Badania naukowe potwierdzają to, co społeczeństwa dostrzegają gołym okiem: z demokracją we współczesnym świecie nie jest dobrze. Jak podaje Irena Pańków za raportem Freedom House pt. „Freedom in the World 2020: A Leaderless Struggle For Democracy”, 2019 był kolejnym, czternastym, rokiem pogarszania się stanu demokracji na świecie. Na 197 badanych państw proces ten objął 64 kraje, podczas gdy poprawa wystąpiła w 37 (I. Pańków, Demokracja w recesji? Diagnozy i projekty naprawcze („Zoon Politikon” 11/2020, ss. 82 et passim).
Po optymistycznym z tego punktu widzenia końcu ub. stulecia i początku nowego, fala demokratyzacji zaczęła dość szybko wygasać, nawet pomimo różnych prodemokratycznych „kolorowych rewolucji” czy Arabskiej Wiosny. Wniosek z tego: „… demokracja według wzorca liberalnego nie tylko nigdy w historii nie stała się dominującym ustrojem, a tym bardziej rozwiązaniem uniwersalnym, ale w ostatnich kilkunastu latach znajduje się w permanentnym odwrocie i na przełomie drugiej i trzeciej dekady XXI wieku staje się zjawiskiem coraz bardziej marginalnym, by nie rzec niszowym. I działo się tak jeszcze przed głębokim kryzysem gospodarczo-społecznym, w jaki wchodzi świat na skutek pandemii wywołanej koronawirusem covid-19 w roku 2020, który zapewne nie przyczyni się do wzmocnienia demokracji w wielu państwach zarówno rozwiniętych, jak i rozwijających się” (tamże).
Trudno nie poczuć irytacji tonem owych kasandrycznych przepowiedni, które dobitnie odzwierciedlają europocentryczny, a raczej zachodniocywilizacyjną i burżuazyjną perspektywę postrzegania świata, w którym pozostałym częściom świata sądzona była, co najwyżej, „demokracja niskiej jakości” czy cyklicznie przydarzające się kataklizmy oraz różnorodne pandemie, które nie zasłużyły na tę nazwę wyłącznie z tego powodu, że pustosząc ocean nędzy trzecioświatowej, omijały skutecznie zachodnią enklawę dobrobytu.
Przypomina to celebrowanie niespełna 3 000 zabitych w zamachu na World Trade Center, który to zamach rozpętał „wojnę z terroryzmem” kosztującą życie setki tysięcy całkowicie niewinnych ludzi na terenach arbitralnie wyznaczonych przez imperialistyczną politykę USA jako żmijowisko światowego terroryzmu, jednocześnie utrzymujących sojusznicze relacje polityczne i gospodarcze z Arabią Saudyjską, głównego sponsora owego terroryzmu. W jakimś sensie, kontrast dobrobytu i nędzy był zawsze konieczny, aby uwypuklić pozytywy systemów demokratycznych na tle innych, najczęściej autorytarnych. Ten autorytaryzm był niezbędny, aby zmusić społeczeństwa do akceptacji kapitalistycznego wyzysku w asymptotycznym założeniu jego konieczności dla osiągnięcia w przyszłości modelu demokratycznego na wzór zachodni. Dążenie do utopii osiągnięcia modelu zachodniej demokracji było narzędziem legitymizującym spotęgowany wyzysk społeczeństw, które formalnie wyzwoliły się spod bezpośredniej dominacji kolonialnej po to, aby – po krótkim okresie przyspieszenia ich modernizacji i względnego uwolnienia się spod jarzma imperializmu dzięki istnieniu choćby niedoskonałej alternatywy wobec kapitalizmu w postaci „realnego socjalizmu” – wpaść w szpony jeszcze bardziej wyuzdanego wyzysku imperialistycznego, zapośredniczonego przez skorumpowane elity polityczne i szemranych ”biznesmenów”. Ten model przejścia do przedsionka demokracji burżuazyjnej objął nie tylko państwa Trzeciego Świata, ale i entuzjastycznie został przyjęty przez społeczeństwa tzw. socjalistyczne, które automatycznie, dzięki temu posunięciu swych własnych elit („postkomunistycznych”) spadły do rangi pogrobowców Trzeciego Świata.
Demokracja jest specyficznym ustrojem politycznym. Aby zrozumieć jego istotę, należy przyjrzeć się historii samej idei. W samym pojęciu demokracji zawarty jest pierwiastek jego opozycji wobec swemu przeciwieństwu – władzy elit reprezentujących interesy klas wyzyskujących. Demokracja oznacza sankcjonowanie przemocy w odniesieniu do klas wyzyskujących, opierających swą władzę na fundamencie przewagi ekonomicznej wynikającej z przewagi w posiadaniu środków produkcji. Demokracja jest więc pojęciem dynamicznym, oznaczającym transformację ustroju społeczno-ekonomicznego w taki, gdzie grupy społeczne pozbawione własności środków produkcji lub posiadające je w niewystarczającym dla godziwego utrzymania siebie i rodziny stopniu mają legitymizowane prawo do odpowiedniego udziału w wartości dodatkowej.
W starożytności demokracja wydawała się wielu myślicielom politycznym zjawiskiem wysoce demoralizującym, albowiem przyznawała prawo do korzystania z zysku właściciela środków produkcji przez warstwy niewnoszące adekwatnej wartości do wytworzenia owego zysku. Sam fakt ustabilizowania prywatnej własności środków produkcji w następnym kroku uzasadniał podział ludzi na chlebodawców i darmozjadów. „Darmozjady” to ci, którym przemocą bądź podstępem odebrano prawo własności. A jak im zostało ono odebrane, to domaganie się przez nich środków utrzymania stało się nieuzasadnionym roszczeniem. Każde kolejne pokolenie „darmozjadów” stawało się mocniej i dosadniej piętnowane owym epitetem, aż stan, w którym jedni mają dostęp do środków produkcji, a inni są jego pozbawieni, stał się stanem normalnym. Sprawę komplikuje fakt, że rozwój gospodarczy spowodował rozwój cywilizacyjny, a ten zrodził zapotrzebowanie na pracę nie tylko w sferze materialnej reprodukcji społeczeństwa, ale i w sferze obsługi klas panujących. To sprawiło, że życie z pracy świadczonej jako usługi dla klas zgłaszających zapotrzebowanie na bardziej wyrafinowane usługi stało się całkiem znośne, a nawet więcej. Poziom dobrobytu owych grup usługodawców był uzależniony od stopnia wyzysku klasy bezpośrednich wytwórców, albowiem poziom „m” w słynnej formule Marksa dotyczącej wartości towaru wyznacza poziom „v”, czyli poziom płacy roboczej bezpośredniego wytwórcy. W ten sposób, grupa pozbawiona dostępu do środków produkcji została rozwarstwiona, co spowodowało, że nadzieje na wyzwolenie pracy wytwórczej stało się wraz z rozwojem cywilizacji jeszcze bardziej utopijne niż wcześniej.
Demokracja stała się narzędziem warstw pośrednich, tracąc swój antysystemowy potencjał. Ugoda między posiadaczami środków produkcji a właścicielami swej siły roboczej, sprzedającymi efekt jej użycia, co uległo zatarciu dopiero wraz z nastaniem kapitalizmu, została zawarta na plecach i krzywdzie klas pozbawionych własności swojej siły roboczej (jak np. chłopi pańszczyźniani) czy wywłaszczanych z własności owej siły roboczej na 12 godzin dziennie, a w następnych godzinach zwyczajnie wyrzucani poza nawias społeczeństwa, nie stanowiąc kosztu dla właściciela środków produkcji.
Demokracja w historii świata nigdy nie stała się powszechnym systemem politycznym, ograniczając się – zgodnie z historycznym sensem rozwoju społecznego, nakreślonym wyżej – do społeczeństw, które przeżyły dynamiczny rozwój sił wytwórczych i, co za tym idzie, cywilizacyjno-kulturowy. Kilka stuleci rozwoju kapitalizmu, dwa stulecia po Rewolucji Francuskiej, rewolucji ustanawiającej demokrację burżuazyjną jako prawo dla całej ludzkości, dowodzą, że ta demokracja nie miała potencjału zrealizowania swych haseł w skali globalnej.
System rynkowy ma wbudowany mechanizm przywracania naruszonej równowagi ekonomicznej poprzez system bankructw najmniej efektywnych przedsiębiorstw i przez zawężanie możliwości utrzymywania grup usługodawczych z malejącej wartości dodatkowej. Przynajmniej marksiści powinni pamiętać o tym, że Marks wiązał rozwój cywilizacyjny i kulturalny z powiększaniem się zdolności społeczeństwa do przeznaczania większych kwot na utrzymanie owej sfery nadbudowy. Nie ma u niego mowy o tym, że ta sfera sama dla siebie tworzy wartości dodatkową, z której się skromnie utrzymuje, bez łaski wyzyskiwanej siły roboczej w przedsiębiorstwach nastawionych na osiąganie zysku.
Demokracja jest systemem politycznym o tyle krępującym dla kapitału, że uniemożliwia łatwe usprawiedliwienie spadku poziomu życia społeczeństwa, a w szczególności przyzwyczajonych do swego stylu życia klasy średniej grup usługodawczych (drobnomieszczańskich ze względu na mieszankę drobnej przedsiębiorczości z roszczeniowością grup pozbawionych solidnego, opartego na posiadaniu adekwatnego, materialnego bogactwa, zastępującego własność środków produkcji). Dlatego też, demokracja jest wymarzonym ustrojem dla systemu kapitalistycznego, o ile dotyczy on klas panujących i posiadających, a dla klas i warstw wyzyskiwanych jest to jedynie demokracja fasadowa, formalna, bezradna wobec przewagi ekonomicznej wielkiej burżuazji. Demokracja burżuazyjna jest instytucją adekwatną dla czasów, kiedy niezbędna jest biurokracja państwowa służąca jako komitet zarządzający interesami burżuazji jako całości. Wprowadza porządek i nie dopuszcza do wyniszczenia się poszczególnych grup rywalizujących kapitałów. Jednocześnie trzyma w ryzach społeczeństwo, które ma tendencję do buntowania się, kiedy warunki życia stają się zbyt trudne. Grupy drobnomieszczańskie mają charakter roszczeniowy, przebijający roszczeniowość klasy bezpośrednich wytwórców (klasy robotniczej). Ta determinacja i radykalizm, przewyższający niejednokrotnie radykalizm ostrożnych i racjonalnych z natury robotników (utemperowanych doświadczeniem wielowiekowej walki klasowej i jej trudności), szuka oparcia w zasadzie demokracji. Stąd przywiązanie do demokracji przejawia się głównie w warstwie drobnomieszczańskiej, która jest pozbawiona innych podstaw legitymizujących jej istnienie. Jako grupa sfery nadbudowy nie może się domagać udziału w produkcji, w której nie uczestniczy. W sytuacji strukturalnego kryzysu, grupy nadbudowy stają się w przytłaczającej większości niepotrzebne, co doskonale ilustruje współczesna pandemia. Cała warstwa drobnomieszczańska może zostać wskutek jednego zarządzenia dotyczącego lockdownu zmieciona z powierzchni życia ekonomicznego, co nie stosuje się do sfery materialnej reprodukcji społeczeństwa, gdzie lockdown okazał się niemożliwy, ponieważ przyczyniał się do strat w zyskach klasy panującej.
Z tego też względu można zrozumieć, dlaczego klasa bezpośrednich wytwórców nie darzy szczególną atencją zasady demokracji, zaś ma ona takie wybujałe znaczenie dla grup drobnomieszczańskich. Cofnięcie społeczeństwa w rozwoju cywilizacyjnym, co nam dziś funduje utrzymywanie kapitalizmu, zmiata w pierwszej kolejności sferę nadbudowy. Dynamika ewolucji odwróciła się i to I Świat dąży obecnie do modelu trzecioświatowego, gdzie sfera usług zostanie zawężona do poziomu wymaganego dla obsługi potrzeb klas posiadających, a nie całego społeczeństwa.
Klasy panujące poszukują systemu, który zapewniłby im ciągłość panowania i wysysania zysku ze zwielokrotnionej armii siły roboczej. Starzejący się kapitalizm nie podoła już dynamice swych młodzieńczych lat, a więc przewagę zyskują nurty polityczne odwołujące się do systemów stabilnych, symbiotycznych z cyklem reprodukcyjnym planety, co doskonale współbrzmi z postulatami ekologicznymi. Znalezienie wspólnego języka z potrzebami planety bez utraty wygody i komfortu, jaki ludzkość osiągnęła dzięki barbarzyńskiemu niekiedy przekształcaniu przyrody, staje się zasadniczym celem poszukiwań.
Badania dotyczące stanu demokracji na świecie w ogóle nie zauważają problemu nieadekwatności demokracji do zarządzania współczesnym światem. Zauważają natomiast, o czym świadczy przytaczany wyżej artykuł I. Pańków, zjawiska ilustrujące ową nieadekwatność. Jak zauważa autorka: „na czoło przemian wysuwają się dwa procesy: postępujący na osi czasu zmierzch partyjności (partyness) polityki i powolny wzrost personalizacji polityki. Te zjawiska (…) sprawiają, że system powiązań społeczeństwa z partiami i polityką znacząco się przeobraża. Historycznie, partie były głównym ogniwem łączenia preferencji (interesów i przekonań) obywateli z polityką, ich artykulacji i reprezentacji. Teraz ta funkcja w coraz większym stopniu przesuwa się w kierunku liderów, zarówno partyjnych, jak i pozapartyjnych – co zazwyczaj skutkuje populizmem i związanych z nim nowym sposobem funkcjonowania polityki. Prowadzą one do osłabienia głównych instytucji politycznych: państwa, rządów prawa oraz mechanizmów i narzędzi demokratycznych rozliczeń osób uprawiających politykę” (tamże, s. 87).
I dalej: „… nowa polityka oparta jest bodaj przede wszystkim na ofercie tożsamościowej proponowanej przez liderów, która ma charakter symboliczny i emocjonalny, w konsekwencji czego klasycznie definiowany interes obywateli i ich grup schodzi na dalszy plan. W rezultacie rozszerza się dogodna przestrzeń do zagospodarowania przez populizmy i populistów. Uruchamiane przez populistycznych liderów emocje i urazy, połączone z populistyczną polityką budowania poczucia godności trafiają na podatny grunt i uzyskują wzmocnienie poprzez upowszechnianie się podobnych zapatrywań i postaw w społeczeństwie” (s. 91-92).
Ta diagnoza świadczy o tym, iż powszechne w dobie fasadowości systemu partyjnego przekonanie, iż partie reprezentują interesy dobrze zdefiniowanych klas społecznych, ujawniło wreszcie swój fałsz. Zarówno w społeczeństwach burżuazyjnych, jak i w systemach socjaldemokratycznych (w tym i w „realnym socjalizmie”), zasadnicze założenie dotyczyło tego, że każda masowa partia polityczna, chcąca odgrywać jakąś rolę w polityce, ma odzwierciedlać interesy jak najszerzej pojętego społeczeństwa. Aksjomatem demokracji pozostaje bowiem teza o wspólnocie interesów szerokich mas społecznych, co dotyczy także założeń programowych radykalnej lewicy, dla której 99% społeczeństwa znajduje się w klasowym zwarciu z 1% korporacyjnego kapitału, z założenia postrzeganego jako wróg klasowy przez ową masę niezróżnicowanych interesami obywateli.
Skoro wszystkie partie grające na scenie politycznej odzwierciedlają ekonomiczne interesy społeczeństwa jako całości, to różnice między nimi polegają na kryteriach pozaekonomicznych. Stąd zjawisko zagarnięcie gry politycznej ostatniego półwiecza przez sprzeczności dotyczące kwestii obyczajowo-kulturowych w ramach postulatu radykalizacji demokracji. System partyjny odzwierciedlał te właśnie sprzeczności, które, jak się okazało w wynikach obiektywnych badań naukowych, nie odzwierciedlają rzeczywistych interesów poszczególnych grup i klas obywateli, ani ich przekonań politycznych. Co więcej, dotychczasowy, wzorcowy system demokratyczny modelu zachodniego, o który lewica walczyła jak lew podczas transformacji demokratycznej, okazał się nie respektować nie tylko poczucia tożsamości, ale i poczucia godności szerokich mas.
Drobnomieszczaństwo ma tendencję do tłumaczenia sobie przyczyn niezadowolenia całych grup społecznych, niepotrafiących docenić dobrodziejstwa burżuazyjnej demokracji, na różne sposoby, w tym szczególnie ulubiony polega na przypisywaniu owym grupom instynktów autorytarnych, wydającym ich na łatwy łup zręcznym, schlebiającym niskim gustom niewykształconej masy populistom. Z założenia bowiem badacze wiedzą, że demokratyczny system partyjny obiektywnie odzwierciedlał interesy ciemnych mas, a tylko ich brak wykształcenia sprawia, że nie zdają one sobie sprawy z tego faktu. To psychologizujące wyjaśnienie w sposób naturalny abstrahuje od tego, jakie prezentujemy z pozycji marksistowskich: przypisywanie masowym partiom „ludowym” właściwości reprezentacji interesów całości społeczeństwa, gdzie istnieje tylko jeden konflikt klasowo-społeczny, jest grubym błędem teoretycznym, mającym znaczenie dla praktyki politycznej.
Nie sposób jednak nie zauważyć błędności tezy o wspólnym interesie klasowym wszystkich pracowników najemnych bez zróżnicowania ich na pracowników sfery produkcji i nieprodukcyjnych. Stąd upór w trwaniu w błędzie, przyznanie się do którego kwestionuje całą tradycję socjaldemokratyczną, która wyrosła na opozycji wobec Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy i narzuciła drobnomieszczański punkt widzenia w ruchu robotniczym. Cała ta ideologia demokracji burżuazyjnej opiera się na przypadkowej cesze wzrostowej fazy kapitalizmu, gdzie wydało się możliwe rozwiązanie problemu klasowości poprzez skupienie się na sferze podziału, a nie produkcji – wbrew ostrzeżeniom i analizom Marksa. Do sfery podziału bowiem stosuje się zasada demokratyczna, wykastrowana w stosunku do swej odpowiedniczki z epoki, kiedy oznaczała ona zasadę dyktatury bezpośredniego wytwórcy wobec właściciela środków produkcji. Starożytność znała znaczenie zasady demokratycznej, zwalczając ją w imię stabilnego i zrównoważonego rozwoju społeczności ludzkiej, którego fundamentem jest trwały i stabilny system klasowy, odzwierciedlający „naturalny” (a w rzeczywistości – społeczny) podział pracy. Demokracja w dawnym znaczeniu oznaczała rządy ciemnej masy nie mającej pojęcia o dobrych rządach i kierującej się emocjami, najczęściej niezbyt konstruktywnymi, jak zawiść czy nienawiść połączone z wyjątkowym, niepotrzebnym i nieuzasadnionym racjonalnością sprawowania władzy okrucieństwem. Masy kierują się chwilowymi emocjami, są podatne na pochlebstwa, nie rozumieją własnego, racjonalnie pojętego interesu (pozostawania w pozycji podległej i wyzyskiwanej, ale uzasadnionej ich ciemnotą i ograniczeniem).
Dziś, charakterystyczne jest to, że nie zmieniło się nic w rozumieniu „ciemnej masy” (ciemnogrodu), nie zmienił się pogardliwy i klasowy w istocie swej stosunek do bezpośredniego producenta. Przypisywany tej klasie instynkt lgnięcia do populizmu odzwierciedla tradycyjną historycznie pogardę dla klas, których emancypacja mogłaby zakłócić zasady dostępu do materialnego bogactwa wytwarzanego przez te klasy.
Demokracja współcześnie oznacza także rządy elit – elit wykształconych, reprezentujących postęp społeczny i sprawiedliwe urządzenie społeczeństwa, czyli takie, które warstwom kształconym w dziele sprawowania demokratycznej władzy, daje możliwość dzielenia wartości dodatkowej w zależności od zasług i wartości wkładu kreatywności w proces produkcji owego bogactwa. Ta demokratyczna zasada jest i pozostaje nie mniej elitarna niż arystokratyczne zasady proponowane przez skrajnie antydemokratyczne państwo Platona. I tu, i tam, bezpośredni wytwórca jest pozbawiony władzy nad swoim produktem. I tu, i tam, ta zasada jest uzasadniona racjonalnie i przedstawiona jako bezkonfliktowa z powodu korzyści, jakie całość społeczeństwa czerpie z „naturalnie” urządzonego ładu. Wszystkie segmenty społeczeństwa potrzebują siebie nawzajem, a historyczne powstanie owych potrzeb (wynikających z konfliktów „imperialnych” właściwych dla swoich czasów) jest przedstawiane jako „naturalna” konieczność, jako obiektywny proces postępowej ewolucji społecznej prowadzącej do osiągania coraz wyższego poziomu rozwoju ludzkiej cywilizacji. Oczywiście, jest to prawdą, ale jeśli opieramy się na teorii klasowej, to musimy widzieć także i dialektycznie towarzyszącą temu procesowi drugą stronę medalu. Kapitalizm – wedle Marksa – jest wyjątkową formację, ponieważ jako pierwszy, dzięki swemu dynamizmowi, pozwala na osiągnięcie takiego poziomu rozwoju sił wytwórczych, który umożliwia uwolnienie ludzkości od zniewolenia wynikającego z przypisania części społeczeństwa do hamującej rozwój jednostki pracy produkcyjnej w warunkach klasowego przymusu i braku perspektywy zmiany stanu rzeczy globalnie.
Z różnych przyczyn, inne klasy produkcyjne, jak chłopi czy niewolnicy, nie były w stanie wyjść w swych programach poza granice utopii. Dopiero nowoczesna klasa robotnicza zyskała taką możliwość. Ta możliwość jest przypisana tej właśnie, wyróżnionej klasie społecznej, a nie każdej, dowolnej warstwie społecznej, która w wyniku kapitalistycznej komercjalizacji każdej sfery ludzkiego życia nadała pracy nieprodukcyjnej mimikrę myloną z tożsamością.
Ustanie mechanizmów politycznych i gospodarczych odnawiających potencjał reprodukcyjny kapitalizmu w skali globalnej doprowadziło do obnażenia tendencji konfliktu klasowego, maskowanych przez nierówności w grupach krajów podzielonych na Centrum i Peryferie. Demokracja burżuazyjna posługuje się obietnicą nie tyle zniesienia antagonizmu klasowego, co złagodzenia jego odczuwania dzięki mechanizmom mobilności społecznej w krajach Centrum, w tzw. otwartych społeczeństwach. Tendencje populistyczne pojawiły się bardzo konkretnie w wyniku załamania się owych mechanizmów. Wraz z tym pojawiło się dążenie do pojawiania się partii reprezentujących wyłaniające się interesy rozrywające społeczeństwo. Okazuje się, że zasadniczym na danym etapie kryterium podziału, którego nikt nie podejrzewał, jest podział ze względu na organizację procesu produkcji – zorientowanego na samodzielne wytwarzanie wartości dodatkowej, czy na rozwijanie zdolności i technologii, które umożliwiają przechwytywanie wartości dodatkowej wytwarzanej gdzie indziej. Demokracja jako proces globalny polegała na przejmowaniu nadzwyczajnej wartości dodatkowej przez państwa wyżej rozwinięte, mogącej sobie na to pozwolić ze względu na swą przewagę technologiczną. Dyktat demokratycznych zasad był tu trwały, zwłaszcza, że powielał w skali globalnej zasady panujące w demokratycznych społeczeństwach, tych najwyżej rozwiniętych. Radykalni demokraci w Centrum mieli czyste sumienie, ponieważ korzystali tylko z przewagi technologicznej swoich społeczeństw. Dodatkowym usprawiedliwieniem był uprawiany przez nich eksport demokracji do krajów zacofanych ekonomicznie w utopijnym przekonaniu, że te zasady implementowane w tamtych społeczeństwach doprowadzą do zniwelowania ewentualnych pozostałości nierówności i niesprawiedliwości we wzajemnych relacjach między krajami, które w ten sposób same zapracowują na swój los, w zależności od pracowitości i kreatywności jego obywateli.
Demokracja w ten sposób oznacza usprawiedliwianie utrzymywania podziału pracy, który uwiecznia nierówną pozycję społeczną, wyznaczaną przez przypisanie do miejsca w tym podziale. Nauka społeczna, jak prezentuje cytowane opracowanie, przypisuje zmianę mechanizmu politycznego zmianie „zapatrywań i postaw w społeczeństwie”. Taka zmiana nie dokonuje się ni stąd, ni zowąd. Trudno ją też przypisać pandemii, skoro objawy są zauważane już od początku bieżącego stulecia. Zmiana zapatrywań i postaw jest – zazwyczaj – reakcją na zmiany obiektywne, tkwiące w rzeczywistości społecznej, a nie odwrotnie, co usiłuje się nam wmówić. Takie zafałszowanie odwraca uwagę od konieczności zastanowienia się, co spowodowało owe zmiany w świadomości społecznej.
Stąd też, pełne resentymentu pretensje do „ciemnogrodu” o burzenie takiego dotychczas milutkiego środowiska, w którym grupy pośrednie czuły się jak ryba w wodzie, chociaż była to demokracja burżuazyjna, formalna, nie odnosząca się do interesów klasowych. Po okresie euforii potransformacyjnej, ludzie zauważyli rozbieżność między oczekiwaniami a rzeczywistością, która zaczęła przekształcać się w postawy polityczne, odzwierciedlane przez system polityczny. Ponieważ lewica upierała się przy euforii i demokracji zastępującej radykalizm społeczno-klasowy, nastroje rozczarowania przejęła prawica populistyczna, ponieważ rozczarowanie dotyczyło konkretnej grupy społecznej, bynajmniej nie drobnomieszczaństwa, które jest jednak kolejne na liście.
Fala niezadowolenia społecznego nie będzie grała, wbrew wyobrażeniom lewicy, na korzyść jej politycznych planów. Konkretne grupy społeczne muszą na nowo znaleźć sobie miejsce w strukturze społecznej, zgodnie ze swymi materialnymi interesami. Proletaryzacja drobnomieszczaństwa, nieuchronna w sytuacji odejścia od globalnego integracjonizmu na rzecz typowego hasła: „Ratuj się, kto może!”, spowoduje jego naturalne przyklejenie się do prawicy zgodnie z zasadą drobnej przedsiębiorczości zostawionej sama sobie. Opisana przez I. Pańków za badaczami utrata zaufania obywatela do instytucji składających się na system demokratyczny obejmuje nie tylko jedną klasę. Opisuje się bowiem załamanie całego systemu demokracji.
Niemniej, badacze zauważają, że wzrost populizmu nie musi koniecznie grać przeciwko systemowi partyjnemu. Po prostu partie, siłą rzeczy, zaczynają powszechnie posługiwać się instrumentami populistycznymi, ponieważ inaczej tracą klientelę. Trudności z elastycznością mają partie głównego nurtu, które są zobligowane własnym wizerunkiem i muszą liczyć się ze stratami w wyniku zmiany tegoż. Wydaje się jednak, że mechanizm silnej osobowości, lidera, daje takim partiom duże możliwości manewru w stosunku do ludności, ale stwarza kłopoty we własnym sosie. I tak, np., można by zadać sobie pytanie o to, czy przypadkiem wypłynięcie takiego zmieniającego wizerunek lidera, jak np. Bernie Sanders, nie przyczyniło się do zmiany postawy lewicującego społeczeństwa amerykańskiego wobec Partii Demokratycznej, nie wymagając jednak od samej partii zmiany swego wizerunku ani istoty, ale paradoksalnie procentującej w wyborach, w których PD starła się z silniej naruszającym wizerunek Partii Republikańskiej Trumpem.
Wybory w ramach systemu partyjnego USA okazały się być może ilustracją opisywanego mechanizmu uczenia się partii posługiwania się narzędziami populistycznymi. Ale jednocześnie, lewica, która popiera uczącą się populizmu partię, strzela sobie sama w stopę, obiektywnie przyczyniając się do napędzania mechanizmu nadającemu życiu politycznemu coraz wyrazistszych cech populistycznych.
Dla badaczy niejasny jest mechanizm powiązania między społeczeństwem a polityką w kontekście, z jednej strony, zmierzchu partii, a z drugiej – wzrostu natężenia personalizacji polityki. Pańków zadaje pytanie: „czy są to zjawiska przyczynowo powiązane, czy też obydwa odnieść należy do wspólnych źródeł: w kulturze? W strukturze społecznej? W głębszych pokładach kultury politycznej?” (s. 95).
Zdaje się, że przez lata małej stabilizacji demokratycznej w krajach Centrum, całkowicie zanikła świadomość, że polityka tak naprawdę dotyczy konkretnych interesów klasowych, jakie zderzają się w łonie owego społeczeństwa. Gdyby rzecz dotyczyła wyłącznie kwestii estetycznych (w tym obyczajowo-kulturowych), to faktycznie, skłonność do populizmu można by zaklasyfikować jako kategorię małostkowej zawiści czy brakiem wykształcenia prowadzącego do niewłaściwych wyborów estetycznych. Jednak złudne poczucie przezwyciężenia zasadniczego antagonizmu klasowego w społeczeństwie postkapitalistycznym (programowa idea lewicy radykalnej, stanowiąca sukces XX wieku) skończyło się wraz z usunięciem poduszki amortyzującej anarchię kapitalistycznej gospodarki pod koniec minionego stulecia. Tendencja populistyczna, przyjmowana nawet w partiach głównego nurtu, świadczy o tym, że chcąc, nie chcąc, system partyjny wraca do reprezentowania interesów klasowych – z reguły w postaci interesów klas posiadających. Populizm jest tylko etapem przejściowym, maskującym tę regułę, i mającym na celu neutralizację tendencji do tworzenia przez klasy wyzyskiwane własnych politycznych reprezentacji.
Nauka widzi wyjście z tej sytuacji w mało odkrywczym postulacie oparcia się na „obiektywnych” ekspertach, którzy urządzą społeczeństwu komfortowe miejsce łączące mechanizm demokracji partycypacyjnej z demokracją deliberatywną. W sytuacji gwałtownego przewrotu w systemie politycznym, badacze postulują, jak zawsze, umiar i utopijny program godzenia obiektywnych konfliktów dzięki zachowaniu racjonalności i trzymaniu emocji na wodzy.
Jak na razie, to najbardziej podatnymi na tę argumentację będą organizacje lewicowe, najbardziej konsekwentne w odrzucaniu populistycznego rozwiązania. A własnego, lewicowego i klasowego, nie są w stanie zaproponować. Będzie to ostateczne rozwiązanie kwestii lewicy. Na własne życzenie.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
6 grudnia 2020 r.