Kilka dni temu, znany ekonomista francuski, T. Piketty, wyznał, co zrobił z pieniędzmi, jakie zarobił na swojej ostatniej książce. Nie wchodząc w szczegóły, mniejszą część przeznaczył na życie, zaś lwią złożył na koncie bankowym w żarliwym oczekiwaniu na wprowadzenie we Francji 90-procentowego opodatkowania majątku. Wynika stąd, że mimo pandemii Piketty pozostaje optymistą, nie planując śmierci w bieżącym stuleciu.

Tymczasem nasza dzielna lewica koncesjonowana, reprezentowana od ostatnich wyborów w Sejmie i innych kuluarach władzy, postanowiła już zadysponować pieniędzmi Piketty’ego i nie tylko, i zrobić coś dla ludzkości w ramach kreatywnego spędzania czasu na kwarantannie.

Wysmażyła więc apel pt. „Pacjent Europa”, zaadresowany, z oczywistych względów, nie do rządu przywiślanego kraju, ale do decydentów na najwyższym szczeblu europejskim. No i, oczywiście, żeby stanąć na odpowiednim poziomie, postarała się o adekwatne do adresata, ważne podpisy pod dokumentem.

W sumie, apel streszcza się w następującym akapicie:

„Apelujemy do Was o przeznaczenie środków finansowych zapewniających:
1. pracownikom realną możliwość utrzymania się podczas kwarantanny i kryzysu,
2. firmom szansę na przetrwanie kryzysu gospodarczego,
3. skokowe dofinansowanie usług publicznych, zwłaszcza ochrony zdrowia,
4. efektywne badania nad lekami na COVID-19 i szczepionką na wirusa SARS-CoV-2.”

Trudno oprzeć się wrażeniu, że postulaty swoje autorzy apelu zebrali podczas codziennej prasówki, lecąc po nagłówkach gazet. Przy okazji, całkiem niespodziewanie zdezawuowali oni keynesizm ogłaszając, że nie sprawdza się nie tylko w nagłej potrzebie, ale i „w czasach pokoju”:

„Gospodarka nie może czekać na impuls popytowy i wsparcie konsumpcji. Tymczasem musimy pilnie kupić czas konieczny do utrzymania niezbędnej kwarantanny. Nie możemy czekać, aż pieniądze przekazane wielkim graczom w formie bail outu zaczną ‘skapywać w dół’ na rynek do konsumentów i obywateli. To twierdzenie nie było aktualne w czasach pokoju, a tym bardziej nie będzie działać w czasach stanu wyjątkowego lub wojny. Nie możemy nieodpowiedzialnie zmuszać pracowników pozbawionych finansowej stabilności do opuszczania niezbędnej kwarantanny. Dlatego potrzebujemy natychmiastowego, bezpośredniego i uniwersalnego transferu finansowego od Unii Europejskiej do jej obywateli, finansowanego wprost z budżetu Unii, oraz emisji pieniądza przez Europejski Bank Centralny” („Pacjent Europa” – https://wyborcza.pl/7,162657,25850107,pacjentem-ktoremu-gro…).

A wystarczyłoby poczytać tylko artykuły umieszczane na własnych stronach internetowych, gdzie, np. wspomniany wyżej T. Piketty głosi: „W sytuacji kryzysu niezbędne wydatki socjalne (zdrowie, dochód minimalny) mogą być finansowane wyłącznie przez pożyczki i politykę monetarną.”
(https://krytykapolityczna.pl/…/thomas-piketty-covid-19-ko…/…).

Jak widać, od czasu dramatu rozejścia się z Leszkiem Balcerowiczem środowisko nie zdołało jeszcze dojść do siebie.

Dla autorów apelu pandemia to szansa. Należy wykorzystać okazję, aby upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu: przestawienie gospodarki na tory działalności mającej na celu stałe podnoszenie poziomu zaspokajania potrzeb społeczeństwa (skąd my to znamy?), a przy okazji zadbać o ekologię. Najlepiej pokazuje to przykład Amsterdamu – wyjątkowego miasta w wyjątkowym kraju

(https://krytykapolityczna.pl/…/koronawirus-amsterdam-dough…/).

Nie bierze się pod uwagę tego, że siłą gospodarki Holandii bierze się z różnych, w tym historycznych czynników, które z obszaru europejskiego zrobiły beneficjenta rozwoju kapitalistycznego sposobu gospodarowania, a bardziej współcześnie – z jej powiązania z gospodarką niemiecką i europejską giełdą. Wystarczy wspomnieć fakt, że gospodarka ta w dużej mierze stoi na zatrudnianiu sezonowej siły roboczej, która nie bierze udziału w korzyściach z imponującego współczynnika redystrybucji dochodów (39%).

Podejście autorów apelu przypomina nieco słynną opinię Marii Antoniny, która na wieść, ze ludność Paryża burzy się z powodu braku chleba, udzieliła wzburzonym rady, aby jedli ciastka.
W tym samym duchu Redakcja KP wyciąga wnioski z kryzysu pogłębionego pandemią: „Wzrost PKB był dominującym celem gospodarczym europejskich narodów w ciągu ostatnich siedmiu dekad. Ale wraz ze wzrostem naszych gospodarek, rosła również presja na środowisko przyrodnicze. Przekraczamy już bezpieczne granice planetarne, a wciąż nic nie wskazuje na to, by wzrostowi gospodarczemu miał przestać towarzyszyć ciągły wzrost zużycia zasobów i zanieczyszczenia środowiska. Rozwiązywanie aktualnych problemów społecznych europejskich narodów nie wymaga dalszego wzrostu gospodarczego. Wymaga raczej bardziej sprawiedliwego podziału dochodu i bogactwa, które już posiadamy.”

Wszystko słusznie i pięknie! Gdyby to było takie proste, już dawno zostałoby wprowadzone. Tymczasem, jak donosi inny autor, którego także warto by było, aby redakcja KP poczytała ze zrozumieniem, Janis Warufakis:

„Wiele mówiło się o zaciekłym oporze wobec euroobligacji ze strony holenderskiego ministra finansów Wopkego Hoekstry wetującego na spotkaniu wszystkie propozycje, które choć odrobinę były związane z ideą uwspólnienia europejskich długów. Większość komentatorów na zachód od Renu i na południe od Alp oskarżyła Hoekstrę o to, że jest bezdusznym człowiekiem Północy, dla którego słowo ‘solidarność’ jest pozbawione znaczenia. Geograficzny i emocjonalny podział Europy jeszcze nigdy nie był tak ostry jak teraz.”

Co więcej, Warufakis nieoczekiwanie (dla niektórych) stwierdza:

„Niestety Hoekstra ma rację. Solidarność jest słabym uzasadnieniem dla wprowadzania euroobligacji albo jakiejkolwiek innej formy rozłożenia długów. Widząc pojedynczego człowieka lub całą społeczność w potrzebie, mogę czuć się w obowiązku, by dać im pieniądze, zapewnić schronienie bądź dużą, tanią, długoterminową pożyczkę, jeśli żaden bank nie chce im pomóc. To jest solidarność. Ale solidarność nie skłania mnie – nie może nałożyć na mnie obowiązku – by razem z nimi się zadłużyć.”

Warufakis wyjaśnia:

„Krytycy ‘oszczędnych’ rządów państw Północy wskazują na pewne uderzające nierówności. Wartość niemieckiego wewnętrznego fiskalnego pakietu stymulacyjnego jest imponująca. Wynosi ona 6,9 procent PKB, czyli więcej niż w USA (5,5 procent PKB). Z kolei rządy Włoch i Hiszpanii, których gospodarki i systemy opieki zdrowotnej poniosły znacznie bardziej koszmarne straty, mogły sobie pozwolić zaledwie na pakiety stymulacyjne o wartości odpowiednio 0,9 i 1,1 procent PKB. Czyż nie jest to dowód na zanik solidarności?

Być może tak. Ale załóżmy na chwilę, że z poczucia solidarności Niemcy podzieliłyby się pakietem stymulacyjnym z państwami Południa, które nie mają takiej swobody fiskalnej. Makroekonomiczne korzyści takiego posunięcia byłyby znikome, ponieważ niemieckie środki za bardzo rozproszyłyby się po pozostałych krajach strefy euro. Mówiąc krótko, solidarność to nie tylko słaby argument za wprowadzeniem euroobligacji, ale także polityka pozbawiona makroekonomicznego znaczenia. Co gorsza, apele o więcej solidarności mogą najprawdopodobniej przynieść odwrotny skutek i wręcz jeszcze bardziej pogłębić podziały w Europie, niszcząc resztki istniejącej teraz solidarności.”

I dobija autorów apelu:

„I tym sposobem eurogrupa złożyła euroobligacje do grobu. Zamiast tego najbardziej poszkodowane kraje dostały ofertę bezpośredniej pomocy w wysokości 27,7 mld euro (30 mld dolarów albo 0,22 procent przychodów strefy euro) oraz kilkuset miliardów euro w kredytach”
(https://krytykapolityczna.pl/…/warufakis-europa-potrzebuje…/).

Warto zacytować jeszcze dalej:

„Na długo przed epidemią COVID-19 Europejczycy z północy obawiali się, że zadłużeni południowcy szukają pretekstu, by położyć rękę na północnych oszczędnościach. Robienie im wykładu na temat solidarności musi wzmacniać te podejrzenia. Dlatego najlepszą drogą do zjednoczenia Europy i zapobieżenia dezintegracji wspólnoty jest porzucenie narracji o solidarności, a zamiast tego – odwołanie się do racjonalności.

Niemieccy i holenderscy ciułacze muszą dostrzec, że ich oszczędności byłyby znacznie mniejsze, gdyby razem z nimi w strefie euro nie było zadłużonych Włochów, Greków i Hiszpanów. W końcu to dzięki deficytom południowców kurs euro pozostawał na wystarczająco niskim poziomie, żeby Niemcy i Holandia mogły utrzymać wyniki eksportu netto. Powody, dla których należy wypuścić euroobligacje, nie mają więc nic wspólnego z solidarnością.”

Zamiast solidarności czy bezpośrednich transferów, Warufakis proponuje:

„Wspólne obligacje przesuną ciężar długów z państw mających znaczny deficyt w kierunku silnej Unii, co jednocześnie zmniejszy całkowite zadłużenie strefy euro ze względu na niższe oprocentowanie obligacji długoterminowych związane z większą wiarygodnością kredytową UE. Dzięki temu euroobligacje utrzymają państwa takie jak Włochy w strefie euro – a to z kolei da Niemcom i Holendrom gwarancję, że ich oszczędności nie wyparują.”

Niestety, nie da się tego zrobić obchodząc antydemokratyczny reżym PiS, chyba że Zandberg wypuści własne obligacje.

I pozbawiając wszystkich płonnych nadziei, Warufakis odwołał się do klasyka:

„Najlepiej ujął to Adam Smith w 1776 roku: ‘Nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes’. Dzisiaj też nie dojdzie do emisji euroobligacji ani do zmiany śmiechu wartych zasad strefy euro za sprawą apeli do ‘przychylności’ państw z nadwyżkami budżetowymi. Aby obejść weto krajów Północy, trzeba odwołać się do tego, co Smith nazywał ‘miłością własną’, a jednocześnie dać jasno do zrozumienia, że propozycje Północy, które prowadzą do samookaleczenia, również spotkają się z wetem” (tamże).

*

Zauważmy, że pomysły na grexit, brexit, frexit czy inne wariacje tego samego pomysłu nie pojawiły się wraz z koronawirusem. Wspólna Europa zaczęła pękać dużo wcześniej, ukazując niepopularną prawdę, że solidarność jest tu co najwyżej hasłem propagandowym, ułatwiającym prowadzenie egoistycznej polityki jak zawsze. Dopóki Europa stała naprzeciw reszty świata jako bastion dobrobytu, ta obrona pełniła rolę czynnika jednoczącego. Procesy ekonomiczno-polityczne były jednak nieubłagane i nieuchronny kryzys przestał być przerzucalny na inne obszary, wtargnął do Europy. W jakimś sensie samobójcza była polityka rozszerzania UE na państwa poradzieckie. Plan uczynienia z nich wewnętrznych „kolonii” – źródeł zaopatrzenia w tanie surowce i siłę roboczą oraz przekształcenie ich w skanseny agroturystyki, nie wziął pod uwagę, że Unia bierze na siebie przy okazji odpowiedzialność za te kraje. Koszty przestały być eksternalizowane, stały się elementem wewnętrznego rachunku gospodarczego.

Unia „udławiła się” smakowitym kąskiem, nieco podobnie, jak RFN-owi stanęła ością w gardle NRD.
Społeczeństwa, nie dysponujące dietami poselskimi, są nastrojone dużo mniej optymistycznie, są skłonne ulegać demagogii populistycznej z prawa, która idzie trop w trop za logiką interesu własnego, wydającego się o wiele bardziej rzeczywistego niż utopia solidarności nie popartej siłą polityczną lewicy.

Ale, pocieszające, prof. A. Leder przybliża się do rozpoznania owych nastrojów w większym stopniu niż nie widząca nic poza krajem własnego nosa, samozadowolona lewica burżuazyjna:

„Sądzę, że politycy rozumieją co należy zrobić, ale wiedzą też, że wystarczy jedno drobne wahnięcie, a ich przerażone, zamknięte w zwijającej się wyobraźni elektoraty sprawią, że będzie to ostatnia decyzja polityczna, którą podejmą. W tej sytuacji państwo narodowe jawi się jak duch przeszłości, który, chcąc nie chcąc, pcha ludy w stronę nowego Verdun. Epidemicznego.”
(https://krytykapolityczna.pl/…/leder-rzeczypospolita-europ…/).

I dalej:

„Wszyscy jesteśmy więźniami naszych imaginariów, kształtowanych przez stulecia lokalnych opowieści. […] Zawsze wydawało mi się, że decyzje polityczne nie mogą odstawać od tego, co mieści się w wyobraźni społeczeństw. Ale dziś myślę inaczej. Myślę, że potrzeba decyzji, które wyprzedzą kształtowanie się wyobraźni ludów. I potrzeba polityków, zdolnych je formułować i podejmować” (tamże).

To już zmiana jakościowa w rozumowaniu lewicowym. Ale zależy od tego, co się rozumie pod tymi słowami i nastrojami.

A więc już dopuszcza się do głowy, że nie wystarczy oparcie się na masach, które leniwym parasolem przegłosują garstkę kapitalistów-egoistów. Potrzebne są idee, które wyprzedzają nieistniejącą świadomość społeczną, idee lekceważące sobie 99% powszechnego ograniczenia umysłowego.

*

Z naszego punktu widzenia zasadnicze znaczenie ma w tym kontekście fakt, że dla klasy kreatywnej i kwiatu intelektu, który podpisał się pod apelem, mechanizmy gospodarcze polegają na relacjach rzeczowych, a nie społecznych.

Można to zrozumieć w przypadku Olgi Tokarczuk, od której nikt nie wymaga znajomości teorii marksistowskiej, oraz w przypadku pozostałych sygnatariuszy, gdyby nie fakt, że jak na medycynie, wszyscy oni znają się na marksizmie.

Relacje dochodowe i, szerzej – pieniężne, są dla marksisty odzwierciedleniem rzeczywistych relacji społecznych, stosunków zachodzących między poszczególnymi grupami i klasami. A nie odwrotnie. Bez zmiany owych stosunków, dowolne wlewanie środków pieniężnych w konkretne miejsce systemu spowoduje transfer tych środków zgodnie z logiką systemu działającego na zasadzie naczyń połączonych. Grupy słabsze będą więc dalej słabły, zaś grupy silniejsze będą się wzmacniały lub słabły w odpowiednio wolniejszym tempie.

Oczywiście, chodzi o to, aby na zakładaną krótką metę pozwolić przetrwać tym, którzy inaczej mogliby nie dać rady. Przepompowywanie środków z sektora produkcyjnego, który obiektywnie nie może stanąć nawet w chwili szczytu pandemii, nie zmienia niczego poza wyklarowaniem sytuacji, w której aktywność gospodarcza warstw pośrednich nie ma znaczenia dla siły konkurencyjnej gospodarki. Ma znaczenie popyt efektywny owych warstw, który może pochodzić z dowolnego źródła. Sektor nieprodukcyjny uzyskuje środki wymiany sprzedając swoje towary i usługi pracownikom i pracodawcom sektora produkcyjnego oraz pracownikom sektora budżetowego, którzy są finansowani ze środków pozyskanych przez budżet. Środki nowe, czyli pozyskane niejako z zewnątrz budżetu, te, które nie zostały wyprowadzone z budżetu i powróciły do niego w jakiejś części, to te, które pochodzą z sektora produkcyjnego. Oznacza to, że budżet i sfera produkcji materialnej są wobec siebie „zewnętrzne”. Pozostałe środki znajdujące się w sferze wymiany pochodzą albo z jednego, albo z drugiego źródła.

Państwo ma możliwość emisji pieniędzy, więc dostarcza środka, który wpływa na tempo cyrkulacji w gospodarce. Ale bez produkcji materialnej, jest to tylko pewien potencjał, który może ożywić cyrkulację wartości materialnej i tylko dzięki temu ma znaczenie. Bez środka wymiany produkcja materialna jest nieruchawa, martwa, bez materialnego fundamentu pieniądz jest nośnikiem wartości wirtualnej.

Wytworzona jest wartość dodatkowa, ale nie może się ona przekształcić w zysk.

Okres pandemii uświadamia nam dobitnie, że społeczeństwo potrzebuje środków po to, aby nabyć dobra podstawowe. Właściciele środków produkcji dóbr materialnych, elementarnych (pochodnych gospodarki agrarnej, czyli opartej na posiadaniu ziemi) są w pewnym stopniu niezależni od koniunktury, o ile wrócą do gospodarki autarkicznej, samowystarczalnej. Posiadanie tych środków produkcji materialnej daje im teoretyczną możliwość rezygnacji z wymiany nadwyżki produkcji. Ta możliwość wyraża się najlepiej w niszczeniu nadmiaru towarów w czasie kryzysu nadprodukcji. Nadmiarem może być wszystko ponad potrzeby własne właściciela środków produkcji.

Właściciele sfery nieprodukcyjnej nie są w stanie zrezygnować z wymiany, ponieważ nie wymieniają nadwyżki ponad swoje potrzeby. Dobra zabezpieczające ich podstawowe potrzeby pozyskują drogą wymiany dóbr i usług, które muszą wymieniać, ponieważ nie mają dostępu do środków materialnej produkcji dóbr podstawowych. W tym sensie znajdują się w analogicznej sytuacji, co nie posiadający nic ponad swoją nagą siłę roboczą proletariusze.

Równowaga w gospodarce kapitalistycznej jest równowagą dynamiczną, co oznacza, że jest zachowana tylko wtedy, kiedy system gospodarczy może rozwijać się ekspansywnie. Ciągła nierównowaga wynikająca ze stałego podnoszenia mocy wytwórczych jest neutralizowana stałą ucieczką do przodu. Jeżeli zablokuje się możliwość takiej ucieczki, system blokuje się i następuje kryzys nadprodukcji, w którym istnieje dość dóbr, ale nie jest możliwa sprzedaż przynosząca zysk w wielkości pozwalającej na dalszą ekspansję. Sama ekspansja zresztą staje się wątpliwa globalnie.
Nie tylko marksiści dawno już zrozumieli, że kapitał rozładowuje kryzysy nadprodukcji za pomocą „twórczej destrukcji” potencjału wytwórczego. Możliwość zaistnienia fazy odbudowy wymaga zniszczenia nadmiarowych mocy produkcyjnych. Kapitały narodowe mają możliwość traktowania swych rywali jako swoistego, kapitalistycznego „otoczenia niekapitalistycznego”. A więc jako źródło potencjalnego popytu zabezpieczającego własną ekspansywność. Dopóki istnieją zasoby stanowiące materialne bogactwo, z których można wywłaszczyć poprzednich właścicieli, dopóty kapitał będzie miał możność przedłużania swej ekspansji kosztem otoczenia.

Na tym polega dialektyka kapitału, który ma zarazem charakter globalny, jak i narodowy.

Subiektywnie, biurokracja obsługująca struktury międzynarodowe, takie jak Unia Europejska, może mieć dobre chęci, aby zorganizować solidarną odpowiedź na kryzys. Jednak już nie od czasu wybuchu pandemii, ale znacznie wcześniej, istnieją obiektywne tendencje prowadzące do rozpadu tego wspólnotowego mechanizmu. W ramach kapitalizmu nie da się znaleźć rozwiązania. Każde rozwiązanie o charakterze socjalistycznym zakłada rezygnację z mechanizmu ekspansywnego, a więc i rezygnację z ilościowego rozwijania potencjału wytwórczego. Zakłada rezygnację z zasady organizującej logikę produkcji kapitalistycznej – z maksymalizacji zysku.

Oczywiście, lewica nie boi się takiego wyzwania. Ma za mało wyobraźni, żeby się bać.

Jednak istnieje obiektywny mechanizm, który powoduje, że to, co stanowiło atut kapitalizmu pozwalający mu na rozwalanie innych systemów społeczno-ekonomicznych z taką łatwością, obecnie stoi na przeszkodzie w przezwyciężeniu systemu kapitalistycznego. Narodowe segmenty globalnego kapitału nie mogą odżegnać się od rywalizacji bez zagrożenia, że przegrają i staną się nawozem dla zwycięskiego segmentu.

O ile Wasilij Kołtaszow w swoich rozważaniach o kapitalizmie w ogóle i szansie neomerkantylistycznej Rosji w szczególności postuluje przerośnięcie kapitalizmu w następny, jak można rozumieć – bardziej progresywny (mniejsza wedle jakich kryteriów) system, o tyle jego optymizmowi można przeciwstawić drobną wątpliwość polegającą na tym, iż dla pokonania kapitalizmu potrzebny byłby system jeszcze skuteczniej rozwijający ekspansję. Zazwyczaj w historii, jeżeli nie było możliwe przezwyciężenie danego systemu, rzecz kończyła się cofnięciem cywilizacyjnym. System postulowany po kapitalizmie powinien cechować się stawką na rozwój jakościowy, a nie ilościowy, co wiązałoby się zapewne z rezygnacją z dotychczasowo pojmowanej ekspansywności motywowanej dążeniem do maksymalizacji zysku.

Pojęcie wolności jest w naszej kulturze rozumiane jako nieograniczone dążenie do realizowania wszystkiego, co jest możliwe z racji naszego osobistego potencjału. Jednostka nastawiona na realizację swojego potencjału ma niewiele możliwości oddziaływania na świat zewnętrzny, o ile nie umożliwi mu tego zorganizowane społeczeństwo. To społeczeństwo decyduje o naszych możliwościach wpływania na środowisko. Społeczeństwo jest w tym sensie przeciwstawne jednostce, że stwarza bariery dla jej rozwoju rozumianego jako ekspansja na zewnątrz, a jednocześnie te bariery stanowią istotę samorozwoju.

W efekcie, w odniesieniu do dzisiejszego kryzysu – postulat zapewnienia, żeby na kryzysie nikt nie stracił, kłóci się z samą istotą kryzysu jako mechanizmu oczyszczającego. Z punktu widzenia ekonomii sprawa jest prosta – aby usiłować sprostać temu zadaniu należy zwiększyć stopień wyzysku w sferze produkcji materialnej. Niezbędna jest ekspansja na obszary wpływu obcych kapitałów, aby sprawić, że wewnątrz własnej gospodarki nie będzie się dokonywało wyłącznie przekładanie środków z kieszeni do kieszeni. Realny zysk może zapewnić tylko ekspansja.
Dlatego postulaty zgłoszone w apelu są infantylne. Żądania ich spełnienia są równoznaczne z podżeganiem do wzmożenia rywalizacji z innymi kapitałami. Jeżeli bowiem chcemy doić krowę, musimy jej zapewnić wystarczające pastwisko.

Wyzysk krajowej siły roboczej stwarza wartość dodatkową. Ale trzeba jeszcze znaleźć możliwość realizacji owej wartości dodatkowej w zysk, o który chodzi kapitałowi. A do tego potrzebne jest zewnętrze.

Postulaty, o których mowa obiektywie prowadzą więc do zmuszania biurokracji zarządzającej interesami kapitału do przeciwstawiania się innym państwom narodowym. Stąd popularność różnych nacjonalizmów.

Zdrowy rozsądek, który jest inną nazwą dla świadomości tradeunionistycznej czy zradykalizowanej świadomości społecznej, nie pozwala ludności w swej masie popierać utopijnych, bo wbrew logice i doświadczeniu, negujących logiczne wynikanie, koncepcji lewicy. Kryzys nadprodukcji oznacza, że mechanizm tworzenia wartości dodatkowej przebiegł prawidłowo, ale zabrakło okoliczności pozwalających na realizację owej wartości w postaci zysku. Tutaj nie wystarczy zapewnienie płynności finansowej, ponieważ rzecz nie polega na zablokowaniu mocy produkcyjnych, ale na tym, że kapitał opłaca kapitał. Jak w przypadku złudzenia, że wymiana na rynku, między kapitalistami, rodzi zysk. Wzajemne wypłaty kapitałów równoważą się. Dlatego potrzebny jest dopływ zewnętrzny.
Ściąganie środków z kapitału po to, aby opłacić popyt efektywny, oznacza ingerowanie w to, który kapitał konkretny będzie tracił, a który wygrywał. Oznacza więc ingerencję w kruchą równowagę między kapitałami, czyli prowokuje je do walki między sobą, a to jest kosztowne
Można stwierdzić, że autorzy apelu nie wymyślają prochu, ale domagają się, aby decydenci robili to, co robią już, tylko lepiej, szybciej i szczodrzej. Jednym słowem, ich postawa przypomina typowe kampanie wyborcze, w których kandydaci licytują się, kto rzuci bardziej populistyczne hasło.

Podstawą apelu jest dominująca na lewicy koncepcja, która pasuje do sytuacji kraju-rentiera, czyli ustanowienie BDG, chociaż na naszych oczach walą się podstawy krajów rentierskich. Gospodarki narodowe będą walczyły o utrzymanie się na powierzchni, będą się raczej zwijały niż prężnie rozwijały.

Pomysł, aby kapitał dawał środki na sfinansowanie wewnętrznego popytu efektywnego, a możliwości zewnętrznego wydzierania zysku zostaną utrudnione, jeśli nie zablokowane, jest czystą kpiną. Jak pokazano wyżej, na podstawie rozważań Warufakisa, reakcja przedstawiciela Holandii jest charakterystyczna. Kraj-rentier jest możliwy, jeśli przypada nań dziesięć krajów-frajerów, którzy umożliwiają mu życie z renty. Podsycanie popytu wewnętrznego jest korzystne, kiedy trzeba podtrzymać własną gospodarkę, tak aby mogła ona brać udział w walce z konkurencją na zewnątrz. Wtedy możliwa jest „ofiara” kapitału, który wrzuca środki w zamknięty obieg. Ma cel – trzeba zainwestować, aby wziąć udział w wyścigu o zysk. Ale to nie jest trwały mechanizm gospodarczy.

Dlatego, o ile prawica otwarcie propaguje konieczność dbania o własny interes narodowy i rywalizację z innymi, o tyle lewica burżuazyjna pod hasłami solidarności ukrywa faktyczną kapitulację przed nacjonalizmem w imię zachowania wewnętrznej polityki socjalnej kosztem konkurentów. Tak jak to miało miejsce w przeddzień I wojny światowej.

W pewnym sensie, w postulacie BDG mamy do czynienia z powrotem do przedkapitalistycznego rozwiązania, które wiąże usługi nieprodukcyjne bezpośrednio z wartością dodatkową uzyskaną w sektorze produkcyjnym jako źródłem ich wynagrodzenia. Schyłkowy okres kapitalizmu odrzuca ozdobniki, obnażając kilka podstawowych, istotnych dla samego mechanizmu relacji.

Charakterystyczne jest to, że przedmiotem troski lewicy – w odniesieniu do pracowników, którzy są zmuszeni kontynuować pracę w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego, pozostaje utrzymanie przez nich miejsc pracy. Oczywistym jest, że wytwarzają oni to, co jest niezbędne do przeżycia i na co przeznaczony zostanie BDG.

To oni wytwarzają bogactwo, które jest redystrybuowane różnymi kanałami. Kryzys strukturalny dotyczy samej podstawy funkcjonowania gospodarki umożliwiającej późniejszą redystrybucję dochodu i dochodów. Rzecz nie w sposobie redystrybucji, ale w konieczności niszczenia przez konkurencyjne grupy kapitału samych podstaw działania tego fundamentu. Zniszczenie tych podstaw stawia pod znakiem zapytania elementarną możliwość utrzymania się przy życiu społeczności, których gospodarka jest niszczona, nieważne – przez wojny czy przez kapitalistyczną konkurencję.
W tej sytuacji, propozycje i postulaty infantylnej lewicy wywołują zrozumiałe rozdrażnienie Warufakisa, który zrozumienie prawdziwych mechanizmów ma wypisane na własnej skórze. Jak widać, to była dobra lekcja.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
30 kwietnia 2020 r.