Pierwsza część analizowanej wcześniej (tekst pt. „W ramach realizmu politycznego”) wypowiedzi prof. Johna Mearsheimera dotyczącej konfliktu rozgrywającego się na Ukrainie skupiała się wokół kwestii odczucia przez Rosję zagrożenia, zagrożenia egzystencjalnego, spowodowanego ekspansją NATO na Wschód. Zagrożenie, nawet jeśli subiektywne, pozostaje motorem działania i dlatego – wedle prof. Mearsheimera – Zachód powinien był wziąć pod uwagę odczucie Rosji. Druga część skupia się – poza kwestią napięć w relacjach w Azji (w różnych przekrojach regionalnych), na perspektywie drugiej strony konfliktu, w tym, przede wszystkim, Ukrainy. Ale i USA, co pozostaje w ścisłym związku ze wspomnianymi komplikacjami w relacjach azjatyckich.

Otóż, jak twierdzi prof. Mearsheimer, po zakończeniu Zimnej Wojny USA stały się jedynym supermocarstwem, które sprawowało swoją hegemonię na sposób liberalny. Co oznacza z grubsza, że upowszechniało wartości demokratyczne i kierowało się konsensusem uzyskanym wśród sprzymierzeńców i sojuszników podzielających te same, zachodnie wartości cywilizacyjne.

Czytelnik na pewno poczuje się nieco nieswojo, przypominając sobie liberalne poczynania USA w byłej Jugosławii czy opartą na niczym agresję wobec Iraku, metodami „pokojowymi”, jak np. sankcje, które kosztowały życie pół miliona irackich dzieci („warto było!” wedle Madeleine Albright) czy metodami militarnymi (z jeszcze większą liczbą ofiar cywilnych). Nie o to jednak profesorowi chodzi. Rozważania prof. Mearsheimera mają charakter rozważań teoretycznych, a to ma swoiste implikacje. Otóż, liberalna hegemonia USA polegała w tamtym okresie na umiejętności poskramiania ambicji różnych reżymów mających pretensje do regionalnego przewodzenia, a mogących potencjalnie wytworzyć zagrożenie dla amerykańskiej hegemonii. Jednym słowem, można rozumieć prof. Mearsheimera, że chodzi mu o umiejętność rozprowadzenia zagrożenia, które byłoby jednocześnie zagrożeniem dla amerykańskiej hegemonii, jak i dla globalnej demokracji. Tak się składało w owym czasie, że oba cele zbiegały się w jednym: powszechna demokracja była nieodłączna od amerykańskiej hegemonii. W jakimś sensie stanowiły one pojęcie tożsame.

Prof. Mearsheimer nie wyraża tej myśli w dokładnie ten sposób, kontentując się dość ogólnikowym sformułowaniem o liberalnej hegemonii amerykańskiej w pierwszym okresie po zakończeniu Zimnej Wojny. Jeśli jednak wgłębimy się w jego konkretyzację określenia zagrożenia chińskiego dla tejże amerykańskiej hegemonii, to interpretacja narzuca się sama.

Mearsheimer wskazuje na to, że USA popełniły zasadniczy błąd nie przewidując skutków swego odpuszczenia kontroli procesu rozwoju gospodarczej potęgi Chin, co skutkowało powstaniem sytuacji zagrożenia dla hegemonii USA, dużo większym i dużo groźniejszym niż w przypadku Federacji Rosyjskiej.

Można by powiedzieć, że jednak realizm Mearsheimera ma swoje ograniczenia: rozwój potęgi ekonomicznej Chin nie wziął się znikąd. Fakt, że Zachód dopuścił do rozwoju chińskiej gospodarki nie zauważając w porę kryjącego się za tym zagrożenia, również wynika z czegoś, z empirycznych przesłanek leżących po stronie Zachodu, w tym Stanów Zjednoczonych.

Ale ważniejsze w tej sytuacji jest zwrócenie uwagi na fakt, że Mearsheimer przyjmuje jako rzecz całkowicie zrozumiałą samą przez się, że USA miałyby potencjalnie absolutnie oczywistą rację, gdyby zareagowały wobec narastającego zagrożenia ze strony Chin, jak zareagowały, np. w przypadku Iraku. Jeżeli Mearsheimer sugeruje, że USA popełniły błąd dopuszczając do wzrostu potęgi Chin, to oczywista jest, choć nie wypowiedziana explicite, opinia o tym, że USA powinny były postąpić z Chinami analogicznie do tego, jak postąpiły w stosunku do Iraku. Póki jeszcze miały możliwość to zrobić…

Jeśli na tym tle podejść do realistycznego stanowiska Mearsheimera wobec kryzysu w stosunkach z Rosją, który niektórym wydaje się wręcz zajęciem przez Mearsheimera stanowiska prorosyjskiego w tym konflikcie, to mamy całkowicie inny obraz niż ten powszechnie łączony z osobą Profesora.

Co więcej, jakże racjonalna i obiektywistyczna metodologia prof. Mearsheimera okazuje się całkowicie bezsilna w wykonaniu zadania realistycznej analizy samego konfliktu, jego istoty i ewentualnych efektów wojny. Ale po kolei.

Podejście Zachodu do Federacji Rosyjskiej jest przedstawiane przez Mearsheimera jako początkowo zgodne z liberalną składową polityki hegemonicznej Stanów po Zimnej Wojnie. Mearsheimer zdaje się przyjmować za dobrą monetę tezę, iż NATO nie stanowiło obiektywnie zagrożenia dla Rosji, nawet w swoim przesuwaniu się ku jej granicom. Wydaje się, że Mearsheimer chce przez to powiedzieć, iż brak rozwiązania NATO po samorozwiązaniu Układu Warszawskiego było całkowicie uzasadnione tym, że USA musiały mieć narzędzie, które pozwalało im rozbrajać wszelkie zagrożenia dla amerykańskiej, liberalnej hegemonii, w rodzaju reżymu Saddama Husseina. A więc, gdyby Rosja zachowywała się konsekwentnie zgodnie z tym, co wynika z uznania amerykańskich pretensji hegemonicznych, to NATO nigdy faktycznie nie stałoby się dla niej „egzystencjalnym zagrożeniem”.

Jednak życie jest bardziej skomplikowane, jak przykład Rosji czy Chin wskazuje.

Chiny nie są w pewnym sensie winne temu, że tak gwałtownie rozwinęły się ekonomicznie, zaś Rosja nie jest winna temu, że naturalny związek z gospodarką niemiecką stworzył jej możliwość odbudowy regionalnego znaczenia w Europie. Niemcy nie są temu winne, że stały się przodującą gospodarką europejską, a wraz z rosyjskimi surowcami stały się potencjalnie ekonomiczną potęgą (na skalę europejską), niezauważalnie zagrażającą hegemonii Stanów Zjednoczonych.

Jeśli kierować się oceną konfliktu irackiego, to zastosowanie przez USA różnorodnych metod mających na celu przywołanie niesfornych chłopców do porządku – w rodzaju stosowania sankcji ekonomicznych nie tylko zresztą pod adresem Rosji, ale i Niemiec – to były to tylko liberalne próby utrzymania hegemonii mającej jak najlepsze skutki dla globalnej demokracji i wartości wolnościowych.

Problem w tym, że ta polityka przywoływania do porządku nie powiodła się.

Jako realista, prof. Mearsheimer nie rozdziera szat ani nie złorzeczy. Skoro już proces doszedł do takiego momentu, że faktycznie wyrosły różne zagrożenia dla liberalnej hegemonii USA na świecie, to sam fakt powstania kilku konkurencyjnych ośrodków (Mearsheimer poważnie traktuje tylko ośrodek chiński, pozostałe traktując jako niesamodzielne) sprawia, że amerykańska hegemonia traci swój liberalny charakter i staje się nieliberalna.

Kiedy już jakieś potęgi (mniejsze lub większe) powstają, muszą się one zachowywać zgodnie ze swoją naturą, czyli szukać sposobów na przetrwanie i dalszy rozwój i ekspansję. To rodzi sytuację brzemienną w konflikt mogący przerodzić się w zderzenie militarne.

Mearsheimer nie ocenia i nie wartościuje, ale realistycznie opisuje sytuację.

Skoro już Rosja nie została sprowadzona do, powiedzmy, sytuacji Niemiec po zakończeniu II wojny światowej, to należało się liczyć z subiektywnym odczuciem Rosji, odczuciem zagrożenia związanego z ekspansją NATO.

Skoro więc USA dopuściły do poważnego błędu w swej polityce zagranicznej, to efektem jest powstanie świata wielobiegunowego, a przynajmniej dwubiegunowego, którego charakterystyką będzie – dopowiedzmy za prof. Mearsheimera – świat nieliberalny i niedemokratyczny.

A jednocześnie, jeśli wziąć na poważnie odczucia większości ludzkości, świat o wiele bardziej sprawiedliwy.

Czy na pewno?

Wielobiegunowość daje różnym krajom i regionom pewne możliwości, których nie dawał świat amerykańskiej hegemonii. Daje im jednak przede wszystkim możliwość walki o realizację swojego interesu. W kapitalizmie jest to nieuchronne. Czyli tworzy się świat, w którym wszyscy walczą ze wszystkimi, co jest sprawiedliwe, ale niebezpieczne dla życia.

Analiza prof. Mearsheimera, przyłożona do sytuacji Ukrainy, wydaje się zawieszona w powietrzu, chociaż jednocześnie dość powszechnie przyjmowana w świecie zachodnich mediów i nie tylko. Otóż, prof. Mearsheimer twierdzi, że brak zrozumienia dla żywotnych interesów Rosji i wywołanie wojny zastępczej, w której w grę wchodzi w sposób oczywisty nie tyle interes Ukrainy, co interes utraconej pozycji hegemonicznej USA w Europie (co najmniej w Europie). Wojna jest ostatnim narzędziem mającym na celu zachowanie liberalnej hegemonii USA, którą same Stany niefrasobliwie utraciły z własnej winy.

Rosji nie pozostaje nic innego, twierdzi Mearsheimer, jak tylko przemielić Ukraińców przez maszynkę do mięsa i doprowadzić do całkowitego zniszczenia Ukrainy. W porównaniu z tym losem, który wydaje się Mearsheimerowi z góry przesądzony, cena zachowania neutralności i pogodzenia się z utratą Krymu wydaje się (Mearsheimerowi) ceną wartą zapłacenia.

Abstrahujemy tu od gdybania na temat możliwości militarnych obu stron, gdyż wydają się bezsensowne z perspektywy laika.

Warto jednak przytoczyć jako przeciwwagę dla militarnych pewników Mearsheimera analizę innego eksperta, tym razem ds. służb specjalnych i militarnych, Szwajcara Jacques’a Baud, na którego już powoływaliśmy się niejednokrotnie w naszych tekstach.

Otóż, Baud wychodzi także z analizy realistycznej i stosuje ją do toczącej się wojny. W skrócie, wychodzi mu na to, że celem Rosji nie jest wcale likwidacja państwa ukraińskiego. Nie jest celem ani deklarowanym, ani narzucającym się z oglądu działań wojennych. Realistycznie, opierając się na faktach, Baud pokazuje, że akcja militarna Rosji sprowadza się do realizacji deklarowanego przez Putina celu, jakim jest ochrona ludności Donbasu przed działaniami rządu w Kijowie, który w swej polityce dyskryminacji ludności rosyjskojęzycznej na Ukrainie, kieruje się prawodawstwem wzorowanym na prawodawstwie norymberskim z lat 30-tych w Niemczech.

Analiza Szwajcara jest ciekawa pod każdym względem, w tym ze względu na wątek legalizmu rosyjskiego, który powołuje się na rezolucje ONZ w kwestii legitymacji moralnej działań militarnych mających na celu ochronę zagrożonej ludności cywilnej czy „ciągniętej nieco za włosy” argumentacji legalistycznej opartej na stworzeniu naprędce sojuszu, koalicji sił, które legalnie mogą dokonać takiej interwencji, nie gwałcąc zasad tej organizacji międzynarodowej.

Mniejsza, z naszego punktu widzenia ważne jest, że analiza Mearsheimera, która usiłuje zrobić z Rosji podmiot z ambicjami hegemonicznymi, odcinający się jednoznacznie od Zachodu w imię konkurencyjnych (antyliberalnych) wartości, jest niezbyt realistyczna. Wedle analizy Baud, cała operacja militarna Rosji jest prowadzona w taki sposób, aby nie stwarzać pretekstu na Zachodzie dla zerwania więzi, które Rosja ma nadzieję odbudować po wojnie.

Nie jest więc celem Rosji stworzenie nieliberalnej (antyliberalnej) hegemonii zastępującej amerykańską, ale zachowanie podstaw dla utrzymania kapitalistycznego status quo.

Póki co bowiem, w Rosji rządzą kapitalistyczne elity i żadne inne. Ich hegemonia, liberalna czy nieliberalna, to jeden czort.

Wadą analizy Mearsheimera jest brak perspektywy klasowej.

Liberalna hegemonia jest w gruncie rzeczy tożsama z nowolewicową globalizacją, która opiera się na tym samym założeniu, że gwarantem liberalnego charakteru imperialistycznego zniewolenia pozostaje przewaga amerykańskiego przewodnictwa światu. USA jako kolebka nowożytnej demokracji i ojczyzna liberalizmu politycznego i społecznego jest rozumiana dokładnie tak samo przez nowoczesną lewicę, jak przez Mearsheimera. Jest bowiem oparta na tej samej, amerykańskiej wykładni, która stanowi przepisanie żywcem brytyjskiego imperializmu zasady „brzemienia białego człowieka”, tu: człowieka zachodnich wartości. W obliczu barbarzyństwa innych, nieliberalnych cywilizacji, cywilizacja zachodnia musi być bezwzględna, albowiem tylko ta bezwzględność jest w stanie stworzyć warunki dla lokalnych rajów demokracji  bezpośredniej, z definicji nie mogących pogubić się w meandrach skomplikowanych relacji globalnych, gdzie w grę wchodzi sprawiedliwość w stosunkach opartych na sprzeczności partykularnych interesów.

Tak właśnie jest w rozumowaniu Mearsheimera, które tkwi głęboko w bebechach myślenia ideologicznego systemu uważającego się za obarczonego misją dziejową, której stara Europa nie była i nie jest w stanie podołać. Hegemonia może być liberalna, ponieważ nie ma rywala. Świat wielobiegunowy wymaga całkowicie innego podejścia do możliwości oparcia wzajemnych relacji na zasadach innych niż sprzeczne, konkurencyjne interesy.

Ale to jest podejście nie oparte na realizmie.

Dopóki nie nastanie taka rzeczywistość, prof. Mearsheimer pozwoli sobie nie traktować poważnie utopii.

Można mu tylko przytaknąć. Hegemonia chińska (o rosyjskiej nie wspominamy, bo nie chcemy być śmieszni) nie może zastąpić amerykańskiej z prostego względu, że analogicznie do potencjalnej hegemonii ZSRR nie będzie ona miała powszechnej legitymizacji liberalnej czy demokratycznej.  Nawet jeśli z mocy procesu historycznego będzie gwarantem instytucji demokratycznych na poziomie regionalnym, jak to było z hegemonią amerykańską – przynajmniej w teorii Mearsheimera.

Warto zauważyć, że liberalizm amerykańskiej hegemonii jest i pozostaje czysto teoretyczny. Ale teoria i tylko teoria interesuje Mearsheimera. Z tego zresztą względu na teoretyczność jego wywodów lubią go brać na warsztat Chińczycy…

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
6 czerwca 2023 r.