Dopóki szeroka i najszersza lewica czuła na karku oddech 99% społeczeństwa stojącego za nią murem, o jakim kryzysie mogła być rzecz? Zagospodarowanie owych procentów wydawało się kwestią czasu i decyzji o wspólnym działaniu na przekór nieprzezwyciężalnemu sekciarstwu organizacji lewicowych, które, programowo w większości niczym się między sobą nie różniąc, stanowiły jedynie poligony dla poszczególnych ambitnych liderów.
Od połowy XX wieku, kiedy to Nowa Lewica pożegnała się z klasą robotniczą jako niedostatecznie rewolucyjną, a następnie przyklepała to pożegnanie także w teorii dzięki koncepcji tzw. nowej klasy robotniczej zmienionej na skutek strukturalnej modyfikacji jej charakteru i z rozmytym interesem klasowym (wzrostu kwalifikacji profesjonalnych i mechanizacji pracy), i wybrała sobie nową bazę stając się reprezentantką interesów szerokiej „klasy pracowniczej”, tj. warstwy pracowników najemnych, w szczególności „kognitariatu” i pracowników dynamicznie rozwijającego się sektora usług.
„Klasa pracownicza” stała się pojęciem obowiązującym, wskazującym na dystans wobec „starej” klasy robotniczej, a jednocześnie udającym, że chodzi w zasadzie o tę samą grupę społeczną. Wszyscy pracownicy najemni zatrudniani przez kapitał są wszak wytwórcami wartości dodatkowej oraz są wyzyskiwani przez kapitalistę.
Sprawa skomplikowała się w ostatnich latach, kiedy to okazało się, że optymizm owych „99%” jest skutecznie osłabiany przez fakt, że nie przekłada się to na rezultat wyborczy – reformistyczna wiara w to, że lewica może demokratycznie przegłosować 1% korporacyjnych kapitalistów, nieoczekiwanie okazała się płonna.
Długotrwałe niezadowolenie z polityki neoliberalnej, pogłębione rozpadem kapitalistycznego „państwa socjalnego”, nie spowodowało także spontanicznego, rewolucyjnego zrywu mas pracowniczych. Antysystemowe nowe ruchy społeczne, w tym ruchy kontrkulturowe i dążące do nieograniczonych swobód obyczajowych w ramach radykalizacji demokracji burżuazyjnej, które miały być substytutem dla rozleniwienia klasy robotniczej, są, owszem, instytucjonalnie pobudzane od góry i od dołu – bez widocznego efektu. Różne „kolorowe rewolucje”, „arabskie wiosny” i majdany, jak pisze W. Kołtaszow w tekście pod znamiennym tytułem „Jak pogubiła się klasa robotnicza” – przynoszą korzyść tylko… klasie panującej:
„Najczęściej o niesamodzielności robotników przypominają sobie lewicowi intelektualiści w sytuacji kolorowych rewolucji, kiedy masy pojawiają się na ulicach. Sprecyzujmy, że te masy składają się w większości z ludzi pracy najemnej lub z potencjalnie takich jak oni młodych obywateli. Jednocześnie, we wszystkich tego typu ‘pomarańczowych’ sytuacjach zaobserwować daje się jedno: jak całkowicie słuszny z moralnego i dowolnego innego punktu widzenia społeczny protest dołów społecznych (występujących jako klasowo niezróżnicowana masa) przekształca się tak, że wszelkie korzyści przypadają nie samym protestującym, ale najbardziej błyskotliwej i odnoszącej sukces części klasy panującej. Przy czym sprzyja temu postawa samych protestujących, którzy posługują się kliszami ideologicznymi, które zniekształcają znaczenie i treść ich interesów” (tamże).
Wydaje się jednak, że pogubił się W. Kołtaszow i jego Instytut Nowego Społeczeństwa (Институт нового общества), a wcześniej – cała Nowa Lewica i jej pozbawieni samodzielności intelektualnej lewicowi pariasi na wschód od linii Odry.
Kołtaszow pisze o robotnikach, ale co nowoczesna lewica ma na myśli, kiedy mówi o robotnikach? Pokazaliśmy już wyżej, że sprawa nie jest taka jednoznaczna. Z klasą pracowniczą Nowa Lewica wiąże nieustająco nadzieje, zaś o klasie robotniczej przypomina sobie tylko wtedy, kiedy trzeba na kogoś zwalić winę za błędy i niepowodzenia lewicy. Ta nieistniejąca już, pogrzebana dawno klasa okazuje się winna degeneracji lewicy.
Zachodnia lewica całkiem otwarcie mówi o tym, kiedy kojarzy tę nieistniejącą i pogrzebaną, a zastąpioną przez tzw. nowe ruchy społeczne, klasę z prawicowym populizmem. Okazuje się, że ta właśnie nieistniejąca i pogrzebana klasa jest fundamentem sukcesu politycznego populistycznej prawicy, która skradła lewicy jej hasła socjalne i uczyniła z nich skuteczny program polityczny, zadając dotkliwy cios lewicy.
Masy nadal wychodzą na ulice i protestują, ale poza tęczowymi gej-paradami jakoś niekoniecznie dodają splendoru lewicy. Wręcz przeciwnie, lewica staje się coraz bardziej wyobcowana ze społeczeństwa z jego bolączkami i problemami, które rzekomo dawno już rozwiązał „kapitalizm socjalny”. Lewica kulturowo-obyczajowa i radykalno-demokratyczna okopała się w instytucjach państwa burżuazyjnego i zagwarantowała sobie odgórny autorytet. Współcześnie prawica wygrywa jej ciężko zapracowaną, socjaldemokratyczną i reformistyczną systemowość, która miała zastąpić brak masowego poparcia ze strony rozleniwionej konsumpcjonizmem XX-wiecznej klasy robotniczej. Rewolucyjność miała brać się z nowej bazy lewicy – młodzieży kontrkulturowej, stojącej naturalnie w opozycji do starszego pokolenia. W ten sposób lewica zyskała sobie zamiast niepewnych robotników, niewyczerpalną skarbnicę buntowniczego młodego pokolenia, wciąż zmieniającego się i odnawiającego. Takie perpetuum mobile Nowej Lewicy.
Dziś prawica konserwatywna zastąpiła lewicę w roli kontestatora systemu wyrosłego na polityce konwergencji i integracji gospodarczej i politycznej krajów globalnego Centrum.
Nic dziwnego, że tam znalazła się i klasa robotnicza pozbawiona swojej partii przechowującej jej świadomość klasową. Zderzenie klasy robotniczej z polityką prawicowego konserwatyzmu jest kwestią czasu, ale skończy się smutno, jeśli lewica się nie pozbiera.
W Rosji sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Tam jeszcze nie stoi na porządku dziennym masowy ruch tęczowy mimo usilnych starań ze strony Zachodu, aby takie ruchy jako narzucające ten sam model społeczny, zakorzenić w tym kraju. Silny wciąż nurt poststalinowski w Rosji stawia pewną tamę zachodniolewicowym kalkom i konkwiście, której świadkami byliśmy w Polsce (i w innych krajach podlegających prokapitalistycznej transformacji w latach 90-tych). Wpływ posttrockistów wciąż jest przez poststalinowców kontrowany, chociaż cała liberalna inteligencja – baza Nowej Lewicy – jest nastawiona na przyjęcie zachodniego modelu. Zagrożenie, jakim jest rozpad państwa, nie stanowi tu przeszkody, ponieważ rosyjska „droga do (kapitalistycznej) normalności” przewiduje właśnie taki rozpad, dzięki któremu – elita intelektualna łudzi się – Rosja stanie się łatwiej strawna dla Europy i dla świata.
Dzięki tej specyfice rosyjskiej, kwestia klasy robotniczej nie jest w Rosji jeszcze tak pogrzebana pod względem teoretycznym, jak to ma miejsce na Zachodzie. Stąd oskarżenia o brak bojowości (rewolucyjności) robotników, które brzmiały na Zachodzie 60 lat temu, dziś są przenoszone na grunt rosyjski jako skalkowane uzasadnienie współczesnej apatii społecznej – w zupełnie innych i nie przystających do tych sprzed 60 lat warunkach.
Historyczną apatią klasy robotniczej na Zachodzie tłumaczy Kołtaszow brak rewolucyjności współczesnej lewicy, która uwidocznia się w sytuacji, gdy masy wychodzą na ulicę. Można by rzec, że Kołtaszow nakłada tu nieco argumentację, która przypisuje klasie robotniczej krajów „realnego socjalizmu”, a w szczególności robotnikom radzieckim, wytresowanie w pokorze wobec autorytetu władzy i bierności w oczekiwaniu na działanie odgórne w celu polepszenia ich doli. W tej sytuacji lewica rosyjska faktycznie – jako związana wciąż z klasę robotniczą w klasycznym znaczeniu – mogłaby być posądzana o utratę zmysłu buntu z powodu takiego charakteru klasy robotniczej. Przecież nikt raczej nie przypisywał lewicy zachodniej braku „rewolucyjności”- wręcz przeciwnie, Nowa Lewica „uchroniła się” przed taką kastracją swej rewolucyjności właśnie dzięki temu, że znalazła sobie nową, zastępczą, permanentnie buntowniczą bazę. Kołtaszow dokonuje nieuprawnionego przeniesienia uzasadnienia braku teoretycznej podbudowy dla rewolucyjności lewicy zachodniej z warunków rosyjskich. Tymczasem lewica zachodnia nie straciła „rewolucyjności” w oczach swych apologetów, po prostu wyraża się ona w nowoczesnych formach kulturowości i obyczajowości, a nie w odniesieniu do celów walki robotniczej.
Zauważmy, że Kołtaszow powołuje się na różnorakie protesty, które ulegają zadziwiającej transformacji w trakcie swego trwania. Przekształcają się bowiem w działanie zwrócone przeciwko interesom samych protestujących ludzi pracy najemnej.
Według Kołtaszowa, winę za to ponoszą sami ludzie pracy najemnej, którzy już w latach kryzysów 1929-1933 i 1948-1949 przyzwyczaili się do wywierania dyktatu ekonomicznego wobec kapitału, który zrozumiał, że nie może się obejść bez konsumenta, oraz w rozpasanych latach 60-tych i 70-tych XX wieku, kiedy to klasa robotnicza zaczęła wyrażać postawę masowego konformizmu opartego na burżuazyjnych iluzjach. „Nic dziwnego – pisze Kołtaszow – że właśnie w nowych warunkach rozpoczyna się zanik wpływu klasycznych teorii rewolucyjnych na temat wyzwolenia proletariatu, w tym i szkół marksistowskich, które degradują się do schematów oświeceniowych. Przyczyną nie były jakieś tam pomyłki marksistów, chociaż było ich niemało. Wszystkie te błędy mają jedną, wspólną przesłankę: w warunkach karnawału konsumpcjonizmu lat 50-tych i 60-tych XX wieku przemysłowa klasa robotnicza zaspokoiła swoje podstawowe potrzeby i z tego powodu uznała się za już wyzwoloną, uczestniczącą w bogactwie społecznym, nie odczuwającą potrzeby jakiegoś jeszcze innego wyzwolenia” (tamże).
Tzw. nowa radykalna lewica na Zachodzie odrzuciła orientację na klasę robotniczą jako na siłę niedostatecznie rewolucyjną i przestała się kierować nastrojami robotników, uzasadniając to stanowisko teoretycznie. Kołtaszow wmawia zachodniej lewicy mechanizm, który tradycyjnie tłumaczy stosunek rosyjskiej lewicy do rosyjskiej klasy robotniczej.
W sumie jednak argumentacja Kołtaszowa ma szansę się przyjąć, ponieważ wnioski są zbieżne z wnioskami zachodniej lewicy i ułatwiają trwającą konkwistę (złożoność sytuacji podkreśla dodatkowo pozycja Sergieja Kurginiana, który przeciwko tej konkwiście występuje z zupełnie obcego klasie robotniczej stanowiska, rywalizując o wpływy wśród kognitariatu – taka rywalizacja jest z góry przegrana). Obie lewice i Kurginian schodzą się w jednym sceptycyzmie wobec klasy robotniczej, w pewnym sensie czyszcząc polityczną panoramę.
Zastanówmy się nad logiką wywodu – osłabienie protestacyjnego potencjału klasy robotniczej, związane z ofensywą socjaldemokratycznego i prokapitalistycznego programu welfare state (będącego zresztą odporem na propagandową ofensywę ideologiczną Związku Radzieckiego) mogło prowadzić i prowadziło do utraty impetu przez międzynarodowy ruch robotniczy. Kapitał przegrupowywał siły poprzez deindustrializację i delokalizację przemysłu na tereny znajdujące się poza zasięgiem sił antykapitalistycznych, nie rozwiązując jednak problemu klasowego w skali globalnej.
Osłabiona przez stalinizm, w samym swoim jądrze, lewica rewolucyjna musiała uznać swą porażkę, znajdując się na krawędzi rozpadu ruchu. Część lewicy rewolucyjnej na Zachodzie uznała tę porażkę nie za stan przejściowy, ale za wyraz tendencji dziejowej, zmiany samej struktury społeczeństwa kapitalistycznego, w związku z czym na znaczeniu stracił program rewolucyjny oparty na roli klasy robotniczej, zyskał natomiast na znaczeniu program liberalno-demokratyczny, kładący nacisk na demokratyczną gwarancję swobód obywatelskich w miejsce klasowego antagonizmu. Podstawą dla sukcesu tego programu było kapitalistyczne państwo socjalne, które z punktu widzenia tzw. nowej radykalnej lewicy zaspokoiło podstawowe potrzeby materialne społeczeństwa i uczyniło je obojętnym na potrzeby wyższego rzędu, jak wolności i swobody kulturowo-obyczajowe. Oczywiście, lewica była otwarta na kwestie nierówności socjalnych w Trzecim Świecie. Ta altruistyczna wrażliwość w kwestiach ekonomicznych oraz poczucie ograniczenia własnej wolności i demokracji na rodzimym podwórku motywowały lewicę do protestów w ówczesnym czasie. Były to jednak, jak pisze Kołtaszow, „schematy oświeceniowe”. Z jednej strony oznacza to niedojrzałą klasowo analizę przyczyn nierówności społecznych, z drugiej – nacisk na przedheglowskie (i przedmarksowskie) rozumienie wolności i wspólnoty społecznej.
Jednocześnie ważne jest, aby zrozumieć, że istnieje różnica między uznaniem chwilowej porażki i konieczności przeczekania odpływu nastrojów sprzyjających wzrostowi świadomości klasowej wśród robotników a przyjęciem owych „schematów oświeceniowych” jako zamiennika dotychczasowego marksistowskiego programu klasowego.
Wynika stąd ważny wniosek – to nie klasa robotnicza zmusiła bezwolną lewicę do przyjęcia „schematów oświeceniowych”. To samousprawiedliwianie lewicy kosztem klasy robotniczej jest nie do przyjęcia. Lewica nie popadła w defetyzm w związku ze zburżuazyjnieniem klasy robotniczej, tylko znalazła sobie inną, burżuazyjno-liberalną formę ujścia dla swego nastroju radykalno-rewolucyjnego, a mianowicie oparła ten nastrój na radykalizmie drobnoburżuazyjnym. I to dopiero stanowiło pożywkę dla trwałego przekształcenia marksizmu w „schematy oświeceniowe” – lewica stała się wyrazicielką radykalnych nastrojów drobnej burżuazji, która zawsze była Kopciuszkiem wielkiej burżuazji.
I to jest przyczyną dzisiejszego kryzysu lewicy.
Jeżeli Kołtaszow pisze, że „rewolucja antykapitalistyczna (społeczna) przestała być potrzebna ludziom pracy najemnej, to stało się tak z tej prostej przyczyny, że w ich oczach już zwyciężyła”, to bierze jako punkt odniesienia społeczeństwo zachodnie, którego częścią czuje się rosyjska inteligencja. Już niekoniecznie rosyjska klasa robotnicza, która, jako klasa ludowa, bywa podatna na propagandę nacjonalistyczną.
Z tego wynika, że w Rosji tematyka antykapitalizmu nie pasjonuje obu części społeczeństwa: inteligencji i robotników, każdej z własnych powodów. Rzecz w tym, że to zjawisko psuje już nieco obraz amorficznej, niezróżnicowanej klasowo masy. Rosyjska klasa robotnicza nie jest raczej podatna na uroki kapitalizmu, a to z powodu, że ominęły ją dogodności kapitalizmu okresu propagandy sukcesu lat 50-tych i 60-tych, a sam system wyzysku kapitalistycznego zna obecnie z autopsji. Nawet jeśli peryferyjność gospodarki Rosji czyni z niej nienajgorszy rezerwuar taniej siły roboczej, to względnie wysokie zarobki w niektórych gałęziach w stosunku do ogólnego marazmu i upadku trudno porównać z „chwalebnymi latami” po II wojnie światowej, na Zachodzie.
Jeżeli więc klasa robotnicza w Rosji nie przedstawia sobą nastroju rewolucyjnego, to bynajmniej nie z powodu rozleniwienia opieką socjalną, ale z powodu analogicznego do tego, jaki zadziałał na Zachodzie – z braku programowo przygotowanej lewicy rewolucyjnej, która rozmyła się w efekcie swego własnego, świadomego i programowego przeflancowania się na dziedzinę obyczajowo-kulturową jako adekwatne w XX i XXI wieku pole działalności radykalnej i antysystemowej.
Twierdzenie, że współcześnie mamy na Zachodzie do czynienia z „niezróżnicowaną klasowo masą” w sytuacji, kiedy jednocześnie diagnozuje się wyraźnie przeciwstawność na ulicy między lewicą kulturową a spontanicznymi wystąpieniami choćby tzw. Żółtych Kamizelek, wydaje się daleko posuniętym lekceważeniem dla empirii. Nie od dziś obserwuje się także rozejście się dróg tzw. nowej radykalnej lewicy i robotników popierających prawicę populistyczną. Trudno w tej sytuacji poważnie twierdzić, że lewica kulturowa stoi na twardym gruncie sprzeczności ekonomicznych i socjalnych, podczas gdy robotnicy podatni na prawicowy populizm mieliby uznawać, że „rewolucja antykapitalistyczna (czytaj: populistyczna – na kształt państwa opiekuńczego) już się dokonała.
Dlatego też twierdzenie Kołtaszowa, że w oczach robotników klasowy antagonizm „zaczął jawić się jako fikcja, zaś hasła antykapitalistycznej rewolucyjności przekształciły się albo w narzędzie podporządkowania świata pracy państwu (tak jak w przypadku systemów socjaldemokratycznych oraz w społeczeństwach typu radzieckiego), albo w rodzaj samooszustwa podsycanego przez pojedynczych entuzjastów lub drobne sekty komunistyczne” (tamże).
W efekcie, kontynuuje Kołtaszow, „na całym świecie robotnicy przemysłowi przestali mówić swoim głosem, utracili swój specyficzny światopogląd, i wreszcie utracili wierność ideologii odpowiadającej ich klasowym interesom” (tamże).
Z Kołtaszowem i wyznawcami podobnych poglądów łączy nas to, że ci pierwsi przyjmują zarzut do lewicy o to, że utraciła swoją programową rewolucyjność i antysystemowość – co nie jest trywialnym konsensem. Większość współczesnej lewicy kulturowej i wlokącej się za nią lewicy radykalnej, antysystemowość sprowadza się dziś do kontrkultury i postulatu radykalnej demokracji przeciwstawionej „faszyzmowi” ze strony konserwatywnej, populistycznej prawicy.
Inteligencja (nie tylko rosyjska, do której należą zwolennicy Kołtaszowa) swoje korzenie lokuje w pogodzeniu się lewicy z systemem kapitalistycznym w ramach walki z totalitaryzmem (jak dziś z „faszyzmem”). Rewolucyjne skrzydło międzynarodowego ruchu robotniczego zostało zniszczone przez stalinizm, dzięki czemu – w sytuacji propagandowej klęski systemu radzieckiego w połowie XX wieku – wpływ na ten ruch odzyskała reformistyczna i coraz bardziej konformistyczna w stosunku do kapitalizmu socjaldemokracja. Również intelektualiści lewicowi, dzięki akademickiemu autorytetowi, podbudowali teoretycznie program wycofania się radykalnej lewicy na z góry upatrzone (socjaldemokratyczne) pozycje.
Spontaniczność mas proletariackich prowadzi do radykalizacji świadomości społecznej, ale nie do powstania świadomości klasowej i rewolucyjnej. W tym sensie mówienie o tym, że to lewica dostosowała się do świadomości robotników zakrawa na kpinę z marksizmu, a już na pewno z Lenina. Świadomy ruch Nowej Lewicy polegał na znalezieniu bazy zastępczej, a nie na dostosowaniu się do świadomości klasy robotniczej. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że kapitał zrobił wszystko, aby sytuację dla ewentualnych przywódców robotniczych skomplikować na tyle, aby uniemożliwić im ruch i poparcie swojej bazy.
Analiza Kołtaszowa opiera się nie na refleksji nad historią lewicy w XX wieku, ale na znajdowaniu uzasadnienia ad hoc dla wytłumaczenia sytuacji współczesnej, w której robotnicy znaleźli się pod wpływem populistycznej prawicy, zaś warstwy pozostałych pracowników najemnych (drobnomieszczaństwa), osamotnione w obliczu kapitału, ponownie w swojej historii znalazły się w toku procesu proletaryzacji, w różnym stopniu dotykającego różne grupy składowe tej warstwy. Stąd bierze się amorficzny pod względem klasowym jej obraz.
Różnica między podejściem robotników a podejściem drobnomieszczaństwa do kwestii żądań ekonomicznych polega na tym, że drobnomieszczaństwo legitymizuje swoje żądania powoływaniem się na kryteria merytoryczne, na wartość swego wkładu pracy wynikającą z wartości swojej siły roboczej. Im niżej kwalifikowana siła robocza, tym mniej możliwości powoływania się na cokolwiek innego, jak tylko na kwestię konieczności biologicznego przeżycia.
Oczywiście, Kołtaszow daleki jest od oskarżania samych robotników: „rzecz jasna, że taka jest ich, jakby powiedział K. Marks, ich ‘praktyczna iluzja’ zrodzona przez społeczne warunki ich życia w epoce ‘państwa socjalnego’ i zmutowanego społeczeństwa kapitalistycznego. (…) podamy krótki wniosek: warunki w społeczeństwie uległy zasadniczej zmianie, przy czym gospodarka oparta na pracy biurowej i w usługach, w warunkach automatyzacji produkcji, zmieniają je jeszcze bardziej. To ma praktyczne skutki dla polityki” (tamże).
I dalej Kołtaszow wskazuje, że cała sytuacja jest jeszcze bardziej zagmatwana przez „wyjaśnienia” różnych szkół obgrywających skomplikowaną terminologię. Klasa, niegdyś samodzielna, dziś jest wodzona na pasku – „mogą ją prowadzić biurokratyczni przywódcy, a mogą też – opozycyjni, za których plecami ukrywają się kręgi finansowe. Jedyne, co może zrobić ta klasa (poza prostym działaniem jako masa), to iść za swoimi interesami tam, gdzie one się znajdują. A są tam, gdzie jest wzrost gospodarczy i wzrost poziomu życia. (…) Kiedy klasa robotnicza przebija się poprzez frazesy i terminologię, choćby dzięki zaufaniu swemu instynktowi, odnajduje siebie w historii, choćby i w jakimś stopniu, ale odnajduje” (tamże).
Zmiana w stosunku do klasycznego marksizmu polega na tym, że jako ze względu na zmiany strukturalne w klasie robotniczej – mechanizacja wymagająca wyższych kwalifikacji, dominacja usług nad produkcją przemysłową, delokalizacja produkcji przemysłowej – w krajach rozwiniętych świat pracy najemnej (pracującej na kapitał) poszerzył się znacznie. Jednocześnie skurczyła się liczebnie klasa robotników zatrudnionych w przemyśle, a ci, którzy tam pracowali, w coraz wyższym stopniu stawali się pracownikami o wysokich kwalifikacjach. Z tego względu, kryterium dochodu przestało być tym, które spychało robotnika na samo dno drabiny społecznej.
Rozrost grup społecznych zajmujących się świadczeniem usług, sprzedawanych za pośrednictwem kapitału, mógł nastąpić ze względu na olbrzymią nadwyżkę wartości, jaką uzyskiwały kraje przodującego Centrum. Wzrost tych grup związanych z nadbudową był więc możliwy. Historycznie grupy takie zawsze występowały, kiedy tylko istniała jakaś cywilizacja. Formy utrzymania tej grupy były zależne każdorazowo od typu danej cywilizacji – w kapitalizmie mechanizmem opłacania usług świadczonych przez te grupy jest mechanizm kapitalistycznego wyzysku. Różnica z poprzednimi systemami polega na tym, że usługi świadczone przez te grupy są dla kapitału, który organizuje je w strukturę systemu społecznego, są dla tego kapitału źródłem zysku, który pozwala się mu utrzymać przy okazji. To też jest forma usługi dla rozproszonych usługodawców, którzy w rozbudowanym społeczeństwie nie byliby w stanie zajmować się zarówno świadczeniem usług, jak i zdobywaniem klientów i organizowaniem warsztatu pracy. Kapitał świadczy usługę usługodawcom, utrzymując ich jednocześnie w swojej garści, ponieważ w sytuacji rywalizacji usługi indywidualnej, niezorganizowanej na modłę kapitalistyczną, indywidualny usługodawca albo nie sprosta konkurencji i splajtuje, albo będzie się ledwo utrzymywał na powierzchni dzięki ogromnemu wysiłkowi i w ciągłej niepewności jutra.
Niemniej kapitał jako usługodawca dla usługodawców w sferze „nadbudowy” jest pochodną mechanizmu kapitalistycznego w produkcji. Stąd waga konfliktu klasowego w sferze produkcji przemysłowej, dotyczącej masowej produkcji dóbr podstawowych dla reprodukcji społeczeństwa – dla „bazy” danej cywilizacji.
W powyżej opisanym mechanizmie organizacji usług kapitalistycznych, grupy należące do „nadbudowy” społecznej widzą korzyści z utrzymania takiego kształtu organizacji społecznej. Świadczenie usług indywidualnemu odbiorcy może być pasjonujące i bardziej twórcze niż produkowanie usług na rzecz anonimowego odbiorcy, do którego dociera kapitalista, a nie usługodawca. Powiększenie się grupy usługodawców jest największą przeszkodą dla poziomu życia usługodawców. Już rzemieślnicy w odległych czasach musieli tworzyć cechy regulujące napływ usługodawców na rynki lokalne, żeby utrzymać swoją branżę w odpowiedniej proporcji do „bazy”, czyli do grup społecznych mogących stać się odbiorcami usług rzemieślniczych.
Kapitał zerwał te powiązania, ponieważ maksymalizacja zysku może najprościej odbywać się dzięki poszerzeniu rynku odbiorców, co dokonywało się dzięki niszczeniu gospodarki tradycyjnej w Europie i, w dalszej kolejności, na świecie. Także dzięki zniszczeniu systemu zorganizowanych usług rzemieślniczych. Początkowo, w produkcji manufakturowej, rzemieślników zastąpili robotnicy kultywujący dawny etos pracy i dumę z jej wykonywania. W miarę rozwoju produkcji fabrycznej robotnicy degradowali się do poziomu proletariatu zaludniającego fabryki. Proletaryzacji ulegały wszystkie warstwy i grupy społeczne, które nie potrafiły zgromadzić własnego kapitału umożliwiającego otworzenie własnego biznesu z celem maksymalnego pomnażania zysku i doszlusować do klasy kapitalistów. Wraz z krzepnięciem kapitalizmu przemysłowo-fabrycznego, proletariat zatrudniony w fabrykach zaczął się stabilizować jako robotnicy fabryczni w odróżnieniu od wciąż proletaryzujących się mas ludzi nie znajdujących sobie miejsca w nowym systemie i stanowiących rezerwową armię pracy, której istnienie utrzymywało klasę robotniczą na niskim poziomie życia.
Delokalizacja produkcji przemysłowej, która rozwiązywała problem potencjalnie rewolucyjnej klasy robotniczej, spowodowała jednak konieczność przejścia ludzi na zatrudnienie w usługach. Finansowanie usług było zapewnione przez państwo, które mogło zająć się realizacją długofalowego programu budowy infrastruktury usług w krajach Centrum. Gdyby usługi rozwijały się tylko na bazie tego, co kupowali prywatni kapitaliści, nie byłby możliwy masowy rozwój sektora usług. Możliwość rozwoju sektora usług była więc związana z polityką interwencji państwa w gospodarkę i z polityką progresywnego opodatkowania kapitału. Tę ofiarę ponieśli kapitaliści na rzecz walki z widmem komunizmu, przenosząc najostrzejszy wyzysk na kraje tzw. Peryferii. Tworzenie przez państwo masowej infrastruktury dla usług dla społeczeństwa dawało możliwość opłacania pracy ludności w sferze usług przeznaczonych dla niej samej. Wyglądać to mogło na samonapędzanie się gospodarki opartej na usługach.
Jednak demontaż „państwa socjalnego” obnażył prawdziwe źródła finansowania tego pozornie samowystarczalnego modelu gospodarki opartej na usługach (inaczej: na wiedzy). Usamodzielnienie się krajów Peryferii w wyniku rywalizacji państw Centrum (po upadku „komunizmu”) o podział „odzyskanych” obszarów traktowanych jak puste pole, przy jednoczesnym braku sił do nadrabiania szkód wyrządzanych przez gospodarkę kapitalistyczną w Trzecim Świecie, utrudniło dotychczasowy mechanizm zasilania krajów wysokorozwiniętych w środki pozwalające na rozwijanie sfery usług.
Zamykanie się gospodarek w ramach narodowych, spowodowane zaostrzeniem się konkurencji na rynkach światowych, znalazło odzwierciedlenie ideologiczne we wzroście nastrojów nacjonalistycznych i wzroście znaczenia politycznych sił nacjonalistycznej, konserwatywnej prawicy. Pojawił się konflikt między rozdętą sferą usług, wyhodowaną na sztucznym zasilaniu zewnętrznym, a sferą krajowej „bazy” przemysłowej, która nie może samodzielnie utrzymać tak rozdętej sfery „nadbudowy”.
Konflikt między obiema sferami stał się rzeczywistością. Pociąga on nieuchronnie za sobą konflikt między grupami ludzi pracy najemnej, zatrudnionymi w odpowiednich sektorach gospodarki. Choćby z tego powodu nie ma wspólnoty interesów między przemysłową klasą robotniczą a pracownikami najemnymi zatrudnionymi w sferze usług. Nacjonalizm klasy robotniczej wynika z faktu, że populistyczna prawica, której znaczenie wzrosło na tej przemianie będącej skutkiem upadku tzw. komunizmu, odgrywa rolę przywódczą pod względem ideologicznym. Ponieważ dynamika zmian zachodzi w kierunku załamywania się porozumienia kapitału ponad granicami państwowymi, przewagę ma ideologia nacjonalistyczna, czyli ratowanie własnej gospodarki choćby kosztem pozostałych. Do tego potrzebne jest polityczne uzasadnienie i to uzasadnienie polegające na przyjęciu konieczności rywalizacji między różnymi konfiguracjami (etnicznymi, cywilizacyjnymi itp.) bytów społecznych stanowi kanwę pozycji ideologicznej. Z pozoru brzmi logicznie, ponieważ sprzedaje się iluzję, że gospodarka może być samowystarczalna, ze sprzedażą nadwyżek za granicę i kupnem towarów, których sam kraj nie wytwarza. Taka wizja przemawia do tzw. szarych ludzi, którzy kierują się doświadczeniem własnego gospodarstwa domowego. Jednak gospodarka kapitalistyczna jest zaprzeczeniem takiego rozumowania; jej istota polega na ciągłym, dynamicznym przekraczaniu barier ekspansji, jest zaprzeczeniem dotychczasowych gospodarek statycznych, które mogły odpowiadać takiej prostej wizji możliwej do ogarnięcia przez „szarego” człowieka.
Takim typem gospodarki miał być zresztą socjalizm. Kłóci się on jednak z koncepcją nieproporcjonalnie rozdętej sfery usług traktowanej komercyjnie. Istotą gospodarki socjalistycznej jest zaspokojenie podstawowych potrzeb społecznych, w co zaangażowane jest całe społeczeństwo w wieku produkcyjnym, zaś usługi pozaprodukcyjne nie mogą być źródłem wartości dodatkowej.
Zrozumienie tego typu gospodarki, bliskiej gospodarstwu domowemu, nie może być obce ani niezrozumiałe dla klasy robotniczej. Stąd też atrakcyjność konserwatywnych ideologów prawicy, którzy chcieliby uwiecznić model gospodarki rynkowej opartej na konkurencji sztucznie utrzymywanej na poziomie przedmonopolistycznym. To pragnienie utopijne, ale tego nie mówi się w ideologii przedstawianej społeczeństwu (i przede wszystkim – klasie robotniczej).
Natomiast warstwy utrzymujące się ze sprzedaży swej siły roboczej w sferze usług rozumieją, że środki mogą otrzymywać wyłącznie w sytuacji komercjalizacji ich usług. Dekomercjalizacja usług (w tym, np. edukacyjnych, medycznych itp.) postulowana w programie komunistycznym grozi degradacją do statusu robotnika produkcyjnego, nawet jeśli będzie to na godzinę-dwie dziennie.
Czyli – bezpośredni interes robotnika sfery produkcyjnej pcha go w kierunku wizji gospodarki jako gospodarstwa domowego, z obrazem gospodarza jako patriarchy, który czuwa nad całością. Dlatego w tej wizji patriarchalny (autorytarny) system jest przyjmowany z dobrodziejstwem inwentarza jako nieuchronna konsekwencja tego modelu ekonomicznego.
Natomiast – interes bezpośredni warstw pośrednich pcha je w kierunku systemu kapitalistycznego, z utopijną nadzieją na to, że kapitał zapewni środki na utrzymanie licznej „nadbudowy”. Aby zapewnić dochód z usług, musi istnieć zasobny klient na te usługi. Zasobny to taki, który może przeznaczyć sporo środków na zakup usług po dokonaniu już zakupów dóbr podstawowych, niezbędnych do utrzymania się. Chodzi więc o to, aby podstawowe utrzymanie było możliwie tanie. Czyli, aby była maksymalna wartość dodatkowa wyciskana ze sfery produkcyjnej (podstawowe środki utrzymania indywidualnego i zbiorowego). A to oznacza – w warunkach kapitalizmu – przykręcanie śruby wyzysku robotnikom sfery produkcyjnej.
Między obiema grupami pracowników najemnych istnieje więc współcześnie nierozwiązywalny konflikt. Powtarzamy – pozór nieistnienia tego konfliktu istniał w wysokorozwiniętych krajach kapitalistycznych, które czerpały nadzwyczajną wartość dodatkową z superwyzysku krajów tzw. Trzeciego Świata i korzystnej wymiany z tzw. blokiem wschodnim oraz z porządkowania i neutralizowania skutków gospodarki rabunkowej kapitału na tych obszarach.
Hasła rewolucyjne głoszone przez radykalną lewicę nie znajdują oddźwięku wśród tzw. klasy kreatywnej. I tu brak oddźwięku ma podłoże materialne, rzeczywiste, bo oparte na bezpośrednim interesie owych grup, który jest sprzeczny z programem socjalistycznym (argumentacja wyżej). Klasa robotnicza, do której ten program ma szanse dotarcia ze względu na zbieżność programu socjalistycznego z preferencjami dotyczącymi gospodarki traktowanej jak gospodarstwo domowe, a nie jak maszynka do wyciskania zysku, nie słyszy od lewicy tych haseł. W zamian słyszy, że musi dogonić nowoczesność i przestawić się na ideologię lewicy kulturowej z najważniejszym tematem – rewolucji LGBT…
Wbrew temu, co twierdzi W. Kołtaszow, to nie lewica poszła za robotnikami, którzy zburżuazyjnieli. Robotnicy poszli na Zachodzie za socjaldemokracją, która dołożyła starań, by rewolucja nie doszła do skutku. Później, na fali antykomunizmu, uzasadnionego stalinizmem, Nowa Lewica rozeszła się z robotnikami, ponieważ do rewolucji obyczajowej nie byli jej potrzebni, a poza tym – w państwie socjalnego kapitalizmu i zdemoralizowani przez socjaldemokrację – nie byli wystarczająco rewolucyjni.
W odniesieniu do teorii także, marksizm akademicki uzasadnił praktyczne zmiany strategiczne przekonując, że klasa robotnicza nie jest żadnym najistotniejszym elementem nowoczesnego marksizmu.
Obecny kryzys sprawia, że teoretyczne podstawy tej koncepcji rozpadają się.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
17 sierpnia 2019 r.