z cyklu „Sranie w banie”

Zdrowy rozsądek króluje w świecie prawd oczywistych. W takim świecie, w takiej cywilizacji żyjemy. Bez niuansów. Zdroworozsądkowo. To poniekąd paradoksalne zjawisko. Reakcja na uproszczony rzekomo świat marksistowskich interpretacji świata. Są dwie klasy, jedna dobra, druga zła. Wszystko można zinterpretować w kategoriach Dobra lub Zła w zależności od tego, czyim interesom dana interpretacja służy. Fascynacja takim, stalinowskim w istocie, widzeniem świata, przydatnym propagandowo, wyrażała się w krytyce literackiej obnażającej interesy materialne leżące pod powierzchnią inteligentnych usprawiedliwień i upiększeń.

No cóż, jak zawsze mamy do czynienia z tym, że jakieś odkrycie krytyczne jest w pierwszym swym wyrazie czymś odkrywczym, postępowym. Ale zastępy krytyków literackich, którzy całą swą rolę widzą w nieskończonym powtarzaniu efemerycznej prawdy, są już tylko utrwalaczami banału, który niczego w istocie nie wyjaśnia.

Już sam fakt, że krytyka literacka została zdegradowana w ten sposób powinien ostrzec marksistów, iż nastąpiło jakieś przegięcie.

Nastąpiło bowiem przeniesienie narzędzia na sferę, która z tym narzędziem nie jest kompatybilna. Gdzieś w podziemiach procesu twórczego mamy do czynienia z człowiekiem, który przede wszystkim jest istotą materialną, potrzebującą jeść i pić, znaleźć swoje miejsce w społecznym podziale pracy, ale kulturalna nadbudowa, proces twórczy, nie daje się sprowadzić do tego mechanizmu.

Marksizm z jego teorią wyzysku i programem emancypacji dzięki zbudowaniu społeczeństwa bezklasowego odnosi się do tego podziemnego świata, który nie musi towarzyszyć nam świadomie w każdej chwili naszego społeczno-kulturowego bytowania. Świadomi musimy być naszych fundamentalnych interesów klasowych.

Nowa Lewica rozmyła to zawężające rozumienie marksizmu, uznając nieprawomocnie, że zdobyła w nim narzędzie gotowej interpretacji wszystkich zjawisk w kategoriach Dobra i Zła, ponieważ wyzysk jest złem. Można się doszukiwać relacji wyzysku w każdym zjawisku, w każdym przejawie życia, nie tylko w sferze stosunków produkcji. Otrzymany efekt jest dokładnie taki sam, jak zastosowanie płaskiego materializmu do krytyki literackiej.

Postnowoczesność, przeciwstawna marksizmowi, okazała się jego poststalinowską krytyką.

Jeżeli dziś prawica wykazuje więcej subtelności w dociekaniach społecznych i politycznych, to wynika z opłakanego stanu nowoczesnej, postmarksistowskiej lewicy. A postmarksizm w swej pierwotnej odsłonie jest wariantem stalinizmu, albowiem próbą pogodzenia wartości burżuazyjnych z instrumentarium marksizmu.

Dobro i Zło są więc wartościami, które powinny się przejawiać immanentnie, wprost, bez żadnych zasłon, które wprowadzałyby element zwątpienia w dobroć Dobra czy w zło Zła. Zaczynając od faktu klasowego wyzysku, podział idzie przez całość życia społecznego w sposób jednoznaczny i prosty jak drut. Daje się wyprowadzać argumentacyjnie w przód i w tył, na boki i do środka.

W praktyce ten poststalinowski schemat leży u podłoża wszelkich lewicowych koncepcji odnoszących się do mniejszości wszelkiego typu. Nie ma żadnego mechanizmu oddalonych skutków pewnych głębokich, ekonomicznych mechanizmów, które kierują społeczeństwami i są niezależne od indywidualnej woli, ale które stanowią właśnie konkret naszego życia, a nie wyłącznie budulec dla indywidualistycznych fanstamagorii. Jest tylko w nowolewicowym przekonaniu zjawisko bezpośredniego wyzysku w relacjach kompletnie nie dotyczących relacji klasowych. To właśnie jest analogia do poststalinowskiej krytyki literackiej. Bezpośredniość wynikania pozwala na oznaczanie pewnych zjawisk i ludzi cechami Dobra i Zła.

Mamy tego przykład choćby w przypadku wojny rosyjsko-ukraińskiej. Liczy się możliwość zastosowania oceny wartościującej do jak najbardziej bezpośredniego zjawiska, co znosi konieczność analizy przyczynowo-skutkowej. Rosja jest agresorem i na tym koniec. Nawet jeśli istniały jakieś głębsze przyczyny agresji, to z góry wykluczona jest odpowiedzialność tych, którzy maczali palce w przyczynach konfliktu.

Ten sposób rozumowania jest żywcem zaczerpnięty nie tyle z teorii marksizmu, co z bajek Tolkiena, które są prototypem lewicowego pojmowania świata w jego manichejskim wyrazie. Jeżeli nawet były jakieś przyczyny, które z Orków zrobiły to, czym są, to nie ma to znaczenia w obliczu ich Zła i brzydoty. Cecha brzydoty też ma propagandowe znaczenie, bynajmniej nie najmniej istotne.

Archetypem tego sposobu widzenia świata jest mit o Kainie i Ablu. Kain miał wszelkie powody, aby czuć się skrzywdzonym. Nie mógł zemścić się na Bogu, więc odegrał się na bracie. Nie zaprowadził tym samym sprawiedliwości w ludzkim świecie, bo dobre rzeczy nie mogą być efektem złych działań. Ale złe działania bardzo dobrze służą usprawiedliwieniu niesprawiedliwych praw rządzących światem.

W końcu przecież Kain mógł negocjować…

Czyż nie ma tu bijącej po oczach analogii z walką klasową? Skrzywdzony nie powinien walczyć o swoje prawa, ponieważ to, iż jest gorzej oceniany nie wynika z niesprawiedliwości osądzającego, ale z faktu ułomności tkwiącej w nim samym.

Broń, jaką posługuje się lewica współczesna, obraca się przeciwko niej samej. Lewica dawno już odpuściła to, że w powszechnej opinii klasa robotnicza jest Kainem-Orkiem. Głównie z przyczyn estetycznych, ale i znalazłyby się też inne. Szczególnie mocno uwydatniają się one, kiedy klasa robotnicza usiłuje w imię swoich interesów – interesów skrzywdzonych i poniżonych – ustanowić dyktaturę, ponieważ inaczej trudno cokolwiek wymusić. Jednym słowem, klasa robotnicza mści się jak Kain i wydaje niezrozumiałą dla kulturalnych ludzi walkę o nie wiadomo co. Orkowie mogliby zająć się służbą Elfom, a wówczas mieliby wygody stosowne do ich statusu społecznego. Taka wyższa etyka wiktoriańska przejęta przez lewicę socjaldemokratyczną.

Ale lewica nie jest do końca głupia.

W zmienionej w stosunku do „ortodoksyjnego” marksizmu doxie marksizującej mamy zmianę postaci dramatu: po odrzuceniu faktycznie mało estetycznych roboli, którzy zajęli miejsce Orków, wprowadzamy na scenę Elfów, czyli różne mniejszości skupiające w sobie zarazem piękno i zniewolenie. ZSRR to było zniewolenie Elfów (klasy kreatywnej) przez Orków (klasę robotniczą pijaną bolszewizmem i resentymentem). W najlepszym ze światów burżuazyjnych, opartym na instytucjach demokratycznych, okazało się, że Elfowie są także krzywdzeni. Mamy więc do czynienia ze światem, w którym przejściowo górę wzięli Orkowie. Zostali oni pobici na polu ZSRR, ale ujawnili się ze zdwojoną siłą na polu burżuazyjnej demokracji. Zaczęli podnosić łby w postaci faszyzującego, prawicowego populizmu. Ich działania destabilizują elfowy świat burżuazyjnej demokracji.

Jeżeli nawet Europa Zachodnia, kraina Elfów, poprzez swoje niedziałanie doprowadziła do eskalacji autorytaryzmu w Rosji po upadku ZSRR i do obecnej wojny, która jest efektem niemożności kontynuowania europejskiego unikania odpowiedzialności politycznej, to dla Elfów ważne jest tylko to, że Orkowie zaleją świat znosząc resztki instytucji demokratycznych, służących co prawda wielkiemu kapitałowi, ale przy okazji dając pół-Orkom, pół-Elfom (tj. lewicy radykalnej) możliwość służenia kapitałowi, przez co hołubione przez nich mniejszości mają wygody stosowne do ich statusu społecznego.

*

W zadziwiającej wręcz rozmowie Borysa Kagarlickiego z Ksenią Sobczak mieliśmy żywy przykład liberalnego sposobu rozumowania, wobec którego pogłębione analizy Kagarlickiego rozbijały się o mur ledwie skrywanej drwiny. Nie jest tak, żeby Kagarlicki nie miał racji. Ale naprzeciw prostej (prostackiej) argumentacji Sobczak były one pozbawione oczywistości przeciwstawienia Dobra i Zła.

Wedle Sobczak, która miała co prawda tróję z matematyki w szkole, ale wyłącznie swojemu talentowi w dziedzinie humanistyki zawdzięcza swój sukces zawodowy i osobisty, trudno uznać za sprawiedliwe, żeby ludzie, którzy nawet nie potrafią upiec porządnych ciastek i być w ten sposób przydatnymi społecznie, zżerali owe ciastka wyprodukowane przez innych. Kagarlicki jej na to, że współczesny kapitalizm składa się z wielkich korporacji i nie ma już decydującego znaczenia jakiś drobny producent ciastek, który ma duże problemy z utrzymaniem się na powierzchni rynku.

Ok, ale jeśli mówimy o sytuacji modelowej, to Sobczak trzyma się tego, co postrzegają tzw. szarzy ludzie, a do nich ten model trafia. Ten model nie jest słuszny nawet w przypadku początków kapitalizmu, jak nieostrożnie sugeruje Kagarlicki. Ten model w ogóle nie dotyczy sytuacji pracowników najemnych, a wyłącznie właścicieli środków produkcji. Choćby i drobnych. Kapitalizm w swoim rozwoju niszczy drobnych producentów, drobnych właścicieli, bo taka jest jego logika wynikająca z dynamiki produkcji kapitalistycznej, prowadzącej nieuchronnie do akumulacji kapitału i jego koncentracji, a następnie do finansjalizacji.

W przypadku pracowników najemnych, nie mamy do czynienia z jakimś producentem w rozumieniu kapitału. Brak kapitału powoduje, że człowiek nie jest traktowany w ogóle jako producent. Producentem jest właściciel fabryki wytwarzającej ciastka, a nie jego robotnik. Drobny kapitalista jest wypierany przez rynek i jest to normalne zjawisko w ramach gospodarki kapitalistycznej. Sobczak i Kagarlicki nie mówią o tym przypadku, ale Kagarlicki daje się zwariować szczwanej lisicy. Pewnie przez to zauroczenie limuzyną, w której się znalazł.

Człowiek pozbawiony kapitału, pracownik najemny, nie wchodzi w konkurencję z innymi producentami, więc nie ma nic do rzeczy to, czy lepiej wytwarza ciastka, czy gorzej. Produkcja fabryczna uśrednia jakość, więc nie ma to nic do rzeczy. Konkurencja dotycząca pracownika najemnego ma miejsce na rynku pracy. Odpada nam przypadek pracownika wysoko wykwalifikowanego, którego wyksztalcenie ma wpływ na pozycję zawodową. To jest kategoria pracowników, do której należy środowisko Kseni Sobczak. Osobna kategoria.

Mówiąc o świecie pracy najemnej, tej podstawowej, mówimy o klasie, w której przypadku kwalifikacje nie mają większego znaczenia. W analizie ekonomicznej typu burżuazyjnego jest to kategoria pomijana w tym aspekcie, ponieważ nie należy ona do kategorii jednostek ludzkich, ale do kategorii czynników produkcji. Bez zmiany społecznej, w ramach czystego mechanizmu rynkowego, ta kategoria jednostek, które są odpodmiotowione i nie są już faktycznie uznawane za ludzi (tylko za czynnik produkcji, jak maszyna czy surowiec), ta klasa nie ma najmniejszej drogi awansu, niezależnie od własnego talentu. Nie ma instytucji, która by ten potencjał opatrzyła pieczęcią.

Kagarlicki uważa klasę pracowników najemnych o wysokich kwalifikacjach za klasę produkcyjną w marksowskim tego słowa znaczeniu, a więc daje się wpuszczać w chytre zabiegi Sobczak. W przypadku pracowników wysoko wykwalifikowanych mamy do czynienia z quasi-kapitałem, czyli taki pracownik ma poczucie (subiektywne) przynależności do klasy właścicieli środków produkcji. Nie mając jednak kapitału właściwego, zdolności konkurencyjne takiego pracownika są ograniczone i uzależnione od stopnia przydatności dla pomnażania cudzego kapitału. Jest to grupa społeczna, która w sprzyjających warunkach i w przypadku wysokiego stopnia przydatności dla kapitału, może pokusić się o zawalczenie o przesunięcie swego potomka do klasy właściwych kapitalistów.

Tu też Sobczak daje koncert widzenia świata swojej grupy społecznej, która tylko ilościowo różni się od grupy, do której przynależy Kagarlicki. Sobczak posiada limuzynę, ale Kagarlicki może się nią przejechać od czasu do czasu.

Sobczak czuje się rozdrażniona, a nieco rozśmieszona, tym, że Kagarlicki nie przyznaje jej automatycznego prawa do finansowania rozwoju własnego syna. Różnice społeczne, klasowe, prowadzą do tego, że dzieci bogatych rodziców osiągają pozycje społeczne, które teoretycznie powinny przypadać najbardziej utalentowanym (co jest utożsamiane z najbardziej przydatnym społecznie). Ale Sobczak się unosi: czy nie mam prawa przekazać moich ciężko zarobionych dzięki własnemu talentowi i pracy pieniędzy mojemu synowi?

Hm, jeśli syn Sobczak jest idiotą, to nie powinien dostać tych pieniędzy, ponieważ zapewniają mu pozycje, na której będzie tylko szkodził społeczeństwu. Jeśli natomiast syn Sobczak jest geniuszem, to, cóż, te pieniądze są mu kompletnie niepotrzebne, bo zdobędzie więcej i szybciej niż utalentowana mamuśka.

Jednym słowem, Sobczak nie traktuje swojego syna jak jednostki ludzkiej (którą cały czas ma na ustach w charakterze rutynowego liberalnego frazesu), ale jak czynnik produkcji, w który się inwestuje. Syn jako jednostka ludzka musiałby sam zdobywać swoją pozycję. Sobczak jednak mówi z oburzeniem, że nikt nie będzie jej przeszkadzał w inwestowaniu w syna. Sprawa tak oczywista dla wszystkich, że raczej trudno będzie zauważyć, iż jest to przejaw alienacji, odczłowieczenia jednostki. A jednak.

Kwestia alienacji jest jednak w przypadku lewicy również mocno przekłamana.

Dobry wyznawca monetarnej teorii ekonomicznej powinien w istocie rzeczy spalić swoje pieniądze przed śmiercią, aby nie powiększały inflacjogennej masy pieniądza na rynku. To byłby ostatni gest postawy prospołecznej.

Kagarlicki, oczywiście, tłumaczy Sobczak jak komu dobremu, że klasa kreatywna nie ma tych samych możliwości zarobienia wielkich pieniędzy, co kreatywni z domu. Jak Sobczak. Można by przeanalizować, ile dochodu przynosi dziennikarska praca utalentowanej Sobczak, gdyby ją rzucić na wolny rynek, a nie gdyby dochody zależały od reklamodawców. Jasne, odpowie Sobczak, nie byłoby reklamodawców, gdyby ludzie nie oglądali z takimi wypiekami jej programów. Ale wrzucenie programów Sobczak w pakiet chłamu dostarczanego ludziom za darmo lub pół darmo nie byłoby możliwe, gdyby nie kapitał własny, który Sobczak ciągnie za sobą. Dlatego zresztą Sobczak uważa, że powinna to samo zrobić ze swoim synem. Talent talentem, ale szansa na zaistnienie i wejście w karuzelę samonapędzającego się mechanizmu dojenia pieniędzy wymaga inwestycji początkowej.

Uwaga nowoczesnej lewicy jest skupiona na zapewnianiu równych szans tym, którzy w rywalizację w ogóle są w stanie wejść. Wiedzą, że konkurencja jest nieuczciwa ze strony takich Sobczak i jej synów, tak jak była nieuczciwa ze strony ojca Sobczak. Ale sam mechanizm jest OK. Merytokracja i własny talent.

Marksizm olewa ciepłym moczem półburżujów z klasy kreatywnej. Zajmuje się tymi, którzy są czynnikiem produkcji w procesie produkcji kapitalistycznej. Tej klasy dotyczy projekt wyzwolenia spod wyzysku. Marksizm patrzy wąsko na kwestię klasową, dlatego schyłek kapitalizmu jest sprzyjającą porą dla rewolucyjnej zmiany sposobu produkcji. Demokratyzacja mechanizmu kooptacji do klasy burżuazji nie należy do projektu marksistowskiego.

Ewa Balcerek
8 grudnia 2022 r.