Kiedy rozpadał się system realnego socjalizmu, lewicowa tzw. opozycja demokratyczna oraz wszystkie siły skupione w ramach jednolitego frontu narodowego, jakim faktycznie była Solidarność w końcówce PRL, były skoncentrowane na wyzwoleniu narodowym spod „sowieckiej okupacji”. Sprzeczność między lewicą a prawicą oraz między kapitalizmem a socjalizmem zostały przezwyciężone w ramach jednej wizji demokratycznej. Na Zachodzie walkę klasową już kilka dekad wcześniej zastąpiła walka o prawa mniejszości różnego typu.
Jak pisał w 2018 r. Andreas Umland, specjalista w Instytucie Współpracy Euroatlantyckiej w Kijowie: „nagły upadek Związku Radzieckiego w 1991 r. stworzył nieoczekiwaną okazję, aby ustanowić globalny europejski ład dotyczący gospodarki i bezpieczeństwa o trwałym i wzajemnie korzystnym charakterze. Jednym z powodów, dla których ta wspaniała szansa się rozwiała zanim społeczność ekspertów zachodnich zdołała ją uchwycić leży w tym, że (…) była ona zdecydowanie nieoczekiwana” (A. Umland, Russie: une destinée européenne, s. 3).
Wedle Umlanda: „Zbliżenie między rządami zachodnimi, organizacjami międzynarodowymi, jak MFW, G7, Rada Europy czy NATO, Rosją i Wspólnotą Niepodległych Państw (WNP) wynikało (nieco nadmiernie) samo z siebie. Należało negocjować jak najlepiej ten zwrot, ale zamiast kierować się wrażliwością historyczną, spójną strategią oraz podekscytowaniem teleologicznym, postawa Zachodu wobec świata poradzieckiego cechowała się impulsywnością, chwilowością i wahaniami” (tamże, s.4). Kiedy zaczęło się podejście bardziej pogłębione, było już za późno, ponieważ w Rosji ukształtowało się zjawisko, które autor nazywa „systemem Putina”.
Ten system Umland postrzega jako odchodzenie od kierunku prozachodniego, co jest jednoznacznie odbierane jako wybór profaszystowski. Umland postrzega też Rosję jako kraj „niezdolny do autarkii” oraz mający „silne więzi ekonomiczne z Zachodem”. Zmiana reżymu „mogłaby przyczynić się do zbliżenia z Zachodem, jak to miało miejsce w końcówce lat 80-tych”. Tak więc zwrot ku Zachodowi wydaje się autorowi pewny, jako że „Rosji potwornie brakuje innych opcji geopolitycznych”. Kiedy do tego dojdzie, Europa powinna móc zaproponować Rosji stosowny plan działania i uniknąć w ten sposób błędów popełnionych w latach 90-tych.
Autor nie pozostawia wątpliwości co do tego, na jakich warunkach powinna nastąpić ta prozachodnia reorientacja Rosji, tak aby była ona możliwa do akceptacji przez Europę i świat: „jednym z warunków niezbędnych dla pogodzenia się Rosji z Zachodem będzie zaprzestanie przez Moskwę różnorakich awantur ekspansjonistycznych, w które się ona zaangażowała w Europie Wschodniej, na południu Kaukazu (jak też w innych obszarach świata, w tym na Bliskim Wschodzie). Kreml będzie musiał zerwać więzy, które go łączą z reżymami „proxy” Naddniestrowia, Abchazji, Osetii Południowej czy Zagłębia Donieckiego, a także będzie musiała wycofać się z aneksji Krymu (…) Zredefiniowanie Rosji jako państwa narodowego demokratycznego i liberalnego raczej niż jako mocarstwa imperialnego, rewanżystowskiego i nadmiernie antyzachodniego będzie początkiem. Aby tego dokonać, zmiana będzie mogła i będzie musiała być podtrzymywana z zewnątrz” (tamże, s. 9).
Ten scenariusz, nie przewidujący wojny w Europie (tekst napisany w 2018 r.), opiera się na propozycji działania, która samemu autorowi wydaje się mocno kontrowersyjna: „ewentualne przystąpienie Rosji do Paktu Północnoatlantyckiego stworzy państwom Europy Wschodniej i Kaukazu możliwość odzyskania suwerenności na terenach zajętych przez Rosję. (…) wojska rosyjskie, nielegalnie umieszczone na terenie Gruzji czy Ukrainy będą mogły tam stacjonować legalnie w swych strefach: nielegalna okupacja terenów stanie się w ten sposób wzmocnieniem ze strony Paktu bezpieczeństwa tych państw” (tamże, s. 11). Przywołujemy ją tutaj, w zmienionych okolicznościach, ponieważ wyrażała ona opinię, być może kontrowersyjną, ale w jakimś politycznym sensie akceptowalną na Ukrainie (autor jest pracownikiem instytutu działającego w Kijowie).
Rozważania autora są interesujące z powodu tego, iż wyraźnie wskazują na fakt, iż problem pojawił się już w momencie rozpadu ZSRR w 1991 r. Wskazuje również na przyczyny, dlaczego brak rozwiązania nie jest bynajmniej związany z wahaniami, na które wskazuje Umland, ale ma on głębsze podłoże.
Z perspektywy Europy Zachodniej, trwanie zewnętrznej wobec NATO Federacji Rosyjskiej w jej kształcie okrojonego ZSRR miało sens. Sam Umland jest niekonsekwentny. Przede wszystkim, koncepcja włączenia Rosji do NATO jako siły gwarantującej państwom-byłym republikom radzieckim bezpieczeństwa przed samą Rosją, jest o tyle karkołomna, że wymaga wcześniejszej i udzielonej z góry zgody Federacji Rosyjskiej na ewentualne dążenia secesyjne pozostałych republik wchodzących w skład Federacji. W ten sposób Rosja miałaby pod okiem sojuszników dokonywać kolejnych autoamputacji. Koncepcja ciekawa, ale faktycznie niekoniecznie funkcjonalna.
Z tej perspektywy, interesem dla Europy Zachodniej było zachowanie niezależnej Federacji Rosyjskiej jako pewnego rodzaju instrumentu powstrzymywania presji na otwieranie ekonomiczne Europy na ludność krajów, których poziom życia związany z koniecznością utrzymania kolejnych grup oligarchów lokalnych i rozbudowy skorumpowanej, lokalnej administracji byłby czynnikiem sprzyjającym migracji. Z punktu widzenia wielkiego kapitału zachodniego, łatwiej jest korumpować rząd, który zajmuje się operacjonalizacją wyzysku własnego społeczeństwa w interesie obcego kapitału, niż zawracać sobie głowę korumpowaniem mnóstwa pomniejszych marionetkowych, ale pazernych rządów i niekończących się szeregów ich klienteli i klanów rodzinnych. Tak więc potraktowanie reżymu rosyjskiego jako głównego menedżera na Wschodzie jest czystą kalkulacją biznesową. Wejście Rosji do NATO dawałoby jej status reżymu, który patrzyłby na wschód z perspektywy wyzyskującego Zachodu, a nie gauleitera działającego poprzez kapitał kompradorski.
Projekt Umlanda nie wychodzi poza interesy narodowe Gruzji i Ukrainy, oraz liczy się z aspiracjami narodowymi wyłącznie krajów wschodniej części Europy oraz Kaukazu. Dla Rosji jednak na tym proces rozpadu by się nie skończył i objąłby także tereny na wschód od Uralu. Wydaje się więc, że brak propozycji dla Rosji w latach 90-tych nie wynikał tylko z przeoczenia i niefrasobliwości przywódców zachodniej Europy. Można nawet chyba postawić tezę, że planowana integracja Rosji na zasadzie własnej, wewnętrznej Peryferii Europy Zachodniej wręcz nie była możliwa w sytuacji, gdyby nie utrzymano Rosji poza NATO. Zauważmy, że w przypadku Europy Wschodniej, wejście do NATO poprzedzało integrację gospodarczą z Unią Europejską. Bez akcesji do NATO, wydaje się, że żadna integracja unijna nie wchodziłaby w grę. Wstąpienie do NATO jest decyzją polityczną, która daje państwu możliwość zbicia wszelkich argumentów, które stałyby na przeszkodzie akcesji unijnej. W pewnym sensie więc, decyzja o akcesji do NATO jest decyzją polityczną podejmowaną przez USA, najsilniejszego i finansującego Pakt jego uczestnika. Kraj nowoprzyjęty zyskuje więc poparcie USA i staje się graczem, który, jak to miało miejsce w przypadku Polski, wchodząc do UE nie zachowuje się cicho i skromnie, ale zaczyna rościć sobie prawo do narzucania swojej wizji ładu europejskiego, która jest sprzeczna z wizją leżącą u podstaw Unii.
Nie było decyzji USA o tym, żeby Rosja przystąpiła do NATO i wynikało to z jasnego postanowienia o nienadawaniu Rosji statusu państwa równoprawnego na terenie Europy. W tej sytuacji, status Rosji (znajdującej się poza NATO) jest niższy od statusu choćby Litwy.
Umland pisze otwarcie o tym, że Federacja Rosyjska musiałaby wyrzec się aspiracji ekspansjonistycznych. Problem w tym, że wystarczy tylko małe rozszerzenie tego pojęcia w kontekście historycznym i obejmowałoby ono sam fakt trwania w granicach Federacji narodów i narodowości, które niekoniecznie wyraźnie akcentują swój separatyzm. Jednym słowem, zarzut wobec Rosji o ekspansjonizmie zatrzymałby się dopiero z chwilą, w której rozpadłaby się Federacja Rosyjska, na kształt ZSRR. W tym sensie, akces Rosji do NATO jest możliwy dopiero w momencie, w którym ten proces rozpadu Federacji Rosyjskiej zostanie dokonany.
W tym więc sensie, analiza Umlanda jest chybiona tak w tym, co dotyczy przyczyny niekonsekwentnej polityki wobec Rosji w latach 90-tych, jak i perspektyw tej polityki.
Rzecz polega na tym, że nie jest to wynik chwiejności czy niefrasobliwości przywódców, którzy upajali się łatwym zwycięstwem, ale wynikiem rozbieżności interesów między Europą Zachodnią a USA. Kapitał europejski usiłował odwrócić w przypadku Rosji porządek rzeczy i najpierw ułożyć swoje interesy gospodarcze z Rosją jako dysponentem bogactw naturalnych i innych zasobów, pomijając kwestie geopolityczne. Jednak ta współpraca była ryzykowna i niestabilna ze względu na polityczny sprzeciw państw, które zyskały prawo głosu w Unii z nadania USA i siły ich poparcia w NATO.
W rzeczywistości mamy do czynienia z projektem rozpadu Rosji, który jest przez lewicę posttrockistowską uważany za warunek konieczny, aby znikło zagrożenie ze strony silnego sąsiada. Sam rozpad azjatyckiej części miałby mniejsze znaczenie dla lewicy, gdyby nie fakt, że zachowanie dominacji nad republikami azjatyckimi czy nad Syberią czyni z Rosji potencjalne mocarstwo z perspektywą odrodzenia aspiracji imperialnych. A te byłyby znowu zagrożeniem dla świeżo odzyskanej suwerenności europejskich krajów wchodzących w orbitę rosyjskich wpływów.
Lewica posttrockistowska jest ponadto pod wpływem PRL-owskiej tzw. opozycji demokratycznej, która nawiązywała do tradycji „Kultury Paryskiej” w zakresie polityki wschodniej, a jednocześnie ta polityka pozostaje wyrazem antykomunistycznej opcji nawiązującej z kolei do programu przedwojennej PPS i do polityki federacyjnej z Ukrainą Piłsudskiego. Polityka PiS jest konsekwentną realizacją tego programu we współczesnych warunkach. W tej optyce, celem nie jest likwidacja lokalnej potęgi dominującej nad wschodem Europy, ale zastąpienie w tej roli Rosji przez odrodzoną I RP.
W gruncie rzeczy więc, projekt stowarzyszonej Europy odniósł tym samym druzgocącą porażkę, zaś rozpad Unii Europejskiej jest już tylko kwestią jego oficjalnego ogłoszenia. Inicjatywa polityczna została przejęta przez państwa, które w Europie reprezentują bezpośrednie interesy amerykańskie. W nowej, nacjonalistycznej optyce, której przezwyciężeniem był projekt Unii Europejskiej budowanej przez cały okres powojenny, przeciwieństwa i konkurencja ekonomiczna będzie się raczej nasilała. Szczególnie w sytuacji, kiedy Europa – „uniezależniona” od rosyjskiego gazu – będzie musiała poszukiwać partnerów do współpracy już samodzielnie (każdy kraj z osobna), a nie występować wobec świata jako silny monopolista narzucający swoje warunki wymiany handlowej. Uzależnienie od USA tylko wzrośnie, co zresztą jest celem polityki amerykańskiej na kontynencie europejskim w momencie wzmożonej rywalizacji z Chinami.
Projekt Umlanda, zakładający włączenie Rosji do NATO po to, aby uniknąć wojennego typu rozpadu Federacji, wydał się chyba dla amerykańskiej polityki zbyt czasochłonny. W niestabilnym świecie trudno czekać na rozwój wypadków, który może się nieoczekiwanie obrócić w nieprzewidzianą stronę. Stąd konieczność rozpoczęcia procesu, który może wywołać inaczej trudny do przeprowadzenia „majdan” w samej Rosji. Widocznie w Waszyngtonie oceniono, że tylko wojna może przyspieszyć ten proces.
Z punktu widzenia lewicy demokratycznej, wojna i proces rozpadu Federacji przyspieszają ostateczny rozpad Unii Europejskiej, co raczej nie było celem owej lewicy. Rozpad federacji (dowolnej) na części składowe może ładnie wygląda na akademiach szkolnych, ale w warunkach kapitalizmu prowadzi tylko do dorzucania potencjalnych konfliktów, w tym zbrojnych, między zwielokrotnionymi podmiotami rywalizacji ekonomicznej. Jest odejściem od polityki, która wychowuje w kierunku przezwyciężania nacjonalizmów. Argumentem przeciwnym jest ten, że narody mają prawo do samookreślenia i do życia w granicach własnych państw. Problem w tym, że tak jak w przypadku rozpadu ZSRR, nikt nie pyta społeczeństwa o zdanie. Zresztą, w przypadku obecnej wojny i tendencji wyłaniających się w jej wyniku, mamy do czynienia z ujawnieniem tendencji imperialnych w całkowicie innym miejscu niż się tego można było spodziewać. I co, znowu ktoś będzie po latach twierdził, że wszyscy byli zaskoczeni?
*
Warto przypomnieć słowa Edwarda Saida, który przestrzegał przed upraszczaniem postrzegania kwestii islamu: „po zakończeniu Zimnej Wojny, kiedy Stany Zjednoczone stały się ‘jedynym supermocarstwem’, stało się szybko jasne, że w poszukiwaniu nowego, globalnego, zewnętrznego wroga, islam okazał się pierwszorzędnym kandydatem, co wkrótce odnowiło wszystkie stare, oparte na religijnych podstawach klisze o brutalnym, antymodernistycznym oraz monolitycznym islamie. (…) Nagle pojawiła się w prasie fala pozornie szacownego, eksperckiego materiału, który w większości przypisywał ‘islamowi’ jako całości absurdalnie redukcjonistyczne namiętności jak wściekłość, antymodernizm, antyamerykanizm, irracjonalizm, gwałt i terror” (Said Edward, Impossible histories: Why the many Islams cannot be simplified, Harper’s, July 2002).
Aktualnie prowadzona kampania przypisywania Rosji wszelkiego odium, któremu nie da się zaprzeczyć bez konfliktu z dominującą ideologią tak na prawicy, jak i na lewicy, jest wyrazem tej samej gwałtownej potrzeby uzasadnienia utrzymania ładu, który się rozpada wraz z kryzysem strukturalnym kapitalizmu. Nadchodzący nacjonalizm jest narzędziem przejścia do systemu bezpośredniej podległości i ograniczenia praw demokratycznych. Bez chaosu i wojen trudno byłoby narzucić ludziom zgodę na cofnięcie cywilizacji i praw człowieka o kilka stuleci. Tylko alternatywny sposób produkcji, oparty na zniesieniu stosunków klasowych, a nie tylko na minimalistycznym programie równiejszego podziału w ramach tego samego systemu produkcji, może stanowić skuteczną barierę dla takiego regresu.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
20 kwietnia 2022 r.