, natomiast nie ma nic do powiedzenia na temat jego własnego, solidnie odbytego, trzyletniego aresztu bez sformułowanego oskarżenia.
Każde, nawet retoryczne pytanie, może doczekać się odpowiedzi. Nic nie jest czarno-białe w świecie nieskończonych możliwości intelektualnej interpretacji dowolnej sytuacji. Nawalny nie jest sądzony za zdradę ojczyzny, a za zwykłe przestępstwo o podłożu gospodarczym, natomiast Piskorski pełni w Polsce funkcję agenta wpływu – wedle strażników polskiej racji stanu. Podwójne standardy polegają tu na tym, że zdrada ojczyzny (za co Nawalny nie jest sądzony) rządzonej przez „autorytarnego dyktatora” Putina jest aktem prawdziwego patriotyzmu w ocenie światowej opinii publicznej, zaś kontakty z „autorytarnym dyktatorem” i jego reżymem są w tejże samej opinii uznawane za faktyczny brak patriotyzmu w odniesieniu do ojczyzny, gdzie rodzimy „autorytarny dyktat” Kaczyńskiego jest wszakże sytuacją przejściową, przerywnikiem, który wprawdzie ciągnie się kapkę dłużej niż przerywnik w postaci administracji Trumpa w USA, ale zawsze. W końcu Piskorski mógł się zwrócić do ambasady amerykańskiej o stanie się rzecznikiem jego praw obywatelskich. Co prawda, nie miałoby to większego sensu, ponieważ USA popierają dowolny rząd w Polsce, o ile tylko jest on antyrosyjski, na starej zasadzie, że najważniejsze, aby sk…syn był „naszym sk…synem”.
No cóż, racja stanu patriotyzmu i racja stanu demokracji walczącej usprawiedliwiają wszelkie podwójne standardy, albowiem… nie ma wolności dla wrogów wolności. Nie ma też konieczności kierowania się moralnością wobec wrogów moralności.
I takie zasady światowa opinia publiczna szanuje i uznaje za własne.
Należy o tym pamiętać i nie dziwić się, kiedy pozornie retoryczne pytania znajdują racjonalną odpowiedź.
Okazuje się bowiem, że sedno problemu dzielące opinię publiczną na nierówne połowy leży głębiej niż by się wydawało różnym Kandydom politycznej sceny.
Co by nie robiła Rosja, zawsze będzie źle. Jedynym stanem, który Zachód może zaakceptować, jest rozpad Rosji na części całkowicie zależne od niego. Rosja o wielkości Polski ze znikomym znaczeniem politycznym (na poziomie Litwy czy Łotwy) przestałaby być na cenzurowanym, ponieważ jej klasa rządząca sama pilnowałaby swej smyczy w interesie klasowym własnej burżuazji.
Obecnie Rosja – przy całym jej niekonsekwentnym i bardziej propagandowym niż realnym przeciwstawianiu się naciskom z Zachodu – dokładnie idzie w kierunku wyznaczanym jej przez Zachód. Przyjmuje warunki przeciwnika usiłując stać się doskonałym wcieleniem widma rosyjskiego imperium, tak jak to jej wmawiali przez dekady specjaliści od sowietologii. Właśnie ten wizerunek, pieczołowicie hołubiony przez nacjonalistów-konserwatystów wszelkiej (prawicowej i lewicowej) maści utrzymuje podłoże dla sensowności odpowiedzi na retoryczne pytania ludzi kierujących się tzw. zdrowym rozsądkiem i apelujących do zdroworozsądkowo myślących, zwykłych obywateli. Ale ci obywatele mają wbite w głowy, że z Rosją nie jest tak prosto, że to ona jest pokrętna i dlatego nie należy jej przyznawać przywileju mierzenia jej tą samą miarą, co inne kraje. To Rosja przejawia ambitne cele imperialne, to Rosja jest więc agresywna, nawet jeśli jej agresja jest reaktywna.
Nie od rzeczy będzie podkreślić, że patriotyczno-konserwatywne siły w Rosji pracują usilnie na ten wizerunek dorabiając do niego mejsanistyczną ideologię à la Sergiej Kurginian, odpowiadającą na postmodernistyczne zagrożenia wszelkiego typu dla tradycyjnych wartości, powszechnie akceptowane w „cywilizowanym świecie” jako wyraz postępu i najwyższego wcielenia demokracji.
Co z tego, że konserwatywne, prawicowe siły polityczne na całym świecie także czynią wysiłki, aby zachować tradycyjne wartości, wieszcząc kasandryczne przepowiednie o grożącym upadku zachodniej cywilizacji? Ten upadek jest kojarzony z lewicowością, a więc lewica uznaje za swój polityczny obowiązek przyznać się do wszystkich elementów programu zniszczenia zachodniej cywilizacji, ergo patriarchalnej rodziny i genderowego negacjonizmu, które są wszak zaprzeczeniem rzeczywistej wolności jednostki i demokracji, o które to wartości walczyły pokolenia o lewicowych zapatrywaniach.
Z wszelkich starć politycznych, z doświadczenia akcji protestów itp. wynika, że co by nie robiła lewica, zawsze przyczynia się do cudzego zwycięstwa politycznego.
Jak to się dzieje?
Lewica staje nieodmiennie w obliczu wyboru między wartościami postępu a wartościami konserwatywnymi. Jest to zrozumiałe, ponieważ pokolenia (proto)sowietologów lewicowej i prawicowej orientacji usilnie pracowały przez całe ub. stulecie nad sprowadzeniem kwestii lewicowości do kwestii demokracji liberalnej i lewicowego stosunku do tej wartości. Faktycznie, to zadanie polegało na wyeliminowaniu ze świadomości społecznej kwestii, która została wniesiona na porządek politycznego działania przez marksizm, a mianowicie kwestii roli dziejowej klasy robotniczej. Świadomość demokratyczna po upadku moralnym reżymów monarchistycznych w Europie i po zwycięstwie rewolucji burżuazyjnych, w tym przede wszystkim we Francji, stała się normą w zachodnich społeczeństwach. Dla liberalnych demokratów, prekursorów lewicowych ruchów XX wieku, był to program wystarczający i satysfakcjonujący. Dla nich ruch robotniczy pojawił się wraz z industrializacją jako przejaw przerostu jednej z tendencji rozwojowych kapitalizmu (wrogiej idyllicznym, naturalnym skłonnościom russoistycznego człowieka), której przeznaczeniem było samoistne zaniknięcie wraz z dalszą ewolucją samego systemu kapitalistycznej gospodarki, cechującej się naturalną skądinąd efektywnością, związaną z wolną przedsiębiorczością jednostek.
Co prawda, ta naturalna efektywność działała wyłącznie w sytuacji nieograniczonej możliwości rozszerzania działalności gospodarczej na „dziewicze” tereny (tj. na obszary zajmowane przez barbarzyńców, czyli niczyje, tak jak w przypadku gospodarki realnego socjalizmu, traktowanej dokładnie tak samo, jak „niczyje” tereny prerii w Ameryce północnej). Po przezwyciężeniu tych barier związanych z oporem tubylców, kapitalizm napotkał barierę ekologiczną, co skłoniło lewicę do refleksji nad istotą kapitalizmu i doprowadziło do wniosku o istnieniu jednak złej strony tego optymalnego systemu ekonomicznego, wynikającej z kumulacji bogactwa po stronie wielkiego kapitału i wyzysku nieprodukcyjnej pracy najemnej powstałej w wyniku agresywnej ekspansji systemu na obszary „niczyje”. Nic w lewicowym mózgu nie sprzyjało powstaniu myśli krytycznej natury ogólniejszej. Lewicowy mózg zadowolił się przejęciem haseł ruchu robotniczego, którego wszak się obawiał i usiłował zamknąć w bezpiecznych ramach spokojnej kolejki po korzyści płynące z niezakłóconej ewolucji systemu, zabezpieczonej rozwijającą się demokracją.
Podobnie jak w XIX w. liberalna demokracja dopisywała romantyczne uzasadnienia dla chwilowych, narodowych interesów wielkiej burżuazji, w wieku XX liberalna demokracja (socjaliści i socjaldemokraci) walczyli z ruchem robotniczym jako z ruchem pretendującym do roli wiodącej i kierującej procesami historycznymi, w imię demokracji nieodmiennie związanej z postępowo ewoluującym kapitalizmem, dzięki rozwojowi demokracji, która zastąpi walkę klasową. A zasadniczo sprawi, że walka klasowa i walka o demokrację staną się synonimami. Wystarczy utożsamić klasę pracowniczą (całokształt najemnej siły roboczej) z klasą robotniczą i sztuczka jest dokonana!
To lewica antykomunistyczna w ramach uprawianej przez siebie sowietologii (ochoczo podchwyconej przez prawicę) utożsamiła bolszewicką, komunistyczną linię z wielkoruskim nacjonalizmem. To protoplaści powojennej Nowej Lewicy sprowadzili system radziecki do poziomu kapitalizmu państwowego, ignorując zbyt skomplikowane dla prostych, lewicowych umysłów niuanse analizy Lwa Trockiego dotyczące walki o klasowy charakter państwa radzieckiego i o dyktaturę proletariatu. Skoro proletariatem była całość najemnej siły roboczej, to interes klasowy sprowadzał się do interesu ogólnospołecznego – na wzór myślenia socjaldemokracji, która polityczne konsekwencje tego myślenia pokazała w 1914 r. Wedle tego, naturalnego dla niej wzorca, socjaldemokratyczna w istocie Nowa Lewica oceniała projekt radziecki. Odreagowała upokorzenie zadane przez Lenina i bolszewików, wytykających socjaldemokracji zdradę klasowych interesów światowego proletariatu, i wykazała (w swoim mniemaniu), że bolszewicy sami byli tacy, jak ona, że hasło o proletariuszach, którzy są pozbawieni ojczyzny, jest pustym sloganem, a więc socjaldemokracja nie zrobiła niczego nagannego znosząc jedyną potencjalnie skuteczną przeszkodę na drodze do rozpętania Wielkiej Wojny.
Odmawianie systemowi radzieckiemu sprzecznego wewnętrznie charakteru, ignorowanie wewnętrznej walki i iście burżuazyjna skłonność do zaorywania „pustego” pola po tubylcach, sprawiło, że zachodnia lewica posttrockistowska spełniła w byłym bloku radzieckim rolę konkwisty, a nie siły wspomagającej odrodzenie faktycznej lewicy. Pogarda, z jaką zachodni, lewicowi emisariusze traktowali tubylczych działaczy lewicy robotniczej (jednocześnie przymilając się do nacjonalistycznych działaczy robotniczych) przypominało w najlepszym wypadku pogardę wobec Indian, z jaką europejscy najeźdźcy przeprowadzali cywilizowanie Dzikiego Zachodu.
Współczesna lewica zadowala się odgrywaniem tej samej roli, jaką odgrywała liberalna demokracja w stosunku do wielkiej burżuazji w XIX wieku, roli podporządkowanej i podrzucającej lewicowe argumenty na rzecz kapitalistycznego porządku. Utopia Zachodu, wedle której nie ma znaczenia system własności środków produkcji, ponieważ w warunkach demokracji można zagwarantować sprawiedliwy podział wartości dodatkowej, sprawdzała się przez okres Zimnej Wojny, kiedy to kapitał godził się ponosić koszty rywalizacji ideologicznej z blokiem radzieckim. Zrozumiałe. Ta gotowość skończyła się natychmiast wraz z upadkiem rywala jako coś całkowicie niefunkcjonalnego i irracjonalnego. I to też można zrozumieć. Chociaż lewica odmawia zrozumienia, ponieważ burzy to jej aksjomaty ideologiczne.
Rosyjska propaganda propaństwowa pracuje skutecznie na uprawdopodobnianie wizerunku Rosji jako niebezpiecznego pretendenta do roli mocarstwa, które wysuwa jakieś niedorzeczne koncepcje o ogólnohumanistycznej misji cywilizacji ruskiej. W oczach światowej opinii publicznej (oraz lewicy rosyjskiej) wygląda to co najwyżej (i poniekąd słusznie) na dorabianie ideologii do rosyjskiego imperializmu. Takie pomysły są możliwe, ponieważ nie istnieje robotnicza alternatywa dla dwóch uzurpatorów lewicowej myśli – socjaldemokratycznej i stalinowskiej. Obie te koncepcje są w istocie bliźniacze – antyrobotnicze i nacjonalistyczne. Jako takie są na tyle nieradykalne i niekonsekwentne, że pozostają wskaźnikiem dla wahania nastrojów i tendencji. Ponieważ nie wychodzą poza horyzont burżuazyjny, przyjmują argumenty nacjonalistyczne w formie umiarkowanej – patriotycznej, z klauzulą wyboru według własnego sumienia w sytuacji kryzysowej. Co prowadzi do statystycznego podporządkowania się skrajnie nacjonalistycznej linii programowej w przypadku zagrożenia odczuwanego przez rodzimy kapitał.
Ponieważ lewica nie ma zdecydowanej linii w tej kwestii – nie może jej mieć, ponieważ tylko linia robotnicza może być konsekwentnie internacjonalistyczna – podlega wahaniom wynikającym z oceny realnej sytuacji politycznej ojczyzny. Istnienie Rosji z jej mocarstwowymi pretensjami jest odczuwane jako bezpośrednia przeszkoda dla lewicy na drodze do rozpoczęcia rzeczywistej walki, podjęcia rzeczywistego starcia z kapitałem o sprawiedliwy podział. Istnienie systemów antydemokratycznych jest przeszkodą dla zwycięstwa demokracji w skali globalnej.
Szczęśliwie dla lewicy się składa, że część wielkiego, korporacyjnego kapitału, szczególnie tego związanego z mediami (w tym społecznościowymi), podziela lewicowe dążenia do wprowadzenia demokracji na całym świecie. Lewicowe myślenie jest dość proste: należy wywalczyć narzędzie demokracji, a wówczas każde społeczeństwo będzie mogło się domagać od swoich kapitalistów sprawiedliwego podziału. Jeżeli, np. w przypadku Białorusi przy okazji załamie się gospodarka narodowa, to społeczeństwo będzie się mogło skutecznie dopominać sprawiedliwego podziału, chociaż mniejszego tortu. Rozmiar białoruskiego tortu będzie uzależniony od sprawności kapitału białoruskiego w poruszaniu się na światowym rynku. Oczywiście, z góry wiadomo, że prężność białoruskiej gospodarki na „wolnym” (jednostronnie) rynku jest przesądzona, ale w ramach wywalczonej sprawiedliwości i demokracji ustali się zgodny z kapitalistycznym systemem wartości schemat płatniczej „sprawiedliwości”. A więc hierarchia grup społecznych mniej i bardziej zasłużonych dla rozwoju gospodarki narodowej – w przeciwieństwie do dotychczasowej, niesprawiedliwej urawniłowki, która krzywdzi młodych i twórczych informatyków.
Należy bowiem pamiętać o tym, że „sprawiedliwie” nie znaczy „po równo”. Poczucie lewicowości nakazuje postawić kwestię dochodu gwarantowanego, czyli socjalnej zapomogi, a dopiero na tym fundamencie można budować system sprawiedliwego podziału: każdemu wedle jego pracy na rzecz dobrostanu ogólnego. Dyskusje nad zasadami sprawiedliwego podziału trwają, są to dyskusje niekończące się i utopijne, ale to nie przeszkadza lewicy ochoczo i radykalnie rzucać hasła natychmiastowego wprowadzenia zasad „sprawiedliwego” podziału, chociaż czort wie, na czym by on miał polegać, aby miał zadowolić wszystkich zainteresowanych.
Widzieliśmy już, przy okazji protestów z 2018 r., jak podzielone są opinie nt. oceny wkładu różnych grup społecznych w ogólny dobrostan.
Ten drobny problem nie zniechęca jednak lewicy do jej utopijnych pomysłów. Grunt, że skutecznie zarzuca się tonami słów prostą zasadę, że podział został już przesądzony na etapie produkcji. Skoro pozbywamy się produkcji jako reliktu niechlubnej przeszłości, to co za kłopot dla lewicy?
Przyglądając się tej piaskownicy, trudno się dziwić, iż w odniesieniu do współczesnej lewicy kapitał odczuwa coś w rodzaju dobrodusznej politycznej pedofilii.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
4 lutego 2021 r.