„Klasyczny marksizm to stosunkowo skuteczna próba poznania samego siebie
przez nowy rozum dialektyczny”

(z recenzji książki Марксизм и полифония разумов: Драма философских идей в 18 главах с эпилогом / Коряковцев А., Вискунов С. — Москва; Екатеринбург: Кабинетный ученый, 2016. — 682 с., zamieszczonej na stronie http://rabkor.ru/culture/2016/08/16/the-mind-and-marxism/)

Niełatwo przyjdzie nam rozstać się z postacią A. Korjakowcewa, bohatera naszego poprzedniego artykułu i barwnej postaci świata postmodernistycznej nauki, nie bez pewnych trudności pozującego na rosyjską wersję Sławoja Žižka.

Według W. Kołtaszowa, do niedawna (do wyborów prezydenckich) przyjaciela B. Kagarlickiego z redakcji Rabkoru, A. Korjakowcew jest autorem przełomu w marksizmie, przynajmniej w jego rosyjskim wydaniu. Na czym polega „przełomowa” rola tego myśliciela, sam Kołtaszow nie wspomina. Dlatego przyjdzie nam zmierzyć się z próbą odnalezienia owych kamieni milowych, które uzasadniają taką ocenę.

Pierwszą oznaką nowatorskiego podejścia do interpretacji myśli Karola Marksa i do marksizmu jest odkrycie, że w ukształtowaniu tego ostatniego (tj. marksizmu) jako systemu dialektycznego większą niż G.W.F. Hegel rolę odegrał L. Feuerbach. Ta teza idzie w parze z głębokim przekonaniem A. Korjakowcewa, że dojrzałe dzieła K. Marksa należy odczytywać i interpretować w duchu Rękopisów filozoficzno-ekonomicznych 1844 r. (a więc z okresu sprzed ogłoszenia Manifestu komunistycznego), nigdy przez Marksa nie opublikowanych, a dzięki temu i nieznanych marksistom i działaczom rewolucyjnego ruchu robotniczego okresu od końca XIX w. do II wojny światowej (ściślej mówiąc do 1936 r.)

Jako że nadciągająca wojna światowa i wzrost faszyzmu zajęły umysły nie pozostawiając wiele miejsca na inne troski i kłopoty, oddziaływanie pism tzw. młodego Marksa mogło się objawić z pełną mocą dopiero wtedy, kiedy zwycięska nad faszyzmem koalicja cieszyła się zasłużoną satysfakcją. O ile w okresie międzywojennym krytyka polityki bolszewików z lewa odwoływała się do niespełnienia obietnicy wprowadzenia autentycznego społeczeństwa wolnych wytwórców, nawiązująca do antymarksowskich (a przede wszystkim – antyleninowskich) tendencji anarchistycznych w ruchu robotniczym, o tyle publikacja wczesnych prac Marksa dała argumenty przedstawicielom tych tendencji okołomarksistowskich, którym ciążyło dziedzictwo związane z historyczną rolą klasy robotniczej.

Ogłoszenie drukiem tych prac Marksa nie stworzyło dążenia do „uwolnienia” marksizmu od kuli u nogi, jaką był akcent położony na klasę robotniczą. Tendencje takie istniały już za życia F. Engelsa, a nawet samego K. Marksa. Były one związane ze znaczeniem, jaki ruch robotniczy i reprezentująca go partia socjaldemokratyczna zyskiwały w życiu politycznym społeczeństw Europy. Już pierwszy rewizjonizm związany z nazwiskiem E. Bernsteina usiłował oderwać ekonomiczną analizę gospodarki kapitalistycznej i społeczeństwa burżuazyjnego od szczególnej roli robotnika przemysłowego i fabrycznego w systemie kapitalistycznej produkcji i stosunków wyzysku. Rozwój kapitalizmu, jak odczytywano myśl Marksa, prowadzi do ujednolicenia pozycji większości grup i warstw społecznych w stosunku do kapitału, a więc i do postawienia wszystkich w sytuacji podlegania kapitalistycznemu wyzyskowi, czyli do „urawniłowki”, która sprowadzi wszystkich członków społeczeństwa nie posiadających własności środków produkcji do pozycji robotnika fabrycznego. A przynajmniej do pozycji – w sensie społecznym – równoważnej jego pozycji.

Po II wojnie światowej marksizm „trafił pod strzechy”, tj. zdjęto zeń (nolens volens, wszak koalicja antyfaszystowska zobowiązuje!) odium bolszewizmu i zaczęto dostrzegać – na fali rozszerzania się zasięgu wpływu ZSRR na nowe obszary geograficzne – konkurenta, ale i motywację do zadbania o PR kapitalizmu w krajach, które nie dostały się, w ramach politycznych układów bardziej niż w wyniku spontanicznych dążeń narodów tych krajów, pod tzw. okupację sowiecką.

„Strzechy” okazały się głównie uczelniami, w których zadomowili się lewicowi intelektualiści. Ton nadawali im intelektualiści amerykańscy, potem jak minęła chwilowa fala antykomunistycznej nagonki związanej z nazwiskiem senatora McCarthy’ego. W czasie samej wojny natomiast część intelektualistów związanych z tzw. Szkołą Frankfurcką, a którzy wyemigrowali głównie z Niemiec do USA, pełniło rolę ekspertów rządu Stanów Zjednoczonych, których rady były niezbędne dla skutecznego prowadzenia wojny z III Rzeszą.

Intelektualne kręgi przedwojennego, europejskiego marksizmu od dawna odnosiły się krytycznie do eksperymentu Rosji bolszewickiej, głównie z perspektywy potępienia dla „czerwonego terroru”. W. Lenin nie miał wśród towarzyszy dobrej prasy już od czasu, kiedy „ujawnił” swe antydemokratyczne ciągoty w polemikach z prodemokratycznymi (i, jednocześnie, rozmywającymi robotniczy rdzeń koncepcji Marksowskiej) tendencjami w II Międzynarodówce. Cóż z tego, że „demokraci” z II Międzynarodówki pokazali swe prawdziwe oblicze przy okazji przygotowań do I wojny światowej i gorliwość w utopieniu we krwi rewolucji niemieckiej, która była nadzieją bolszewików na wyciągnięcie ludów Peryferii do poziomu cywilizacji zachodniej dzięki zwycięstwu socjalizmu w skali światowej, a przynajmniej europejskiej.

Zachowanie socjaldemokratów w obliczu I wojny światowej jest prototypem hipokryzji, która cechuje tzw. lewicę po dziś dzień. Weźmy przykład imigracji nielegalnych uchodźców z krajów objętych działaniami wojennymi, wywołanymi przez konflikty interesów zachodnich graczy na tym obszarze. Podobnie jak w przypadku głośnego pohukiwania socjaldemokratów II Międzynarodówki, że towarzysze nie dadzą się podzielić i tego, jak było w rzeczywistości, obecnie słyszymy nie mniej głośne pohukiwania tzw. lewicy w sprawie humanitaryzmu, który nie pozwala im na odmówienie uchodźcom prawa azylu w Europie. Jednocześnie, ten głos humanitaryzmu rozbrzmiewa z takim hukiem tylko dlatego, że służy owej „lewicy” do piętnowania prawicy (obecnie w większości przypadków przy władzy) jako antyhumanistów. Przy okazji dzieli się włos na czworo przychylając się do rozróżnienia na „dobrych” imigrantów-uchodźców przed agresją, którą sama ta „lewica” entuzjastycznie popierała w okresie tzw. Arabskiej Wiosny, od tych, którzy uciekają „jedynie” przed nędzą wywołaną tą samą przyczyną.

„Lewica” ma to szczęście, że sytuacja polityczna nie stwarza jej zagrożenia usłyszenia pokerowego polecenia „Sprawdzam!”

Wracając do Korjakowcewa, warto zauważyć, że jego pomysły bynajmniej nie czekały na odkrycie Rękopisów filozoficzno-ekonomicznych. Brak aprobaty dla Marksowskiej koncepcji szczególnej roli klasy robotniczej jako czynnika rewolucyjnego, utrzymującego swe znaczenie przez cały okres walki i przezwyciężania kapitalizmu, nie pojawił się jak Filip z konopi po 1936 r. Filozoficznie, system dialektyczny powstały na bazie przemyślenia i przewartościowania dialektyki Heglowskiej, który ustanawiał klasę robotniczą jako kategorię filozoficzno-krytyczną marksizmu, został w ruchu robotniczym zastąpiony przez neokantyzm, bliski sercu tego, co dziś nazywamy „lewicą anatomiczną”, czyli przyznającą się do posiadania organu tłoczenia krwi po lewej stronie (choć w praktyce przyjmują za naukowym doświadczeniem, iż serce znajduje się bliżej centrum ciała).

Rewizjonizm II Międzynarodówki był więc krokiem wstecz w stosunku do dialektyki Marksowskiej, ale i Heglowskiej. Oryginalnym (?) pomysłem dwojga autorów, z których jeden to Korjakowcew, jest cofnięcie filozoficznego fundamentu marksizmu o kolejny krok – do Feuerbacha. Można by oskarżyć Korjakowcewa o odczytywanie myśli Marksa wspak czy wstecz. Niemniej, gwoli sprawiedliwości należy zauważyć, iż dzieło Feuerbacha było narzędziem przewartościowywania dialektyki Heglowskiej przez Marksa. Na tej kruchej podstawie Korjakowcew opiera swe „odkrycie”, że większą wagę dla teorii marksizmu ma Feuerbach niż Hegel. Feuerbachowi Marks zawdzięczał zdanie sobie sprawy z tego, w jaki sposób doświadczenie społeczne, doświadczenie stosunków międzyludzkich, utrwala się w zbiorowej świadomości jako coś niezależnego od poszczególnych jednostek, coś, co jednostka zastaje jako dziedzictwo kulturowe, które niezwykle trudno jest zakwestionować. To doświadczenie kształtuje formy naszego myślenia, a ponieważ jest odzwierciedleniem doświadczenia społecznego, które jednocześnie kształtuje się w relacji społeczeństwa do przyrody i jej praw, formy naszego myślenia odzwierciedlają obiektywne reguły kierujące światem przez to, że nasze myślenie dotyczy świata obiektywnego, materialnego. Wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że najświętsze prawdy są tylko odbiciem naszego stosunku do świata materialnego, aby zrozumieć zawiłą logikę dialektyczną stworzoną przez filozofię.

Niemniej, Marks kładł nacisk na to, że doświadczenie ma charakter gatunkowy, ponadjednostkowy. W realnym świecie początku XIX wieku, zrozumienie istoty społecznego wyzysku uzasadnianego wyższą koniecznością zgodności z porządkiem świata wymagało zrozumienia, jaki podmiot społeczny, którego materialna dyskryminacja była sankcjonowana w moralności przez panującą ideologię jako obiektywna konieczność, jest dzięki temu zdolny – jako jedyny – do zakwestionowania tej ideologii przez wskazanie, że w jego przypadku wychodzi na wierzch to, że rzeczywistość jest akurat odwrotna do panujących „świętych” przekonań o charakterze oczywistej oczywistości.

Tak jak Feuerbach w genialnej prostocie ujął to, że w uświęconym przekonaniu wszystkie przymioty Boga są tylko wyabstrahowanymi od przypadkowych naleciałości cechami człowieka, tak w sytuacji robotnika fabrycznego ujawnia się prawda o tym, kto tak naprawdę jest wytwórcą wartości o kluczowym znaczeniu dla społeczeństwa ludzkiego. Tak jak w przypadku idei Boga, koniecznością było odebranie Człowiekowi po to, aby móc oddać to Bogu, tak w przypadku robotnika – odebrano mu wszystko, aby móc przypisać to mocy wyidealizowanego społeczeństwa, które materialne podstawy swego rozwoju czerpie z własnego, przepastnego i niezgłębionego wnętrza.

W przeciwieństwie do Feuerbacha, Marks uwolnił się od jeszcze jednej abstrakcji zastępującej (i przez to utrwalającej) alienację społeczną – ahistoryczne pojęcie Człowieka. Konkretnohistorycznym podmiotem krytycznego przezwyciężenia zafałszowania prawdziwych, materialnych relacji społecznych w okresie kapitalizmu jest właśnie robotnik przemysłowy. To dopiero po okresie Rękopisów… Marks znalazł ten właściwy, konkretnohistoryczny podmiot, który pozwolił mu przezwyciężyć idealistyczny system Hegla i nie popaść w niekonsekwentny materializm Feuerbacha.

Podmiot odnajdywany przez tzw. nową radykalną lewicę faktycznie cofa się do kategorii Człowieka, w rozumieniu Feuerbacha, jako podmiotu. Korjawcew ze swoistym wdziękiem pierwszej naiwnej odsłania to źródło i składową nowolewicowej rewizji marksizmu.

Alienacji podlega tak żebrak, jak i król. W takim ujęciu, pojęcie alienacji nie tłumaczy niczego. Jeżeli zamiast Boga jako odpowiedzialnego weźmiemy społeczeństwo, tak jak jest ono urządzone, mamy do czynienia z tą samą jałowością, jak ta, która zgłasza pretensję do Boga.

Przy okazji – mamy tu do czynienia z wiernym wizerunkiem własnym sławetnej Nowej Lewicy…

Aby nie być gołosłownym, zacytujmy streszczającą myśl autorów książki recenzję Rabkoru: „Podstawą marksizmu wcale nie jest ‘analiza kapitału’ czy ‘nauka o walce klasowej’, ale prezentacja historii ludzkiej, oparta na antropologii humanistycznej”.

Drugim, hipotetycznym, przełomowym elementem stanowiska Korjawcewa może być (bynajmniej nieoryginalna myśl), że „… historia ludzka przedstawia się jako historia samoalienacji człowieka poprzez pracę…” I tak: „komunizm to nie stan idealny [pojawiający się] na koniec dziejów, ale ruch, który stwarza wszystkie nowe możliwości przezwyciężenia samoalienacji pracy i pracy jako takiej”.

Ruch wszystkim, cel niczym, chciałoby się rzec… Tajemnicą problemu alienacji pracy jest to, że relacja jednostki do społecznego procesu pracy nie jest jednakowa w każdym przypadku. Takie ujęcie, jakie prezentuje lewica w swej dominującej całości, jest nieprzezwyciężonym materialistyczno-idealistycznym ujęciem Feuerbacha, które grzeszy brakiem konkretności. W przeciwieństwie do Marksa, dodajmy.

Sprawa ma charakter nieco skomplikowany. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że cel – zniesienie pracy – jest zgodny z komunistycznym zamysłem Marksa. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę, iż w młodości Marks ćwiczył Heglowskie wprawki i stawiał sylogistyczne rozwiązania problemów filozoficznych w ujęciu – jak na ten etap jego rozwoju przystało – abstrakcyjnym. Później Marks nie przejawiał skłonności do spekulowania na temat przyszłego społeczeństwa bezklasowego.

Jako pracę alienującą w pojmowaniu Marksa możemy postawić takie wydatkowanie siły roboczej pod przymusem (fizycznym lub ekonomicznym), które miało na celu materialną reprodukcję społeczeństwa. Rozwojem istoty gatunkowej człowieka nazywał taką aktywność, która rozwijała zdolności i talenty ich nosiciela. To była aktywność przejawiana w czasie wolnym (wolnym od pracy, a więc: nie-praca). Alienacja jako obiektywizacja w zewnętrznej postaci własnych mocy twórczych nierówna jest alienacji polegającej na wyzbywaniu się własnych mocy twórczych. Alienacja, tak jak śmierć, nie jest jednak równa dla wszystkich, wbrew samopocieszaniu się tych, co na dnie.

Nie ma podstaw do przypuszczenia, iż nawet najbardziej radykalni przedstawiciele tzw. nowej radykalnej lewicy będą za zniesieniem pracy rozwijającej talenty jednostki ludzkiej.

I faktycznie, ci reprezentanci lewicy domagają się wyłącznie jak najlepszego wynagrodzenia za taką nie-pracę. Ba, licytują się w wysuwaniu argumentów na rzecz tego, iż nie należy upowszechniać takiej nie-pracy wśród szerokich rzesz społeczeństwa, ponieważ… nie ma takiej potrzeby, zaś społeczeństwo nie byłoby w stanie zapewnić wszystkim wykonawcom nie-pracy wystarczająco dobrego wynagrodzenia.

Tzw. nowa radykalna lewica i jej epigoni, w rodzaju A. Korjakowcewa, plączą się tutaj w pewnej sprzeczności. Z jednej strony, we współczesnym społeczeństwie, zniesienie pracy (czytaj: zarobkowej) wymagałoby zniesienia tych rodzajów prac, które u Marksa są nie-pracą. Ewentualnie uznanie, że nie jest to rodzaj pracy, o jaką chodziło klasykowi. Z drugiej strony, założenie, że Marks miał na myśli – jako podmiot historii emancypacyjnej – nie robotników fabrycznych, ale wszelkich pracowników najemnych, wymaga rozumienia nie-pracy jako pracy w sensie pracy produkcyjnej, czyli reprodukującej materialne warunki istnienia społeczeństwa.

Radykalna lewica stopniuje swój radykalizm w ujmowaniu tej kwestii. „Ekstermiści” (w rodzaju brytyjskiej SWP i Pracowniczej Demokracji) uważają, że klasycy w ogóle nie wyróżniali robotników fabrycznych, ale jednakowo traktowali wszystkich pracowników najemnych, w tym służbę domową i baletnice. Ten „ekstremizm” okazuje się jednak nurtem ugodowym, desperacko usiłującym zachować topniejący jak zeszłoroczny śnieg szacunek dla klasyków, jeśli wziąć pod uwagę, iż nie naciągający faktów lewicowcy w stylu Korjakowcewa po prostu zarzucają Marksowi gruby błąd przy obstawaniu przy robotnikach przemysłowych jako podmiocie rewolucyjnym.

Zachodnia lewica ewoluowała w swoich poglądach na rolę i znaczenie klasy robotniczej, argumentując zmianami zachodzącymi w modernizującej się klasie robotniczej pod wpływem rewolucji technicznej i zmian społecznych po II wojnie światowej. Świat się zmienił, a wraz z nim i klasa robotnicza, która w niczym już nie przypomina swej odpowiedniczki w epoce Marksa.

Jednocześnie, z powodu rewolucji technicznej, inne typy pracowników stały się znaczące, jeśli nie decydujące pod względem reprodukcji społeczeństwa.

Tu mamy do czynienia z najbardziej prawdopodobnym przełomem autorstwa Korjakowcewa, o którym wspomina W. Kołtaszow. Przełom ma odniesienie do Rosji, przede wszystkim, w tym względzie, iż – w odróżnieniu od innych krajów byłego obozu socjalistycznego – przywiązanie do postaci robotnika przemysłowego ma korzenie w tradycji Rewolucji Październikowej (która autentycznie spełniła tę samą rolę świadomościową, co Rewolucja Francuska w przypadku społeczeństwa francuskiego). Chociaż robotnik przemysłowy miał charakter podmiotu czysto deklaratywnego w państwie biurokratycznym, z industrializacją był związany niezwykły postęp gospodarczy i społeczny Związku Radzieckiego. Paradoksalnie, poststalinowcy rosyjscy przechowują tę deklaratywną tradycję, której znaczenia sami nie rozumieją. W obliczu zalewu zachodniolewicowej propagandy, która usiłuje zagarnąć „ziemie dziewicze” po stalinizmie (tak jak to się udało w innych krajach b. bloku radzieckiego), ważną rolę odgrywa przywiązanie do wyróżniających symboli, choćby i bezużytecznych w inny sposób.

O ile więc zachodnia lewica jakby ukradkiem i z niejakim wstydem wycofała się z marksowskiej koncepcji klasy robotniczej, co było klasycznym przejawem dorabiania ideologii do smutnej konieczności szukania bazy zastępczej, o tyle w dzisiejszej Rosji klasę robotniczą atakuje się wprost jako faktyczne źródło hańby, źródło sprzeniewierzenia się wartościom demokracji i humanizmu, jako faktyczne źródło degeneracji lewicy w pewnym segmencie i okresie jej aktywności.

Autorzy książki ujmują przyczyny tej pomyłki Marksa w następujący sposób: „… niedostateczny stopień rozwoju [kapitalizmu] stał się przyczyną, dla której Marks i liczni jego następcy umieścili niespełnione nadzieje w proletariacie przemysłowym jako klasie, faktycznie zdolnej do skruszenia kapitalizmu. Znieść kapitalizm mogłaby klasa, która znajdowałaby się w takim samym stosunku do burżuazji jak proletariat przemysłowy, ale w o wiele większym stopniu niż on byłaby klasą produkcyjną, wytwarzającą zarówno intelektualny, jak i materialny produkt”.

Jednym słowem, Marks nie miał większego wyboru – musiał zaufać klasie, której potencjał intelektualny i świadomościowy, mówiąc delikatnie, pozostawiał wiele do życzenia. (Pozostaje słodką tajemnicą Nowej Lewicy, dlaczego Marks nie zwrócił się w tej kwestii do baletnic – choć może i próbował, uczęszczając do kabaretów. Jednak, jak widać, bez widocznego efektu…)

Jednocześnie, Korjakowcew i Wiskunow przyznają, że nie było poza klasą robotniczą innej klasy, która pozostawałaby w relacji do burżuazji w takim samym położeniu. A więc, nie wystarczy stosunek najemny, jak chcą tego posttrockiści i Nowa Lewica.

Faktycznie, Korjakowcew chłoszcze i Nową Lewicę: „Lewackie próby znalezienia alternatywy dla proletariatu jako siły rewolucyjnej w postaci zmarginalizowanych warstw społecznych były od samego początku skazane na niepowodzenie. Współczesny prekariat, w tej mierze, w jakiej jest pojmowany w tej ‘marginalnej’ perspektywie, także ‘nie jest tą klasą’.”

Wedle Korjakowcewa i Wiskunowa, mających doświadczenie ostatnich lat, nie ulega wątpliwości, że nie w kierunku potrzebujących należy się zwrócić, jeśli chce się rewolucyjnego przeobrażenia społeczeństwa. Przy czym „rewolucyjność” nie oznacza tu krwawego przewrotu, ale radykalne przeobrażenie społeczeństwa. Cokolwiek by to znaczyło.

Autorzy piszą więc: „Jeśli sądzić z perspektywy ostatecznego celu ruchu emancypacyjnego przemysłowej klasy robotniczej – likwidacji panowania kapitału, to nieuchronnie trzeba będzie stwierdzić, że ruch rewolucyjny przemysłowej klasy robotniczej w pierwszej połowie XX wieku poniósł klęskę – ale nie z rąk burżuazji, tylko z rąk samych pracujących. Masowemu, społeczno-psychologicznemu typowi [człowieka] epoki industrialnej realizacja tych ostatecznych celów okazała się niepotrzebna” (wszystkie cytaty za recenzją w Rabkorze).

Proletariatowi przemysłowemu „nie było do luksusów” w tej mierze, w jakiej zasadniczym jego zadaniem było zabezpieczenie elementarnych warunków godnego istnienia: skrócenie dnia pracy, akceptowalny poziom konsumpcji dla zabezpieczenia reprodukcji siły roboczej, wystarczający czas wolny itp. I te właśnie zadania zostały zrealizowane – stwierdzają autorzy – chociaż nie zaspokajało to ambicji proletariackich rewolucjonistów.

„Dziś nie ma ani tego proletariatu, ani tej burżuazji, co w czasach Marksa; wielka rewolucja socjalistyczna pierwszej połowy XX wieku odmieniła ich. W krajach kapitalistycznych nie panuje czysta burżuazja, ale konglomerat burżuazji z biurokracją państwową; odpowiednikiem tego panowania w ZSRR było panowanie ‘socjalnej biurokracji’.”

Pod maską „społeczeństwa postindustrialnego kapitalizmu”, „społeczeństwa konsumpcyjnego”, keynesizmu czy neoliberalizmu kryją się różne warianty Marksowskiej „uspołecznionej własności prywatnej”, czyli inaczej: „prymitywnego komunizmu”, prowadzącego do logicznego zwieńczenia tendencji rozwojowych kapitalizmu industrialnego i pierwszego etapu rozkładu prywatnowłasnościowych stosunków – ich nieukończonego odrzucenia.

Co najważniejsze: „Świat wciąż pozostaje światem pracy z jego apoteozą pracy”.

Zadaniem na dziś jest poddanie krytyce całego świata pracy ucieleśnionego w efektach ruchów emancypacyjnych przemysłowej klasy robotniczej, a także całej jego jednostronności. „Trudność polega na tym, że ta krytyka okaże swą moc jedynie z perspektywy nieporównanie wyższego stopnia społecznego wykształcenia, pojawiającego się w procesie ‘znoszenia pracy’ (Marks) i rozumianego samo przez się przejścia do twórczej samoaktywności w ramach produkcji informatycznej”.

Dziś mamy już spełnione warunki wstępne dla postulowanej przez autorów „drugiej syntezy dialektycznej”, która spełni się, jeśli społeczeństwo będzie się rozwijać w kierunku emancypacji jednostki na podstawie likwidacji pracy i ustanowienia wolnej, emocjonalno-duchowej aktywności.

Autorzy są wyrozumiali dla Marksa – marksizm nie mógł być mądrzejszy od swoich czasów, jednak metoda, jaką proponuje jawi się taką, o ile nie zapomina o tym, że sama jest przedmiotem własnej krytyki.

I wreszcie, mamy kwintesencję charakterystycznego sposobu myślenia intelektualistów uwolnionych nareszcie od przymusu liczenia się z otaczającą rzeczywistością: „… jest to książka o marksizmie i o iluzjach, które w dużym stopniu biorą się stąd, że w intencji miał być nauką, zaś potraktowano go jako użyteczną wiedzę polityczną”.

*

Sprawa z klasą robotniczą jest prostsza niż to sobie wyobrażają intelektualiści.

W jednym z autorami należy się zgodzić – komunizm nie jest idealnym, wydumanym społeczeństwem. Ba, jego osiągnięcie nie stanowi końca historii, a tylko koniec „prehistorii ludzkości”. Ta prehistoria to epoka, w której zniewolenie bezpośredniego wytwórcy jest warunkiem rozwoju cywilizacyjnego, a to ze względu na niedostatecznie rozwinięte siły wytwórcze.

Kapitalizm – z jego dynamiką rozwoju sił wytwórczych – po raz pierwszy pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb wszystkich członków społeczeństwa. Jak w żadnym dotąd społeczeństwie bezsens nierówności w zaspokajaniu elementarnych potrzeb rzuca się w oczy. Jednocześnie sam wyzysk jest maskowany dzięki temu, że przybiera postać przymusu ekonomicznego, a nie bezpośredniego, fizycznego.

Robotnik nie ma być podmiotem wymyślającym kształt komunizmu wedle swoich fantazji. Warunkiem komunizmu jest zniesienie specyficznego statusu społecznego, którego nosicielem jest właśnie robotnik, czyli ten podmiot społeczny, który pozyskuje od przyrody środki reprodukcji życia, nie będąc właścicielem ani przyrody, ani narzędzi służących do jej przekształcania. Władza podejmowania decyzji dotyczących produkcji znajduje się poza nim, więc proces produkcji ma charakter niezwiązany z potrzebami bezpośredniego producenta, co byłoby warunkiem zrównoważonego procesu wytwórczego.

Jeżeli wszyscy staną się na równi bezpośrednimi wytwórcami, poziom produkcji po osiągnięciu maksymalnego poziomu ulegnie dostosowaniu do potrzeb ludności, a nie będzie dążył do nadmiaru, który rodzi się, gdy członkowie społeczeństwa nie panują nad warunkami produkcji. Tylko przesadna obfitość prowadząca do marnotrawstwa jest w stanie zaspokoić potrzebę poczucia zabezpieczenia przed głodem w… społeczeństwie obfitości. Interes klasowy robotnika jako bezpośredniego wytwórcy jest obiektywnym gwarantem przywrócenia zrównoważonej produkcji, ponieważ społeczeństwo obfitości nie liczy się z marnotrawstwem czasu wytwórcy, uważając, że zadowalają go pieniądze. Zmarnowanego potencjału tkwiącego w ludziach nie są w stanie wynagrodzić żadne pieniądze.

Oczywiście, można osiągnąć zadowolenie producenta skracając czas pracy i podnosząc wynagrodzenie. W jakimś stopniu producent może uczestniczyć w rozrywkach czasu wolnego. Nie są to jednak zajęcia, które rozwijałyby jego potencjał – nie rozwija bowiem bierne uczestnictwo w taniej rozrywce. To zabijanie czasu między dwoma okresami pracy. Czyli – komunizm dla elit, brak komunizmu dla roboli. I tak od czasów Platona…

Niektórzy z tych, którzy nie są bezpośrednimi producentami na rzecz zaspokajania masowych potrzeb, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że rozwijanie potencjału intelektualnego wymaga zaangażowania i czasu. O ile wcześniej tacy ludzie utrzymywali się albo z posiadania majątku własnego, albo z korzystania z majątku mecenasa, o tyle dziś żyją oni z komercjalizacji własnego potencjału, co czyni ich podatnymi na konkurencję na rynku pracy. Dla nich czas wolny i czas pracy twórczej to jedno i to samo. Zarobkowanie na pracy twórczej jest dla nich – słusznie – upokorzeniem. W społeczeństwie burżuazyjnym ta współcześnie określana jako „kognitariat” grupa społeczna została brutalnie wtrącona w szeregi armii pracy i włączona do kapitalistycznej walki o wyciskanie maksimum zysku.

Tradycyjna od tysiącleci pogarda dla ludzi ciężkiej pracy fizycznej jest dziś pogłębiana i utrwalana ze względu na zepchnięcie pracy umysłowej do poziomu pracy zarobkowej. Z punktu widzenia posiadaczy środków produkcji jednak nie ma znaczenia rodzaj pracy, aby tylko praca ta przynosiła im zysk. Wraz z upowszechnieniem edukacji praca intelektualna straciła wiele ze swej tajemniczości, niedostępności i idącego w ślad za tym prestiżu.

Wynika stąd prosty wniosek, iż komunistyczny ideał polegający na upowszechnieniu czasu wolnego i stworzeniu wszystkim ludziom warunków do rozwijania potencjału intelektualnego jest możliwy wyłącznie w sytuacji, kiedy nie będzie już istniała praca zarobkowa. Tylko wówczas nie będzie bezpośredniej przyczyny dla odradzania się rywalizacji – poza rywalizacją pod względem jakości wytworów indywidualnego talentu.

Komunizm nie jest końcem historii, co oznacza, że nie ma innych ambicji, jak tylko zniesienie nierówności na tle ekonomicznym, warunków życia i możliwości rozwijania potencjału. Komunizm nie wypowiada się na tematy związane z kwestiami genderowymi, rasowymi, gustów literackich itp. Każdy komunista może mieć swoją opinię na ten temat i walczyć o jej upowszechnienie. Ponieważ te wszystkie kwestie mają charakter kulturowy, czyli są wytworem określonej kultury i jej tradycji (nawet – jak podkreślają sami zwolennicy kwestii mniejszościowych – problemy płci mają charakter kulturowy), ich rozwiązanie będzie zależało od ogólniejszych wyborów dokonywanych przez społeczeństwo w ramach tworzenia swojej kultury. Co pociągnie za sobą konieczną dyskryminację pewnych przekonań, ale będzie to się odbywało w warunkach wolnej konkurencji postaw i poglądów. Sprzeczności i poczucie krzywdy jednak będą dalej istniały, ale nie będą one prowadziły do dyskryminacji ekonomicznej. I tyle.

Komunizm, ten w wydaniu Marksa, stawia sobie bowiem o wiele skromniejsze zadanie. W sytuacji robotnika przemysłowego skupiają się doświadczenia całych pokoleń klas podporządkowanych i wyzyskiwanych, a które ponosiły od początku koszt rozwijania sił wytwórczych i idącej za tym cywilizacji. Walka tych klas nigdy dotąd nie zakończyła się sukcesem. Ani niewolnicy, ani chłopi nie wywalczyli swego komunizmu. Marks uświadamia nam dlaczego tak się działo. Twierdzi, że było to wynikiem niedostatecznego jeszcze na wcześniejszych etapach rozwoju ludzkości poziomu sił wytwórczych. Nadwyżka produkowana w ramach systemu niewolniczego czy w ramach feudalnego wyzysku chłopów nie była wystarczająca dla zaspokojenia potrzeb wszystkich członków społeczeństwa na godziwym poziomie. Dopiero dynamiczny rozwój sił wytwórczych w ramach gospodarki kapitalistycznej zdołał przekroczyć ten zaklęty próg. To jest powód, dla którego Marks z takim podziwem wypowiadał się o postępowej roli burżuazji na jej wczesnym etapie rozwoju. Jednak wbrew Sławomirowi Sierakowskiemu, na tym podziw Marksa dla burżuazji się kończy!

Kiedy pojawiła się możliwość zaspokojenia potrzeb wszystkich członków społeczeństwa, kapitalizm musiał ten fakt ukryć, a więc i udoskonalić metodę ukrytego wyzysku. W ten sposób klasy panujące i posiadające ukryły przed masami tę możliwość, która oznaczała przejście od prehistorii do prawdziwej historii ludzkości. Prawdziwej, czyli wreszcie nie opartej na jawnym czy ukrytym wyzysku jednej grupy społecznej przez inną.

Współczesna lewica ma swoisty problem ideowy – zauważa bowiem, że nasza cywilizacja ma potencjał oderwania warunków życia ludności od konieczności świadczenia i maksymalizowania nakładu pracy niezbędnej do reprodukcji społeczeństwa na danym poziomie. W oderwaniu od ruchu robotniczego ta lewica jednak zaczyna snuć z własnej głowy (czyli z niczego, z fantazji) marzenia o realizacji własnych postulatów zrodzonych nie z doświadczenia ekonomicznego wyzysku, czyli twardego, materialnego fundamentu wszelkiego wyzysku, ale z doświadczeń grup społecznych żyjących w oderwaniu od realiów życia naznaczonego ciężką pracą fizyczną.

Prowadzi to ją do przyznania, że współczesny kapitalizm, o ile tylko zachowuje normy demokratyczne, jest w zasadniczym stopniu realizacją jej własnych wyobrażeń o komunizmie, a raczej o socjalizmie (ten pierwszy kojarzy się z dyktaturą proletariatu, a więc jest antynomią demokracji). Prawidłowo dostrzega możliwość wprowadzenia tu i teraz zasad podziału komunistycznego (dochód gwarantowany, czyli każdemu wedle jego potrzeb – elementarnych, rzecz jasna). W ciągu kilku dekad konkurowania z blokiem „realnego socjalizmu” kapitalizm udowodnił (zdradził się), że dojrzał w pełni do przewrotu komunistycznego – lewica widzi, że Marks słusznie to zauważył już 100 lat wcześniej. Dziś kapitalizm za wszelką cenę usiłuje zatrzeć to „złe wrażenie”.

Najlepszym dowodem na dojrzałość kapitalizmu do przewrotu komunistycznego są nadmiary wszelkiego rodzaju towarów, w tym żywności, odzieży, leków, dostępu do edukacji wszelkiego typu. Oczywiście, są to nadmiary względne, które obserwujemy z tego względu, że kumulują się one w krajach tzw. Centrum. Jednak to, że rozwarstwienie społeczne przenosi się na cały świat, powoduje, iż zaciera się różnica między Centrum a Peryferiami. W ten sposób realizuje się dialektyczna prawidłowość, czyli potencjał komunizmu upowszechnia się na całym globie, choćby realizowało się to w najbardziej szalony sposób.

Współczesna lewica, która w obliczu dialektycznego postępu potencjalnego procesu komunizacji planety skupia się na stawianiu coraz bardziej wyrafinowanych postulatów dotyczących kwestii indywidualnych, sztucznie agregowanych w problemy społeczne, obiektywnie działa w kierunku sprzecznym z postępem. Pełni rolę społecznie reakcyjną. Wysuwa swoje partykularne postulaty, których istota polega na ich jednostkowości i niemożności rozwiązania jednolitym dla wszystkich posunięciem czy biurokratyczną regulacją. Wysuwa je na obraz i podobieństwo prawdziwie jednolitego interesu całej ludzkości, jakim jest zniesienie różnic klasowych, bez znoszenia wszakże różnic indywidualnych!

Nowa Lewica domaga się ujednolicenia postaw wobec różnic indywidualnych przy obojętności wobec kwestii zróżnicowania ludzkości na grupy wyzyskiwane i wyzyskujące. Domaga się aptekarskich rozwiązań dla mnożących się jak króliki kwestii zróżnicowania kulturowego przy ignorowaniu prostego i uwłaczającego godności ludzkiej zróżnicowania klasowego.

Lewica przyjmuje rozwiązanie podsuwane przez usłużną propagandę burżuazyjną, która obłudnie wmawia, że konieczne jest zachowanie różnic klasowych na poziomie produkcyjnym, czego rekompensatą ma być uczestnictwo w konsumpcjonizmie na poziomie efektywności popytu członków danego społeczeństwa. Ukrywanie faktu tego ideowego łapówkarstwa, które jest udziałem współczesnej lewicy, polega na mnożeniu postulatów radykalizujących demokrację współczesnego społeczeństwa klasowego. Lewica wprost odrzuca Marksowskie postrzeganie konfliktu klasowego na poziomie produkcji materialnej, dzięki czemu staje się wspólniczką propagandy burżuazyjnej, zaś jej antykapitalizm jest zaledwie pustą deklaracją.

Powtórzmy, społeczeństwo kapitalistyczne jest od dawna gotowe na przewrót komunistyczny. Jego warunkiem jest uświadomienie sobie własnych interesów przez klasę robotniczą, czyli klasę znajdującą się w ściśle określonym stosunku do klasy kapitalistów. Ten ściśle określony stosunek polega na sprzężeniu obu tych klas w procesie produkcji materialnej, materialnego bogactwa społecznego. Żadna inna klasa nie pozostaje w takiej relacji do klasy kapitalistów, nawet słynne śpiewaczki z Metropolitan Opera.

Właśnie ten z pogardą przytaczany przez Korjakowcewa fakt, że klasa robotnicza jest przywiązana do idei zaspokojenia ELEMENTARNYCH potrzeb, stanowi o odporności tej klasy na dryfowanie z prądem burżuazyjnej ideologii i o jej instynktownym przywiązaniu do koncepcji poszanowania dla pracy fizycznej i produkcyjnej – w przeciwieństwie do pogardy wyrażającej się w aberracyjnych koncepcjach łżelewicy o celu, jakim jest zniesienie pracy jako takiej.

Korjakowcew nie wynalazł pogardy ani nienawiści do klasy robotniczej – zaświadcza o niej już stosunek intelektualnych przywódców Solidarności do robotniczego trzonu ruchu, który obalił poststalinowski, biurokratyczny model społeczno-gospodarczy. O tym stosunku świadczy to, w jaki sposób klasa robotnicza została potraktowana przez dorywających się na jej plecach do władzy antyrobotniczych, antykomunistycznych opozycjonistów, a także tzw. postkomunistycznych renegatów biurokracji.

W koncepcji zniesienia pracy nie chodzi o zniesienie „pracy” twórczej, ale o zniesienie jej funkcji jako środka zarabiania na życie. Było to możliwe w okresie, kiedy Centrum bez problemu żyło na koszt Peryferii, a kapitaliści opłacali pokój społeczny dzięki eksportowi konfliktu klasowego poza swoje granice. Po zawaleniu się otoczenia niekapitalistycznego, sprawa stała się nieaktualna. Lewica nie potrafi się z tym pogodzić. Ani z tym, że problem organizacji systemu produkcyjnego wraca na porządek dnia wraz z konsekwencjami zawężenia możliwości państwa dobrobytu, czyli z powrotem konfliktu klasowego do Centrum.

W przeciwieństwie do liberałów i lewicy, to konserwatyści dostrzegają problem produkcji. W sposób naturalny podział społecznych interesów przyciąga klasę produkcyjną do konserwatystów, szczególnie w sytuacji, kiedy lewica nie ma żadnych propozycji dla tej grupy społecznej. Opowiedzenie się za interesami tzw. kognitariatu, którego dochody są tradycyjnie nie związane ze świadczeniem pracy, ale z potencjałem intelektualnym, spycha lewicę na przeciwną stronę barykady, co robotników.

Przeświadczenie Korjakowcewa o tym, że kognitariat ma świadomość komunistyczną polega na myleniu komunizmu z systemem mecenatu państwowego. Środki na utrzymywanie tego mecenatu państwo ma z wyzysku klasy bezpośrednich wytwórców. W sytuacji, kiedy problem produkcji powraca wraz z powtarzaniem się kryzysów finansowych, czyli gospodarki wirtualnej, konflikt ulega zaostrzeniu.

Lewica rewolucyjna jest więc tą grupą, która potrafi sobie uświadomić istotę konfliktu klasowego, obiektywnie postrzegać go w perspektywie walk klasowych toczonych (i przegrywanych z ważnych powodów, wartych analizy) w ciągu tysiącleci. Klasa robotnicza jest klasą, która w tym ciągu walk pojawiła się i zastąpiła inne klasy wyzyskiwane. Sama nie jest wieczna, może zostać zastąpiona przez inną klasę. Jednak istota konfliktu pozostanie w kręgu spraw dotyczących systemu produkcji i stosunku społeczeństwa do przyrody.

W swoim związku z klasą burżuazji, klasa robotnicza uświadamia nam, że komunizm to nie jest zbiór indywidualnych, najbardziej rozpasanych fantazji na temat tego, czego byśmy chcieli, ale twarda zasada, że kryterium komunizmu jest zniesienie podporządkowania jednej klasy ludzi konieczności pracy produkcyjnej. Nie poprzez „zniesienie pracy”, ale poprzez sprawiedliwy jej podział między wszystkich, solidarnie.

Współczesna lewica traktuje podstawy materialne społeczeństwa jako dane i zagwarantowane. Jej akceptacja kapitału polega na cichym przyzwoleniu na wyzysk pracy produkcyjnej. Dlatego antykapitalizm współczesnej lewicy jest niekonsekwentny – deklaratywny, ale faktycznie godzi się ona na istnienie kapitału (jako wolnego rynku z socjalnymi amortyzatorami) jako źródła środków dla utrzymania państwa socjalnego. Jednym słowem, jako siłę produkcyjną postrzega ona kapitał (kapitalistę), ale już nie robotnika.

W ten sposób teoria Marksa staje się karykaturą samej siebie. Jest w tej postaci broniona jako jedynie słuszne odczytanie marksizmu przez pryzmat różnych koncepcji filozoficznych, przez samego Marksa przezwyciężonych, jak choćby omawiana wyżej próba cofnięcia Marksa do pozycji ucznia Feuerbacha, uczyniona przez Korjawcewa i Wiskunowa.

Kompleksy rosyjskiej lewicy postmarksistowskiej są zarazem tylko spóźnioną karykaturą kompleksów lewicy zachodniej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
23 września 2018 r.