Brak wzajemnego zrozumienia dozgonnych przyjaciół, czyli elit polskich i ukraińskich, w kwestii rzezi wołyńskiej to chichot historii. Obecna przyjaźń polsko-ukraińskiego oręża oparta jest całkowicie na nietrwałym podłożu łączącej elity obu państw nienawiści do Rosjan i uzależniania własnej suwerenności od upadku Rosji. Przy okazji – śmieszne jest w tym kontekście używanie pejoratywnie zabarwionego określenia „Ruski”, ponieważ Ukraińcy akurat pretendują do monopolizacji tego miana i zachowują dla naszych „Ruskich” określenie: „mongolskie barbarzyństwo” czy „sowieckie bydło”. Tylko Ukraina ma prawo do dumnego dziedzictwa ruskiego… Polacy, jak zwykle, nic nie rozumieją i mszczą się na ruskich pierogach nazywając je ukraińskimi, czyli oddzielając ukraińskość od tego, co ruskie.
W przepychankach wokół kwestii wołyńskiej, strona ukraińska trwa przy upartym powoływaniu się na pozornie enigmatyczne „wzajemne problemy” w relacjach między naszymi krajami. Jakie mogą być owe wzajemne problemy? Fakt to fakt, to Ukraińcy przeprowadzili pogromy polskich wiosek i ich mieszkańców.
Dla każdego, kto ma odrobinę oleju w głowie i pamięci historycznej, nie zakłamanej w ramach potransformacyjnej indoktrynacji, jasne jest, że władanie przez Rzeczpospolitą tzw. Kresami wschodnimi wiązało się z bezwzględnym wyzyskiem chłopskiej, lokalnej ludności, która w sporej części utożsamiała się z ukraińską nie tyle etnicznością, co wolnością od państwowości w ogóle. Klasa panująca na danym obszarze była polska lub spolonizowana; w każdym razie, odpowiedzialność za stosunki klasowe spoczywała na państwowości polskiej. Ukraińcy byli grupą etniczną, jedną z uciśnionych w tym państwie klasowym.
Ucisk nie był przede wszystkim narodowościowy, ponieważ wyższe grupy społeczne mogły się odnaleźć w państwie polskim nie gorzej niż odpowiednie grupy Polaków. Był to ucisk o charakterze klasowym. Polscy chłopi nie znajdowali się w lepszej sytuacji niż chłopi ukraińscy. Polscy i rosyjscy chłopi poddani, uciekali na tereny „niczyje”, limitrofy między wielkimi imperiami, tworzyli „Ukrainę” czyli Kresy.
Przestawianie perspektywy klasowej na perspektywę narodowościową skutkuje fałszywym przekonaniem klasy uciskanej, że zdobycie własnego państwa narodowego spowoduje zelżenie ucisku klasowego. Przekonanie absolutnie pozbawione podstaw, niemniej nawracające w polityce z regularnością przypływów morskich regulowanych cyklem księżycowym.
Na tej podstawie mogły się ukształtować nurty nacjonalistyczne dążące do przekształcenia obszarów Kresów (Ukrainy) w organizm państwowy. Owe Kresy, wraz z osłabieniem państwa opresyjnego (tu: zniknięciem Polski z mapy) zaczęły przejawiać ambicje państwowotwórcze, ponieważ rozwój kapitalizmu wymuszał powstawanie państw burżuazyjnych. Było to przeciwstawne kulturze chłopskiej, która opierała się na lokalnym patriotyzmie, sięgającym nie dalej niż opłotków własnej wsi.
Całkiem zrozumiałe w tej logice było dążenie nacjonalistów ukraińskich do podkreślania etnicznego czynnika w opresji chłopów ukraińskich przez polskiego pana. Jednocześnie, ludność ukraińska została nacjonalistycznie indoktrynowana, że wrogiem jest wszystko, co polskie, a nie tylko to, co obce klasowo. Ludność polska na terenach, które w owej wizji powinny należeć do przyszłej państwowości ukraińskiej, była – w myśl tej doktryny – ludnością kolonizatorską, którą należało wypędzić choćby w wyniku czystki etnicznej.
Mamy tu przejście do koncepcji budowania burżuazyjnego państwa narodowego od koncepcji wewnętrznego imperializmu tradycyjnych państw agrarnych, które przyłączały tereny wraz z ludnością lokalną mającą zazwyczaj stosunek co najmniej obojętny wobec kwestii narodowej.
Paradoksem argumentacji strony ukraińskiej w kontrowersji ze stroną polską jest to, że powołuje się ona w gruncie rzeczy na argument wypracowany w ramach historycznej szkoły radzieckiej, gdzie podkreślano aspekt ucisku narodowościowego (obok klasowego) chłopów ukraińskich przez polskich (spolonizowanych) panów. Strona ukraińska powołuje się niekonsekwentnie na ten argument z oczywistych powodów. Po pierwsze, nie może jawnie uciekać się do argumentacji rodem z radzieckich podręczników. Po drugie, trudno wmawiać oczywistą nieprawdę Polakom, że Kresy to była tak naprawdę tysiącletnia państwowość ukraińska podbita przez kolonizatorską politykę Polski, analogicznie do tego, co ukraińska historiografia wmawia na temat historii państwowości ukraińskiej w kontekście relacji z państwem moskiewskim. Uzasadnienie tej wersji historii równoległej polega na przywłaszczaniu sobie dziedzictwa Rusi Kijowskiej jako odrębnej i wrogiej w stosunku do tatarsko-mongolskiej tradycji księstwa moskiewskiego. W tej logice, Kresy Wschodnie I RP musiałyby zostać uznane za zawłaszczone w pewnym momencie historycznym przez Polskę tereny potężnego państwa ukraińskiego ze stolicą w Kijowie. O ile w stosunku do Rosji owe dyrdymały historiozoficzne strony ukraińskiej są przyjmowane na Zachodzie z mniej lub bardziej udawaną powagą, o tyle w stosunku do Polski odbijają się one czkawką ze względu na swój jawny brak kontaktu z rzeczywistością i formalnie uznawaną przynależnością Polski do Zachodu.
Tylko perspektywa klasowa, zarysowana wyżej, bez stalinowskiego aspektu nacjonalistycznego, który stał się pożywką ukraińskich aspiracji, oddaje historyczną rzeczywistość regionu.
W istocie więc, tragedia wołyńska jest efektem nieuchronnych konieczności wynikających z ambicji elit ukraińskich, opierających się na niechęci do opresji klasowej (podsycanej antypolskim elementem etnicznym) oraz niechęci do opresji ze strony radzieckiego kolektywizmu (czyli element ideologiczny), polegających na dążeniu do utworzenia własnej państwowości typu burżuazyjnego.
Przy tym, nacjonalizm ukraiński w sposób naturalny odwoływał się do interesów niemieckich w tym obszarze. Podobnie jak farsowo imperialne, dzisiejsze polskie ambicje opierają się na serwilizmie wobec interesów amerykańskich. Nacjonalizm i imperializm niemiecki, którego naturalnym kierunkiem ekspansji jest Wschód kontynentu, musi dążyć do pokonania państwowości polskiej i rosyjskiej, co zbiega się taktycznie z nacjonalizmem ukraińskim. Powstanie samodzielnego państwa ukraińskiego potęguje złożoność polityczną tego regionu, gdzie już samodzielność polityczna Polski jest mocno wątpliwa ze względu na tarcia tektoniczne między Niemcami i Rosją. Dla Polski równie niebezpieczna jest wrogość między tymi dwoma państwami, co ich sojusz. Wejście do gry samodzielnej Ukrainy redukuje rolę Polski jako rozgrywającego między oboma mocarstwami regionalnymi do roli pionka.
Ambicje Polski do wyrośnięcia do roli regionalnego lidera przy pomocy idei Trójmorza, a więc dobrowolnego poddania się Polsce całej Europy Środkowo-Wschodnio-Południowej zakrawa na megalomanię, a w sytuacji wymiksowania się z interesu Węgier, Słowacji, Serbii i być może Bułgarii i Chorwacji staje się w ogóle gwoździem do polskiej trumny politycznej.
Stabilną pozycję miała Polska wyłącznie w czasach ZSRR, kiedy to nie była zagrożona staniem się przydatkiem do gospodarki niemieckiej, jak to nastąpiło po wejściu do UE, a miała dostęp do szerokich rynków zbytu dla nie blokowanej produkcji przemysłowej w ramach wspólnoty gospodarczej opartej na planowaniu i współpracy, a nie wykluczaniu i konkurencji kapitalistycznej.
Istnienie Żelaznej Kurtyny odgradzającej Niemcy od Rosji znosiło sytuację Polski jako terenu, który musi zostać zaorany w ramach nieuchronnego z perspektywy logiki rozwoju kapitalistycznego niemieckiego Drang nach Osten. O ile orientacja kolonizacyjna Rosji miała alternatywę w postaci ogromnych połaci azjatyckich, o tyle ekspansja niemiecka może się dokonywać wyłącznie na wschód kontynentu, biorąc pod uwagę sytuację wykluczenia Niemiec z klubu potężnych mocarstw kolonialnych.
Żelazna Kurtyna wprowadzała więc polityczne ograniczenie dla niemieckiej ekspansji na Wschód, co skończyło się wraz z zakończeniem Zimnej Wojny. Jednocześnie rozpad ZSRR wymusza na Unii Europejskiej nacisk na Federację Rosyjską, czyli powrót do polityki ekspansji na Wschód, realizowanej tak naprawdę przez Niemcy z racji ich tradycji historycznej. Odpadanie kolonii zamorskich od Francji jest głównym motywem jej (trudno zrozumiałym inaczej) wojowniczej postawy w konflikcie rosyjsko-ukraińskim.
Dla UE pod wodzą Niemiec jako głównego gauleitera interesów hegemonii amerykańskiej w Europie kolonizacja zasobów syberyjskich staje się równie kluczowa jak dla Niemiec przed I i II wojną światową. Z drugiej strony, dezindustrializacja gospodarek europejskich powoduje, że ten nacisk na kolonizację Rosji jest pośredni, poprzez interes USA. Uzależnienie od USA jest gwarancją trwania sytuacji, w której Europa będzie mogła obywać się bez przemysłu.
Jeżeli więc prawica suwerenistyczna dziwi się, że Europa usiłuje poddać Rosję amerykańskiemu zniewoleniu, a przecież można by współpracować z Rosją eksploatując jej zasoby surowcowe i rozwijając własny przemysł, to nie wyciąga ona wniosków z własnej analizy rzeczywistości – elity rządzące w Europie nie są zainteresowane odtwarzaniem kapitalizmu przemysłowego z jego konfliktami społecznymi. Europa żyje w postkapitalizmie, gdzie konflikty i sprzeczności kapitalizmu zostały zdelokalizowane wraz z samym przemysłem. Europa żyje z renty, ze sprzedaży zmonopolizowanej przewagi technologicznej, która jest trzymana w garści przez USA. Dlatego bez podstaw przemysłowych, Europa bez parasola amerykańskiej hegemonii globalnej staje się tzw. otoczeniem postkapitalistycznym dla dynamicznie rozwijającego się chińskiego i azjatyckiego kapitalizmu.
Osłabienie amerykańskiej hegemonii powoduje, że słabnie amerykański konstrukt, jakim jest UE pod ekonomiczną wodzą Niemiec, co sprawia, że każde z państw europejskich coraz bardziej orientuje się na własny, partykularny interes. Mityczne zagrożenie ZSRR, obecnie nieudolnie wskrzeszane przy pomocy rosyjskiego straszaka, powodowało ograniczenie indywidualnych ambicji poszczególnych państw Europy Zachodniej. Obecnie, kiedy ta konstrukcja się chwieje, nawet małe państwa, jak Słowacja czy Węgry, czy Serbia, usiłują ratować się na własną rękę.
Akcesja do UE okazała się dla nich niepowodzeniem, co odstręcza nawet te kraje, które jeszcze siedzą w poczekalni.
Jeśli przystąpienie Ukrainy do prowokacji wobec Rosji, co skutkowało wybuchem wojny rosyjsko-ukraińskiej, było uzasadnione rachubą na szybkie pokonanie Rosji (rzucenie jej gospodarczo na kolana po dwóch-trzech tygodniach nasilonych sankcji), co otworzy Ukrainie drzwi do NATO, to i tak brakowało jakichś sensownych perspektyw na dalsze kroki. Można sobie wyobrazić, że gospodarka niemiecka wykorzysta surowce rosyjskie dla swojego przemysłu, co uczyni ją jeszcze bardziej konkurencyjną na rynku światowym. Nie wydaje się, aby ta perspektywa była miła dla Amerykanów. Rosja czy Niemcy, nie ma większego znaczenia, kto zagrażałby globalnej i niepodzielnej hegemonii USA .
Jeżeli USA nie dopuściło do powstania centrum kapitalistycznego w Japonii, na co się zanosiło pod koniec XX w., to nie bardzo wiadomo dlaczego miałoby dopuścić do powstania konkurencyjnego centrum w Europie pod egidą Niemiec. Warto pamiętać o tym, że całkiem podstawnie przewidywano, iż na progu XXI w. na świecie będą trzy główne centra ekonomiczno-polityczne : USA – Japonia – Europa. Stłumienie gospodarki japońskiej zapewne skutkowało szansą dla gospodarki chińskiej, z której ta skorzystała skwapliwie.
Rosja po upadku ZSRR przestała być dla Zachodu konkurencją, ale wzmogła szansę rozwoju centrum kapitalistycznego w Europie, konkurencyjnego dla USA. Realnym przegranym wojny rosyjsko-ukraińskiej jest gospodarka niemiecka. Bez odtworzenia przemysłu nie ma możliwości wykorzystania dostępnych w regionie surowców, co powoduje, że można je tylko sprzedawać jedynemu ośrodkowi przemysłowemu świata, a tym mogą być albo Chiny, albo USA. Te ostatnie dopiero muszą odtworzyć siły wytwórcze. Do tej pory muszą utrzymać sytuację chaosu, po to, aby nie wyłonił się żaden inny, dodatkowy poza Chinami pretendent do tej roli.
Jedynym wyjściem jest więc organizowanie się społeczeństw w opozycji do tej polityki elit, którym pasożytniczy system postprzemysłowy całkowicie odpowiada.
Z jednej strony wymaga to odejścia od nacjonalizmu na rzecz ponadnarodowego modelu planowej, przemysłowej gospodarki. Proprzemysłowa prawica nacjonalistyczna nie ma tu interesu, chociaż populizm stwarza złudzenie, że rządy prawicy będą skłonne przyjąć model solidaryzmu społecznego w zastępstwie planowości, co jednak wiąże się z nawiązaniem do modelu chińskiego, a więc z koniecznością powstania rządów autorytarnych w okresie przejściowym.
Lewica odrzucająca reindustrializację i kwalifikująca całkiem zasadnie populizm jako program faszyzujący, z góry rezygnuje z odegrania roli siły wyznaczającej kierunek walki w okresie przejściowym, który się przed nami wyłania. Jednym słowem, kontynuuje program polityczny socjaldemokracji wybierającej mimo wszystkich deklaracji brunatną zarazę zamiast czerwonej.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 stycznia 2025 r.