Od wielu lat usiłujemy uświadomić lewicy marksistowskiej, co ją różni od pozostałej, tzw. demokratycznej, antytotalitarnej lewicy. Usiłujemy wykazać, że ta różnica jest zakorzeniona w samym marksizmie Karola Marksa i tłumaczy wyjątkową wrogość, jaką teoria marksizmu budziła wśród przedstawicieli liberalnej lewicy, najbardziej progresywnego nurtu swoich czasów, będącego jednocześnie logicznym następstwem ewolucji systemu klasowego.

Z chwilą, gdy marksizm zorganizował postępową lewicę swoich czasów wokół postulatów klasy robotniczej dał mu niezbędną siłę dla realizacji skądinąd utopijnych celów egalitaryzmu i korporacjonizmu społecznego. Pojawiające się pod koniec XIX wieku masowe partie robotnicze wywalczyły ruchowi udział w życiu politycznym społeczeństw burżuazyjnych. Ich dalsze wrastanie w system opierało się na jednoczesnym odrzuceniu podstawy teorii marksizmu – teorii wartości opartej na pracy.

Dla klasyków problem sprowadzał się w praktyce politycznej do tego, że niezbędna jest dyktatorska forma przejścia – międzyustrojowa – od społeczeństwa klasowego do bezklasowego. Systemowa lewica liberalno-demokratyczna odrzucała tę drogę jako nieuzasadnioną w sytuacji sprawnego funkcjonowania systemu demokratycznego, który pozwoli na sprawiedliwy podział wartości dodatkowej w społeczeństwie, co załatwia sprawę sprawiedliwości społecznej.

Ta lewica odrzuciła ze wstrętem rewolucję Październikową w Rosji z tego właśnie powodu – nie dostrzegała, odrzucając koncepcję klasy robotniczej jako najistotniejszego czynnika mechanizmu przejścia do społeczeństwa bezklasowego, konieczności „krwawej rewolucji” jako sposobu zabezpieczenia społecznej sprawiedliwości. Na jej straży stoi bowiem najlepiej szeroka i rzeczywista demokracja. Realna możliwość wyrażenia swoich poglądów politycznych przez wszystkich członków społeczeństwa pozwoli bowiem na ujawnienie najgłębszych i najlepszych dążeń jednostek, które składają się na społeczność. Masowe poparcie dla sił biorących na siebie zadanie reprezentacji owych poglądów i pragnień spowoduje, że będą one realizowane na poziomie funkcjonowania państwa, ograniczając oddziaływanie kapitału i jego przedstawicieli, którzy są siłą rzeczy mniej liczni, a więc mają mniejszy wpływ polityczny w demokratycznym społeczeństwie. W przeciwieństwie do społeczeństwa niedemokratycznego, które jest gwarancją niesprawiedliwego, klasowego ustroju.

Nawet jeśli anarchistycznie nastrojeni liberalni demokraci byli przeciwni autorytaryzmowi płynącemu z samego faktu istnienia państwa, to historycznie rzecz biorąc, ich koncepcja programowa opierała się w gruncie rzeczy na koncepcji państwowego interwencjonizmu w gospodarkę. W ZSRR państwowa własność była uważana za przejaw totalitaryzmu, natomiast ograniczenie wolności gospodarczej w ramach państwowego interwencjonizmu było uważane za usprawiedliwioną ingerencję państwa wyrównującego swoim działaniem negatywne skutki kapitalistycznej anarchii w życiu gospodarczym. Sukces interwencjonizmu państwowego, zapożyczony skądinąd od systemu gospodarki planowej, ale skombinowany z czysto kapitalistycznym wykorzystaniem przewagi ekonomicznej gospodarek Centrum, przyniósł lewicy pogłębienie ideologicznego przekonania, że istotą lewicowego sprytu politycznego jest skuteczne wykorzystywanie sprawnej gospodarki kapitalistycznej dla finansowania celów społecznych i zmuszenie do akceptacji sprawiedliwej redystrybucji wartości dodatkowej. Jeżeli kapitał daje się kiwać jak dziecko, to po co „krwawe rewolucje” i różne źle kojarzące się dyktatury?

Marksizm został w postaci akademickiej przykrojony do koncepcji uzasadniającej postulat sprawiedliwego podziału w systemie demokratycznym. Przez długi okres powojennej hossy kapitalizmu, korzystającego z koniunktury pozwalającej na odtworzenie sztucznych warunków pozornych braków ograniczeń dla wolnej, żywiołowej działalności kapitału bez oglądania się na społeczne skutki (uwewnętrzniane i neutralizowane przez „niekapitalistyczne otoczenie”), utrwalił się pogląd, iż demokracja pozwala na harmonijne współistnienie gospodarki kapitalistycznej i sprawiedliwego podziału (oczywiście, w krajach Centrum). Powodowało to odpływanie zwolenników od radykalnych nurtów lewicowych. Te ostatnie ewoluowały powoli, ale konsekwentnie, w kierunku klasycznego nurtu liberalno-demokratycznego – kierując się pragmatyzmem i tym, co naocznie jawiło się przed ich oczami.

Rozpad XX-wiecznego ładu, stworzonego przez powstanie obozu socjalistycznego i jego konsekwencji – Trzeciego Świata, spowodował pozorny nawrót do klasycznej teorii marksizmu: odkryto na nowo sprzeczności klasowe w dojrzałym społeczeństwie demokratycznym, ba, nawarstwiające się mimo zwycięstwa wolnego, demokratycznego świata nad prostackim, ciemnym totalitaryzmem bolszewickiego wypaczenia socjaldemokratycznej teorii Marksa. Radykalna lewica mogła na nowo wskazać istnienie sprzeczności klasowej między szeroko rozumianą klasą pracowniczą (utożsamioną z tradycyjną, acz po modernizacyjnej przemianie, „nową” klasą robotniczą) a kapitałem.

W ramach parodii teorii Marksa, lewica radykalna odkryła na nowo antagonizm klasowy w łonie stosunków podziału, które bierze uparcie za stosunki produkcji. Jeśli kierować się pragmatyzmem, tak ukochanym przez lewicę i utożsamianym z praxis, to sam fakt, że oparcie się na tym aksjomacie przynosi wciąż i niezmiennie porażki powinno dać lewicy do myślenia. Ale nie daje. Dlaczego? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.

W niedawnym streamie Rabkoru, Borys Kagarlicki wraz ze swym gościem, Aleksiejejm Sachninem, zastanawiali się nad przyczynami niepowodzenia lewicy w pozornie sprzyjających warunkach społecznego niepokoju w Rosji. Mobilizacja pozostaje skądinąd stosunkowo dość marna, choć wskazuje na głębsze pokłady społecznego niezadowolenia mogące przynieść oczekiwany i wyczekiwany wybuch w dowolnym momencie. Czy lewica jest przygotowana na ten wybuch? Dla działaczy lewicy nie ulega wątpliwości, że przywódcy – w ich własnych osobach – istnieją w wystarczającej liczbie, aby stanąć na czele społecznego wybuchu. Programy są przygotowane. Dziwne, że społeczeństwo wykazuje się jeszcze taką niezrozumiałą cierpliwością. Kagarlickiego irytuje lewica, która nawołuje do refleksji programowej, do zajęcia się teorią w takim momencie. Kagarlicki (i nie tylko Kagarlicki) ma program, brakuje mu tylko poparcia ze strony tych, których ów program miałby uszczęśliwić.

Czasy, faktycznie, wróżą wstrząsy tektoniczne. Jeżeli jednak wziąć pod uwagę rzeczywiste stosunki produkcji w sferze zapewniającej reprodukcję materialną społeczeństwa, nie ma koncepcji uspołecznienia środków produkcji. Z jednej strony, nie ma takiego dążenia programowego ze względu na rozkład ruchu robotniczego, który nastąpił wraz z jego stalinizacją, z drugiej – siły społeczne (drobnomieszczaństwo), na których opiera się współczesna radykalna lewica, nie są zainteresowane takim rozwiązaniem. Drobnomieszczaństwo jest zainteresowane wolnym rynkiem w sytuacji dobrej koniunktury, a interwencją państwa w sytuacji złej koniunktury. Radykalna lewica, która całe stulecie reprezentuje interesy drobnomieszczaństwa, przyjmuje tę logikę urządzania życia gospodarczego. Keynsizm jest jej naturalnym programem gospodarczym, a demokracja – politycznym.

Fundamentem keynesizmu jest utrzymanie gospodarki o charakterze kapitalistycznym, aby można było czerpać z niej środki na sprawiedliwą, interwencyjną redystrybucję społeczną. Zniesienie gospodarki kapitalistycznej poprzez uspołecznienie środków produkcji i zmianę sposobu funkcjonowania produkcji społecznej niesie ze sobą niebezpieczeństwo spadku efektywności tego systemu gospodarowania. A więc i zmniejszenia strumienia środków płynących z tego źródła. W ramach dominacji podzielonej na narodowe grupy gospodarki kapitalistycznej, która utrzymuje się siłą poparcia tych grup społecznych, które nie są w bezpośredniej, antagonistycznej pozycji wobec kapitału, narażenie swojej gospodarki na taką pozycję skutkowałoby jej unicestwieniem, a w najlepszym razie – pełnym podporządkowaniem w ramach kapitalistycznego międzynarodowego podziału pracy. Ta marksistowska zmiana programowa skutkowałaby natychmiastowym wybuchem antagonizmów i konfliktów w skali globalnej. Nie dałoby się temu zaradzić w ramach systemu demokratycznego.

W takiej sytuacji, niezależnie od tego, jak bardzo przygotowani byliby samozwańczy przywódcy lewicy, ich wysiłki nie prowadziłyby do niczego więcej i niczego innego, jak tylko do ograniczonych rozmiarów przewrotów w duchu liberalno-burżuazyjnym. Siły społeczne, które lewica chce reprezentować, są wrogie programowi zmiany stosunków produkcji w sferze produkcji materialnej. Wyzysk w tych stosunkach jest podstawą programu interwencji państwa biurokracji burżuazyjnej czy socliberalnej w celu ratowania nadbudowy.

Wydaje się więc, że bez przerobienia zadania domowego polegającego na przepracowaniu teorii marksizmu nie ma możliwości zrobienia samodzielnego, lewicowego kroku. Dlatego też faktycznym wyzwaniem w naszych czasach jest walka projektu globalnego, organizującego w skali globalnej rozwiązań polegających na wspieraniu kapitalistycznej gospodarki przy zabezpieczeniu pewnego poziomu cywilizacyjnej nadbudowy, z projektem nacjonalistycznym, opowiadającym się za tradycyjnym wyrzucaniem kosztów funkcjonowania poza swoje opłotki. Pierwszy projekt oznacza, że „otoczenie niekapitalistyczne” ma zostać uwewnętrznione, co oznacza regulowany poziom ponoszenia przez jakąś część społeczeństwa kosztów sprawnego funkcjonowania całej reszty. Antagonizm klasowy jest tradycyjnie usytuowany w stosunkach produkcji. I tak zostaje.

Ten projekt ma przewagę nad projektem nacjonalistycznym, który oznacza konflikt militarny w wyniku zaostrzenia sprzeczności między różnymi organizmami państwowymi chcącymi wygrać w tej rywalizacji o zepchnięcie rywali do pozycji „otoczenia”. Klasa robotnicza ma jasną perspektywę – w pierwszej opcji bierze na siebie rolę kozła ofiarnego, tradycyjnie i niezmiennie w długiej historii społeczeństw klasowych. Pozostaje jej druga opcja, która przeciwstawia jeden odłam klasy robotniczej innemu, ginącemu w imię interesu własnej burżuazji. I swojego przy okazji łapania okruchów z pańskiego stołu.

Rolą lewicy jest zaproponowanie klasie robotniczej (klasie bezpośrednich producentów) rozwiązania, które nie będzie wyborem mniejszego zła w sytuacji bieżącej, ale propozycją programu realizującego pełny interes tej klasy.

To była nowość programowa i ideologiczna programu bolszewików i osobiście Lenina, który zrozumiał istotę konfliktu Marksa z jemu współczesnymi liberalnymi demokratami. Socjaldemokracja niemiecka, na fali swego sukcesu politycznego, zrozumiała także swą obcość w stosunku do teorii Marksa, a więc i stanęła w kontrze do Lenina. Oczywiście, wszystko nie było wówczas takie jasne, jak dziś. Zalanie fali rewolucyjnej przez rozentuzjazmowaną lewicę wolnościową, anarchizującą, powodowało, że jasność proletariackiego programu bolszewików rozmywała się w zalewie modernistycznych pomysłów drobnomieszczaństwa, kreując image Rewolucji, który posłużył do uzasadniania tezy o odstępstwie bolszewików od linii Marksa, którą najlepiej reprezentowała negująca teorię wartości dodatkowej Marksa grupa drobnomieszczańska. Ta grupa do dziś dominuje na lewej flance sceny politycznej, nie dopuszczając do postawienia problemu w rzeczywistej postaci.

Trudności lewicy mają swoje prozaiczne, polityczne wyjaśnienie. Problemy ze skutecznością oddziaływania programów lewicy nie miną dopóki lewica nie odrzuci obcych marksizmowi koncepcji politycznych. A to nie stanie się dopóki lewica nie rozliczy się rzetelnie ze swoimi koncepcjami teoretycznymi. Dlatego dyskusja o teorii jest wymogiem czasu, a nie jego stratą. To tak, jak Lenin, który na progu wybuchu I wojny światowej uznał za najważniejszą sprawę przemyślenie fundamentu koncepcji Marksa – dialektyki Heglowskiej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski 
15 lutego 2021 r.