Wojny między Rosją a Ukrainą nie będzie – stwierdził autorytatywnie Borys Kagarlicki. Skoro ostateczna z ostatecznych dat rosyjskiego wtargnięcia do Kijowa została przekroczona i żadne wtargnięcie ze strony Rosjan się nie wydarzyło, to ten fakt kładzie kres wszelkim spekulacjom. Rozumowanie Kagarlickiego opiera się na przyjęciu perspektywy zachodnich mass-mediów, które rozpatrują kwestię wyłącznie jako pytanie o rosyjski atak. Ta perspektywa wyklucza z góry atak ze strony Ukrainy. Dlatego też, gdy wieczorem 17 lutego rozpoczął się ukraiński ostrzał obu republik donieckich, oczywistą oczywistością było, że nie wydarzyło się nic ponadto, co zwyczajowo dzieje się na tym terenie – strony się wzajemnie ostrzeliwują, można wyłączyć telewizor.
Następnego dnia, wedle tej samej logiki, Rosja rozpoczęła eskalację napięcia: rękami swoich marionetkowych rządów podjęła operację ewakuacji dzieci, kobiet i starszych osób z Doniecka i Ługańska na tereny rosyjskie, przylegające do granic Ukrainy. Inny, cieszący się autorytetem przedstawiciel lewicy rosyjskiej, Ilya Budraitskis, nie dał się nabrać na tę prowokację. Dał temu wyraz kpiną na swoim profilu facebookowym, że pierwszym pytaniem, jakie sobie muszą zadawać ewakuowani, jest to, komu pozostawić pod opieką swoje koty.
Drugim pytaniem w kolejności jest: „Dlaczego Ukraińcy mieliby akurat teraz atakować, skoro na ich granicach zebrała się ogromna armia rosyjska?” Pytanie dość idiotyczne, ponieważ Ukraińcy mogliby na to łatwo odpowiedzieć: A kiedy? Jak przeciwnik zaatakuje pierwszy?
Możliwość zadawania głupich pytań i oczekiwania głupich odpowiedzi wynika z faktu, że Budraitskis, jak i większość lewicy, jest dubeltowo sceptyczny: ani Rosja, ani Ukraina nie mają powodu, aby rozpoczynać wojnę. Przykra prawda polega na tym, że lewicy tylko tak się wydaje.
Lewica rosyjska, zgodnym chórem z elitą intelektualną Rosji podpowiada Putinowi: najlepiej siedź cicho, to może o nas zapomną. Podpowiadanie Ukrainie, aby robiła to samo, to może Putin o niej zapomni, przebija szczyty ślepoty. Rosja zrozumiała wreszcie po trzech dekadach, że oczekiwanie na normalizację jej sytuacji jest pozbawione dalszego sensu. Dlaczego? Fundamentalna odpowiedź na to pytanie jeszcze Rosji umyka. Ale już potrafi rozpoznać, komu normalizacja jej sytuacji jest nie na rękę. A więc Rosja musi stać się agresywna, aby przetrwać. Stając się agresywna, uzasadnia oskarżenia pod swoim adresem. Kółko się zamyka.
Gros lewicy, i w ogóle inteligencja rosyjska, wraz z szeroko pojętymi liberałami sądzi szczerze, iż Rosja mogłaby przetrwać, gdyby się zmieniła wedle standardów zachodniej cywilizacji. Gdyby zamiast oligarchów byli porządni kapitaliści, a zamiast zamordystycznej władzy porządna demokracja burżuazyjna, to Rosja dołączyłaby bez problemu do europejskiej rodzinki.
Problem w tym, że oligarchowie to peryferyjny typ porządnego kapitalisty i dopóki Rosja nie stanie się przodującym krajem rozwiniętego kapitalizmu, pomiatającym taką Anglią w charakterze dzisiejszej Rosji, to nie ma szansy, żeby było inaczej. Inteligencja rosyjska wciąż uważa, że najwidoczniej rosyjskie robole i cały ten lumpen-homo sovieticus nie dość tyrają i przeżerają wszystko, co wytworzy praca kreatywna – zupełnie jak w ZSRR. Do tego dochodzą inne obciążenia, jak nie przymierzając nienażarty Kaukaz. Liberałowie święcie wierzą, że jeśli Rosja będzie się słuchać Zachodu, jak robić biznes, to wszystko się naprawi, a kapitaliści rosyjscy staną się szanowanymi obywatelami. Jednak kapitałowi zachodniemu nie chodzi o to, aby kapitał rosyjski nauczył się, jak skutecznie konkurować na rynkach światowych, ale aby był instrumentem nakręcania jego zysku. Cały szkopuł w tym, że kapitał zachodni konkuruje między sobą i nie potrafi się dogadać, czyje interesy mają być dla kompradorskiego kapitału rosyjskiego priorytetowe.
Nawet nie chcąc tego, władza rosyjska, aby trwać przy korycie, musiała zyskać świadomość odrębności swego interesu. Jej nacjonalizm polega na odkryciu, że w sytuacji, gdzie kilku się bije, może ona zyskać stosunkową samodzielność i niezależność w oparciu o swoje społeczeństwo. Rodzi się nieśmiała myśl: a może moglibyśmy się obyć bez pana nad nami? To także jest wymuszona myśl, albowiem biurokracja poradziecka całkiem świadomie poszukiwała pana, któremu mogłaby przekazać troskę o zawiadywanie interesem, a sobie zostawić prowizję z pośredniczenia między kapitałem a społeczeństwem, a raczej siłą roboczą. Samodzielność biurokracji rządzącej państwem potrzebuje dla podbudowania swojej motywacji ideologii. Tej dostarcza religia, patriotyzm (czytaj: nacjonalizm) oraz poczucie misji cywilizacyjnej. To wszystko pojawiło się w Rosji w odpowiedzi na zawieszenie, w jakim znalazł się ten kraj po rozpadzie ZSRR i w związku z faktem, że ten stan zawieszenia nigdy się nie zakończył. W międzyczasie zmieniła się sytuacja zewnętrzna. W przeciwieństwie do innych państw potransformacyjnych, Rosji nie dano znaleźć sobie swojej niszy. Dlatego jest ona czymś, co stale zawadza. Postawienie siebie w opozycji do reszty świata jest tylko logiczną odpowiedzią na faktyczny stan znalezienia się poza zmienionymi strukturami świata po upadku ZSRR. Czymś, co może być albo wchłonięte, albo unicestwione. A ponieważ Rosja zaczęła wracać do siebie w postaci czegoś całkowicie przeciwstawnego światu, który ją odrzucił, jest tym samym postrzegana jako agresor i zaczyna postrzegać samą siebie jako agresora. Agresja staje się istotą jej nowej tożsamości, ponieważ w każdej innej postaci jest ona dla reszty niewidzialna.
Potwór Frankensteina właśnie się narodził, zszyty z lęków i nieczystego sumienia jego twórców.
A ponieważ Ukraina jest wykorzystywana w tej grze jako narzędzie zniszczenia Rosji-Frankensteina, to w tej samej logice, słaba i wystraszona Ukraina nie zazna spokoju, dopóki u jej granic będzie się znajdował agresywny sąsiad. Każdy atak Ukrainy jest w ten sposób z góry zdefiniowany jako samoobrona. Ostrzeliwanie Donbasu mieści się w tejże logice. Republiki oraz okupacja Krymu są nieustającym dowodem na to, że agresja Rosji jest faktem i trwa.
Tego nic nie zmieni. Dlatego bez sensu jest wymiana argumentów. Strony będą trwały przy swoich stanowiskach. Ten fakt jest powodem pogłębiającego się podziału wśród lewicy. Początkowa jedność była budowana na przekonaniu, że kraje poradzieckie wejdą w obieg światowej, demokratycznej kultury, co wyeliminuje powody dla konfliktów. Coś jednak się nie udało. Z jakiejś przyczyny, po rozwiązaniu Układu Warszawskiego, Pakt Północnoatlantycki przetrwał, zaś Rosja nie została zaproszona do Unii Europejskiej.
Po raz wtóry w XX stuleciu, Rosja została izolowana, pozbawiona pomocy w chwili historycznej zmiany.
Dzisiejsi komentatorzy wskazują na to, że błędem było utrzymanie Rosji w latach 90-tych w fałszywym przekonaniu, że pozostaje ona jakimś supermocarstwem. Zasadniczym błędem było, zdaniem również rosyjskiej elity intelektualnej, nie zastosowanie do tego kraju zasad przyjętych w wypadku kapitulacji danego państwa. Należało zapewne podzielić ją na strefy wpływu i poddać polityce dekomunizacji, analogicznie do denazyfikacji Niemiec po II wojnie światowej. Wówczas nie byłoby problemu.
Rzecz w tym, że faktycznie takiemu podziałowi na strefy wpływu odpowiadał rozpad ZSRR. Mechanizm nie został jednak zastosowany w stosunku do samej Rosji. Nie było drugiej strony, która mogłaby rościć sobie pretensje do połowy samej Federacji Rosyjskiej. Wrogiem był ZSRR i ten organizm został rozczłonkowany. Rosja pod kierownictwem Gorbaczowa, a potem Jelcyna, była przyjazna Zachodowi. W pewnym sensie była postrzegana podobnie jak inne państwa, które „odzyskały suwerenność” po dekadach radzieckiej okupacji.
Dopiero z czasem Europa zaczęła przyjmować logikę państw nowoprzyjętych do UE, które przesunęły optykę z kwestii zniewolenia przez system radziecki (też ważne, ale pochodne) na kwestię zniewolenia przez wielkorosyjski szowinizm. Wtedy pojawiła się myśl o tym, że „radzieckie zniewolenie” było tak naprawdę przykrywką dla tradycyjnego, wielkorosyjskiego nacjonalizmu, zaś sam ZSRR był tylko inną formą przetrwania rosyjskiego imperium. W ten sposób pojawił się problem tego, co zrobić już nie z ZSRR, ale z Rosją. Zwycięzcy w Zimnej Wojnie poczuli się wystrychnięci na dudka. Proces rozpadu ZSRR na szereg „suwerennych” państw był tylko wypuszczeniem więźniów z radzieckiego Gułagu, ale sam winny nie został ukarany! Europa zrozumiała to zbyt późno, zbyt późno bowiem uświadomili jej to Polacy, Litwini, Łotysze…, wreszcie Ukraińcy.
Niemałą zasługę w dziele tego uświadamiania ma lewica, która jeszcze w minionym stuleciu wskazywała na to zjawisko, w ramach studiów sowietologicznych. To, że zeszła się w tym myśleniu ze skrajną, nacjonalistyczną prawicą, to tylko przypadek. Szczęśliwy dla skrajnej prawicy, ponieważ ich tradycyjna nienawiść do idei lewicowych zyskała sojusznika na samej lewicy. Lewica znalazła się bowiem w niezręcznej sytuacji: idee socjalistyczne nie wyzbyły się w wynikłej sytuacji (podtrzymywanej przez skrajną prawicę) konotacji ze znienawidzonym przez radykalną lewicę Związkiem Radzieckim. To zjawisko było przyczyną, dla której ta część lewicy, która nie pogodziła się z przekreśleniem przeszłości radzieckiej, znalazła swego reprezentanta (z braku lepszego) w stalinizmie i neostalinizmie. Sama Rosja, której zamknięto drogę do stania się „normalnym” państwem kapitalistycznym, jak to miało miejsce choćby w przypadku Polski, została zepchnięta propagandowo na pozycje, które jej wmawiano bez dbałości o prawdziwość. Również odrodzone tendencje imperialne zyskały swe uzasadnienie poprzez wykazanie ciągłości podtrzymanej przez stalinizm. Tutaj nie było sporu z resztą świata – tak, twierdzą zwolennicy odbudowy Rosji w tradycji carskiej, w tradycji „ruskiego miru”, ZSRR był tym, czym go kreśli sowietologiczna propaganda. Ten pomysł przypadł do gustu nawet dawnym krytykom ZSRR, jak A. Sołżenicyn. No, taką Rosję to on rozumie i popiera! Krytycznie, ale bezwarunkowo.
Neostalinowcy znaleźli się w nieoczekiwanym sojuszu z antykomunistycznymi, nacjonalistycznymi, procarskimi fanami Stalina. Trochę uwiera, ale pomaga w praktycznym, politycznym zaistnieniu.
Takie jest podłoże dzisiejszego konfliktu „cywilizowanego świata” z Rosją. Europa Zachodnia nie ma większego problemu z utemperowaną, ucywilizowaną, ale w pewnym stopniu imperialną Rosją. To są błyskotki dzikusów, ogromne sale, wysokie drzwi, lustra i żyrandole ociekające złotem i brylantami, złote pagony na mundurach – ot, nieco śmieszne pozory nieistniejącej potęgi! Jednak nie do przyjęcia dla państw, które niegdyś stanowiły jakieś klejnoty koronne Romanowów.
Dla tych państw nie brzmi przekonująco, że okres radziecki był zerwaniem z niewolą narodów i próbą zbudowania wzajemnych relacji opartych na równości i pokojowej współpracy. A skoro tego punktu widzenia nie podziela nawet nowoczesna lewica, to problem ukrócenia imperialnych ambicji Rosji (już nie ZSRR) staje się głównym zadaniem.
Nie jest prawdą, jakoby Rosja nie miała perspektywy dostosowania się do postulatów wynikających z takiej optyki: mówi o nich rosyjska elita. Rosja powinna stać się średniej wielkości europejskim państwem, jednolitym etnicznie i skupionym wyłącznie na sobie. A to oznacza odstąpienie od Krymu, od Ukrainy włącznie z Donbasem, uwolnieniem reszty przytwierdzonych do Rosji jakimiś politykierskimi więziami autonomicznych republik, w tym Czeczenii. Nie mówiąc już o Białorusi.
Liberalna, oligarchiczna Rosja nie miałaby nic przeciwko spełnieniu tych oczekiwań, o ile nie naruszałyby one gwarancji ich własności. Nie miałaby też nic przeciwko elita intelektualna oraz rosyjska nowoczesna lewica. Nie bierze ona jednak pod uwagę, iż zmieniły się zasadniczo warunki geopolityczne od czasu lat 90-tych.
Rozpad Europy socjalnej spowodował konieczność przewartościowania planów rozwoju kontynentu. Powrócił model przedwojenny, w którym wspólna polityka, choć postulowana, faktycznie nie istniała. Zaistnienie jakiejś formy wspólnoty było wymuszone dopiero wojną. Współcześnie mamy do czynienia z odwrotnym procesem – wspólnota się rozpada. Państwa zaczynają grać indywidualistycznie, co daje szansę takim państwom, jak Polska, aby próbować narzucić swoją wizję regionalnych hegemonii. W Europie Wschodniej, polityka polskiego liderowania regionalnego jest uwarunkowana statusem Rosji. Bez rozpadu Rosji, analogicznego do rozpadu ZSRR, pozostaje ona naturalnym kandydatem na regionalnego hegemona. Dlatego jej postulaty dotyczące gwarancji bezpieczeństwa są czymś, co bezpośrednio stoi w sprzeczności z polityką państw pretendujących do wiodącej roli w tym regionie. Polityka jagiellońska Polski nie ma szans na zbudowanie potencjału na miarę Unii Europejskiej. Ta polityka rozrywa kontynent na dwie rywalizujące części. W związku z tym, Europa nie może zagrozić hegemonii Stanów Zjednoczonych, które mają na głowie znacznie poważniejszy kłopot z Chinami.
Jeżeli Rosja zostanie sprowadzona do rozmiarów Księstwa Moskiewskiego, to nie ma znaczenia jej przyleganie do Europy Zachodniej czy do regionalnego lidera – Polski. Zasoby bogactw naturalnych Syberii stają się czymś na kształt Afryki, gdzie może się rozwijać spontaniczna, „zdrowa” rywalizacja zachodniego kapitału, godząc uczestniczące w tej rywalizacji państwa lub przynajmniej sprowadzając ich rozbieżności zdań i sprzeczności interesów do ewentualnych konfliktów na tych barbarzyńskich terenach. Zasadniczo więc, rozwiązanie problemu Rosji mogłoby więc wyglądać jak ”afrykanizacja” tego kraju na wschód od Uralu.
W związku z tym, cokolwiek postuluje Rosja jako uwzględnienie jej żywotnych interesów, jest sprzeczne z racją stanu USA. Utrzymywanie Rosji w złudzeniach co do możliwego uwzględnienia jej roszczeń służy utrzymaniu status quo i niedopuszczeniu do tego, aby jakieś państwo uzyskało wyłączność na zagospodarowanie Syberii, które później będzie trudno odkręcić. Niemcy przebierają nogami i nie mogą się powstrzymać przed falstartami. Utrzymanie pozorów władztwa Rosji nad jej bogactwami też jest w interesie państw Europy Zachodniej, które liczą na koncesje, czyli na iluzję prawnych rozwiązań. Jednak utrzymywanie fikcji suwerenności Rosji jest nie na rękę Polsce, która nie może rozpocząć realizacji swojej koncepcji lokalnej hegemonii z w miarę potężną Rosją u boku. Co więcej, podtrzymywaną przez niektóre państwa zachodnie. Stąd wplątanie Rosji w wojenną awanturę i zakończenie jej opóźnionym o 30 lat aktem kapitulacji, po którym idą pakty o podziale Rosji na strefy wpływu, jawi się koniecznością z punktu widzenia nowego ładu w Europie. Stary bezład po faktycznym rozpadzie wspólnoty nie ma już racji bytu. Niemcy nie są w stanie dłużej utrzymywać pozorów spójności. Tym bardziej biurokratyczne struktury w Brukseli.
*
Rozwiązanie Rewolucji Październikowej proponowało – w myśl koncepcji Marksa – zerwanie z prehistorią ludzkości objawiającą się w stałym odradzaniu klasowych form społecznych. Dzisiejsza lewica nie proponuje takiego socjalizmu. Szczytem radykalizmu jej postulatów pozostaje wymuszanie na kapitale zwiększania wartości dodatkowej kosztem siły roboczej w celu sprawiedliwego podziału owej wartości dodatkowej w pozostałej części społeczeństwa. Cała nauka ekonomii sprowadza się do rozważań na temat form tego podziału, bez kwestionowania istoty kapitalistycznego sposobu produkcji. Wskazuje też na coraz bardziej różnorodne formy rozprowadzania bogactwa w rozbudowanych kanałach współczesnego społeczeństwa, które wiążą się także z naturalnym dla kapitalizmu dążeniem do koncentracji bogactwa mimo coraz bardziej rozproszonych form podziału.
Lewica, która zamyka się w nieskończenie elastycznych rozwiązaniach kapitalistycznych, zadowalając się decentralizacją-rozproszeniem jako ideą wspólnotową, nie potrafi dostrzec rozwiązania dla problemu narastającego konfliktu wewnątrzkapitalistycznego, który ogniskuje się wokół Rosji w postaci przezwyciężenia tego problemu. Albo pozostawia go na uboczu zainteresowań jako wewnętrzny problem kapitału, albo zajmuje określone stanowisko po jednej ze stron. Żadne rozwiązanie nie jest własnym rozwiązaniem lewicy socjalistycznej, które odzyskiwałoby dla niej godną niej rolę nurtu określającego przyszłość kontynentu i świata. Lewica nie ma takich ambicji.
Dlatego Rosji, Ukrainie, Polsce, Europie i światu grozi realna wojna.
*
Nasza analiza wskazuje na to, dlaczego i jak możliwe są egzotyczne sojusze między lewicą neostalinowską a nacjonalistyczną prawicą.
Podłoże do buntów społecznych jest i nie znika. Zjawisko ma charakter globalny, choć wszędzie przejawia się nieco inaczej. Poza tradycyjnymi walkami związkowymi, mamy do czynienia z buntami i protestami łączącymi ludzi z wymieszanych grup społecznych. Było tak w przypadku Żółtych Kamizelek we Francji i jest tak poniekąd w przypadku kierowców ciężarówek w Kanadzie. Te protesty mają świeży charakter, ponieważ nie sprowadzają się do klasycznego schematu buntującej się młodzieży, która zajmuje pozycję dyżurnych „rewolucjonistów” od pół wieku.
Wraz z nowymi typami ruchów społecznych, niezwiązanych z lewicą, która zajęła się wewnątrzburżuazyjnymi konfliktami nie podważającymi systemu, pojawiły się protesty o charakterze bytowym. Różnią się one od „lewicowych” rewindykacji głównie płacowych tym, że dotyczą sfery organizacji systemu pracy w społeczeństwie. A więc, dotyczą innego poziomu życia społecznego niż poprzednie ruchy społeczne. Przybliżają się do bazy gospodarczej.
Również nie kwestionują kapitalistycznej rzeczywistości, przyjmując jej model z wczesnego etapu rozwoju kapitalizmu. Różnica z „proletariuszami” Internetu widoczna jest przede wszystkim w tym, że protestujący przez moment nie czują się zniewoleni przez bezosobową sieć relacji, które jednocześnie mobilizują. Jeżeli są zmuszeni do protestu, to dlatego, że wiedzą, jakiego modelu życia chcą. Co więcej, mają świadomość i przekonanie, że to oni, a nie bezosobowa sieć, tworzą rzeczywiste społeczeństwo z jego realnymi relacjami i zależnościami. W każdym momencie są gotowi przejąć odpowiedzialność za tę rzeczywistość, ponieważ przejmując ją będą robili dokładnie to samo, co do tej pory, co znają i potrafią. Tak samo postrzegają pozostałych członków społeczeństwa.
„Proletariusze Internetu” chcieliby zerwać relacje narzucane przez sieć, ale także nie kwapią się do tego, bo gdzie by się wówczas podziali? Poza siecią byliby zależni od innych członków społeczności w akceptacji lub odrzuceniu ich aktywności. A ta aktywność nie przynosi chleba bezpośrednio. Sieć jest atrakcyjna, ponieważ nie rodzi problemu, skąd bierze się chleb. Służy wartościowaniu każdej aktywności, jakby to wartościowanie nie było wątpliwe czy niesprawiedliwe.
Zniewalająca istota sieci polega na tym, że sam fakt, iż jej twórca i właściciel legitymizuje swoją pozycją poza realem, ale jednocześnie realnie przejmując rzeczywiste bogactwo, wprowadza to bogactwo w obieg innych użytkowników sieci. Wyzyskuje ich dla uzasadnienia swej ważnej roli w społeczeństwie, co daje mu możliwość roszczenia wobec sfery produkcyjnej, aby uczestniczyć w podziale wtórnym. Dalej rozprowadza to realne bogactwo w swoim królestwie, w sieci. Stanowi regułę podziału. Dlatego, w przeciwieństwie do kierowców czy robotników, „internetowi proletariusze” nie widzą siebie poza obszarem swego zniewolenia. Dlatego nie mogą zaproponować alternatywy dla systemu.
To jest szansa dla lewicy socjalistycznej, która potrafiłaby sprawić, aby żywiołowość protestów społecznych wyprowadzić poza horyzont utopijnego powrotu do początków kapitalizmu, kiedy jeszcze istniała dynamika nieobecna w schyłkowym okresie. Ta dynamika łagodziła sprzeczności interesów, choć ich nie rozwiązywała. W sumie doprowadziła do ich logicznej kumulacji i sytuacji patowej, która znosi kapitalizm i otwiera ścieżkę do socjalizmu lub do epoki przedkapitalistycznej.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 lutego 2022 r.
LEKTURA OBOWIĄZKOWA:
1. Ilya Budraitskis: Не спится, читаю донецкие паблики. У несчастных людей там два важных вопроса: с кем оставлять котов на время эвакуации, и зачем Украине атаковать именно сейчас, когда совсем рядом, на границе сосредоточена огромная российская военная группировка? И вот кто бы им ответил… (patrz jego profil na fejsie).
2. Борис Кагарлицкий: УКРАИНА ИЛИ КАНАДА?
3. Omawiane już przez nas rozważania Konrada Rękasa o internetowym proletariacie.