Z cyklu „Sranie w banie”

 

Znajoma przysłała mi zdjęcie transparentu spod Urzędu Rady Ministrów: „Kot może zostać, reszta wypierdalać!” Jako zwolenniczka dawno wymarłej lewicy, znajdująca się z konieczności na metapoziomie duchowym, bo rzeczywistość dawno mnie odrzuciła, mogłam tylko odnotować głęboki rozdźwięk między samoułudą przekonanej o swojej godności i wyższości własnych wartości warstwą polskiej inteligencji a ponurą rzeczywistością raka, który ową inteligencję toczy. Z godności i wyższości wartości etycznych pozostał tylko smród na łatanych gaciach. W chwili ostatecznej prawdy, owa inteligencja z tradycjami ostała się tylko z rynsztokowym słownictwem, które niegdyś z pełną hipokryzją wytykała przedstawicielom tzw. motłochu, czyli „robolom” spod budki z piwem.

Jak się to stało, że owa rozmodlona i ożywiana duchem pojednania i miłości bliźniego grupa społeczna, zwycięska w starciu z Szatanem „ludowego” państwa, przedstawia dziś sobą obraz bezbożnych bachanaliów, gdzie nie liczą się żadne względy przyzwoitości? Można by powiedzieć, że taka postawa jest spuścizną oklaskiwanej w przeszłości postawy wobec tzw. komuny. Trzeba było demonizować przeciwnika, odmawiać mu jakichkolwiek dobrych chęci i ludzkich cech (tzw. odczłowieczanie przeciwnika), albowiem jakakolwiek niekonsekwencja, słabość w tym względzie mogłaby zagrozić oparom sztucznie zbudowanego przekonania o moralnej wyższości obalaczy systemu sprawiedliwości społecznej. Działacze opozycyjni, nawet jeśli sami kolaborowali na potęgę z „wrogiem”, co im później wypomnieli domorośli hunwejbini rodzimej rewolucji godności, rozpylali opiumistyczne opary bezkrytycznego przekonania o skontrastowaniu stron konfliktu na wzór starcia sił piekielnych z niebieskimi.

Hunwejbinom spod znaku Porozumienia Centrum nie pozostało nic innego, jak kontynuować poetykę starcia Szatana z Archaniołem Gabrielem, tym razem w odniesieniu do niedawnego odłamu Legionu Niebieskiego. Problem w tym, że oba skłócone człony Legionu noszą pasy, na których neonowym światłem lśni hasło „Gott mit uns!”

Całe społeczeństwo kiboli podzieliło się na niebieskich i czerwonych piłkarzyków, wyrzucając własny rozum do kosza, bez segregacji odpadów.

Mechanizm znany z wojen bratobójczych, gdzie dzicy barbarzyńcy wyrzynają się ku uciesze Wielkiego Brata zza oceanu, który piecze własne kasztany w rozpętanym przez siebie ogniu.

Wczorajsi wyznawcy Papieża-Polaka dziś są dzikimi antyklerykałami, przy których mój od urodzenia niewzruszony kolejami historii ateizm z tolerancyjnym zrozumieniem dla ludzkiej słabości wierzących wydaje się wręcz z minionej epoki. Smutne zrozumienie mam dla obu stron konfliktu – religijna egzaltacja musi się przerodzić w egzaltację antykościelną, ponieważ tymi ludźmi miota nieukojona potrzeba bycia w posiadaniu absolutnej racji i wyższości moralnej, nie do pogodzenia z kolejnymi zaprzaństwami.

W jednym owi ludzie są stali i niezmienni – w PRL-u ich nienawiść budziła propagandowa (choć daleka od realności) zasada ludowładztwa, czyli „uprzywilejowania” motłochu nad warstwą wykształconej i ideologicznie niedocenionej i niedoopłaconej inteligencji. W obóz przeciwników PiS-u rzuciła ich dokładnie ta sama nienawiść. PiS zbudował swoją tożsamość na konflikcie społecznym, który z braku społecznej lewicy przykrył i zdominował konflikt klasowy, deformując scenę polityczną. Tak odideologizowany i pozbawiony klasowego oblicza konflikt PiS mógł bezpiecznie przejąć dzięki nijakości lewicy. W efekcie, lewica pozbawiła się szansy na podmiotowość.

Populizm PiS-u zyskał mu poparcie tzw. ludu, czyli tych grup, którymi inteligentne i wykształcone warstwy brzydzą się jeszcze od czasów PRL-u. Zygzaki polityczne nie są tu przypadkowe, ale są wyznaczone klasową nicią przewodnią. Kult papieski i kurs antyklerykalny – to są ideologiczne przypadłości, które można zmieniać niczym chorągiewki na wietrze; stała jest bowiem nienawiść do „motłochu”. Nie ma tu więc przypadkowości ani braku kręgosłupa, jest tu żelazna logika sojuszu klasowego. Szkoda, że w ten sojusz wpisuje się radykalna lewica.

Oczywiście, PiS nie jest żadnym obrońcą uciśnionych, tylko potrzebuje mięsa armatniego, koniecznego dla forsowania utopijnego projektu budowy lokalnej mocarstwowości Polski na gruzach federalistycznych koncepcji Piłsudskiego, której fundamentem jest patologiczna antyrosyjskość, przekraczająca granice zdrowego rozsądku i polskiej racji stanu. Którą my, jako lewica, mamy gdzieś, ale która powoduje, że część poststalinowskiej lewicy lgnie do nacjonalistów.

Liberalna strona konfliktu wciąż łudzi się nadzieją, że możliwy jest powrót do silnej, zjednoczonej Europy i do kapitalistycznego państwa socjalnego – w sytuacji, kiedy wszystkie państwa usiłują wykorzystać ostatnie lata pokoju dla zbudowania sobie jak najlepszej pozycji wyjściowej do podziału łupu w wyniku koniecznej przebudowy ładu globalnego, narzuconej przez ambitnych przywódców, którzy już dziś działają metodą faktów dokonanych. Wystarczy spojrzeć na zdecydowane działania Erdogana.

Faktyczny stan wojenny we Francji, podobna sytuacja w Wielkiej Brytanii i na całym zachodnim kontynencie europejskim, wskazuje, że rozpad tych systemów dokona się od wewnątrz. Zdławienie postępowych reżymów w krajach muzułmańskich sprawia, że czynnik islamu niekoniecznie będzie odgrywał inną, jak reakcyjną rolę, zastępując policyjne reżymy europejskie zamkniętymi, zniewalającymi reżymami islamskimi lub konserwatywnymi w duchu chrześcijaństwa jako przeciwwagi.

Lewica, która w XX wieku stanowiła falochron rozbijający reakcyjne, religijne reżymy opresyjne po obu stronach religijnego konfliktu, dziś pozbawiła się tej roli i funkcji. Wielki kapitał, który pozostaje obrońcą liberalnych wartości, jest także fundamentem utrzymania warstw pośrednich. Stąd zaangażowanie grup drobnomieszczańskich po stronie wielkiego kapitału i obrony jego interesów w obliczu konfliktu z klasami, które domagają się innego porządku klasowego.

Przekalkulowanie interesów, po stronie których powinna zaangażować się lewica, jest dla niej niewykonalne, ponieważ lewica nie jest samodzielna i NIE CHCE BYĆ samodzielna. Polityka lewicy powinna polegać na zdecydowanym przeciwstawieniu się pozornej oczywistości i bezalternatywności dominujących polityk, narzucanych przez polityków mainstreamu. Ale do tego potrzebna jest samodzielność i własne kryteria wartościowania.

*

Sytuację polityczną dodatkowo komplikuje pandemia.

W zarysowanej konfiguracji trudno sobie wyobrazić, aby walka z pandemią mogła być prowadzona niezależnie od ograniczeń, jakie narzucane są przez sytuację polityczną i gospodarczą. Pandemia jest dodatkowym czynnikiem politycznym o charakterze i funkcji analogicznej do sankcji ekonomicznych. Powoduje ona blokadę możliwości manewru danego państwa. Próby ekonomicznego ruchu są blokowane przez konieczność wykonywania ruchów – mniej lub bardziej pozorowanych – mających na celu zwalczanie wirusa. Każda próba zignorowania tej walki na rzecz uwolnienia działań gospodarczych powoduje narażenie się na dziki wrzask, że lekceważone jest zdrowie i życie ludności kraju. Co grozi rządowi wysadzeniem z siodła.

Podział na covidowców i antycovidowców ma więc charakter tej samej gry politycznej, co i pozostałe, już zgrane czynniki polityki międzynarodowej, jak sankcje ekonomiczne czy presja tzw. opinii międzynarodowej. W sytuacji, kiedy „kolorowa rewolucja” uderzyła w rozpętujące ją reżymy (USA, Francja czy Polska), pandemia staje się metodą zapanowania żandarma światowego porządku nad wymykającym się spod kontroli globalnym społeczeństwem.

W sytuacji, kiedy represje policyjne w USA czy we Francji mają zasięg i brutalność porównywalną z represjami policyjnymi w tradycyjnie piętnowanych systemach „dyktatorskich”, światowa opinia dostaje nowe kości propagandowe do obgryzania, jak np. informację o tym, że wirus jest tworem laboratorium chińskiego w Wuhan czy że WHO propaguje szkodliwe metody jego leczenia.

Niezależnie od tego, na ile pandemia jest zjawiskiem rzeczywistym czy sztucznie rozdmuchanym, na pewno zaczęła już odgrywać swoją rolę w międzynarodowym przedstawieniu, przyczyniając się do spotęgowania strategii ostatnich lat, a mianowicie – pogłębionego chaosu prowadzącego do niezarządzalności w skali globalnej.

Charakterystyczne jest to, że nie istnieje zasadniczo żadna metoda leczenia chorób wywołanych koronawirusem i to w rok od wybuchu pandemii. Zestaw objawów związanych z koronawirusem wciąż jest poszerzany, co nie prowadzi do sensownego sposobu, aby chorobę zdefiniować, a tylko zdefiniowanie pozwoliłoby na określenie, z czym należy walczyć. Okazuje się, że jeden wirus może powodować zasadniczo dowolny zestaw objawów, przy czym niektórzy chorzy przechodzą dolegliwość bezobjawowo lub prawie, a dla innych jest to choroba śmiertelna. Nie wywołuje to żadnego wniosku, że powaga choroby jest związana bardziej ze stanem pacjenta, aniżeli z samym wirusem, który może dla jednego być groźny, dla innego – niegroźny.

Niechętnie cytowane opinie głoszą, że pandemia ma wyjątkowo antydemokratyczny charakter – śmiertelne żniwo zbiera głównie w środowiskach najbiedniejszych, zaś najłagodniej przechodzą ją ludzie dobrze odżywieni i mający wystarczające środki, aby skutecznie dbać o zdrowie. Pomijamy już kwestię dostępu do opieki medycznej w razie zakażenia i cięższego przebiegu choroby.

Jedyną strategią „leczenia” pozostaje izolacja już zarażonych i desperackie próby niedopuszczenia do rozszerzenia zakażenia na resztę populacji mimo wyraźnych sugestii, że pandemia zacznie wygasać dopiero w momencie, kiedy zakażonych zostanie przynajmniej 70% ludności. Pozostaje wywołująca złe skojarzenia metoda spędu ludzi na stadiony i ścisłe odizolowanie od reszty społeczeństwa, gdzie pomoc doraźna po jakimś czasie dokona „naturalnej” selekcji. Problem w tym, co robić z wyleczoną grupą ludzi. Jeżeli puścimy ich, aby wrócili do „zdrowego” społeczeństwa, to uśpione w ich organizmach wirusy ponownie zabiorą się za dzieło zakażania innych członków społeczeństwa, którzy do tej pory nie zetknęli się z wirusem. Bezsens?

Do tradycji barbarzyńskich metod badań medycznych należą eksperymenty na zwierzętach – tradycyjne metody skutecznego zwalczania epidemii np. ptasiej grypy bez ceregieli sprowadzają się do wybijania całych stad zarażonych kur i spalenia ich trupów, aby zabić zarazę. Właśnie w tym celu, aby odporne osobniki nie przeniosły zarazy na mało odporne, ale jeszcze nie mające kontaktu z wirusem egzemplarze.

Innej metody nie wynaleziono. I raczej się nie starano.

Cała nadzieja w wynalezieniu i przetestowaniu szczepionki, która uodporni ludzi na zakażenie i wzmocni ich organizmy, tak aby skutki choroby były mniej dramatyczne. Podanie takiej szczepionki odegra rolę 70-procentowego zakażenia i zbuduje odporność stadną.

Pozostaje wiara, że w następnym sezonie nie pojawi się nowy typ wirusa, który okaże się równie groźny, a na szczepionkę przyjdzie nam ponownie poczekać.

Jednocześnie, odrzuca się bez analizy chińskie metody walki z wirusem, które opierają się na całkowicie odmiennym podejściu do choroby. I to chociaż rząd chiński upublicznił swoje metody leczenia już w kwietniu b.r. W odpowiedzi mieliśmy natomiast zapowiedź Trumpa dotyczącą wstrzymania finansowania WHO. Trudno nie przyznać racji tym, którzy dostrzegają upolitycznienie pandemii.

Globalne przewartościowanie ładu ekonomicznego wymaga radykalnego zredukowania ciężaru sfery usług, która zbyt mocno obciąża zyski wielkiego kapitału, szczególnie w sytuacji, kiedy różne grupy kapitału wchodzą ze sobą w ostrą fazę konkurencji, w zmieniającej się globalnej konfiguracji. Pandemia służy jako idealna przykrywka, pod której płaszczykiem można przeprowadzić bolesne operacje redukcji usług nieprodukcyjnych, nie służących maksymalizacji zysków wielkiego kapitału. To wszak nie kapitał ani nie rządy kapitalistyczne przeprowadzają redukcję usług, prowadzącą do pauperyzacji i proletaryzacji warstw pośrednich, tylko jest to wynik obiektywnie szalejącej pandemii. Niech wierzy, kto chce. Wszelkie klęski żywiołowe zawsze jakoś tak sprzyjają bogatym, aby się jeszcze bardziej bogacili, a biedni – aby jeszcze bardziej popadali w nędzę.

Żywioł ma klasowy charakter i to począwszy od czasów biblijnych.

Cieszyć się tylko wypada, że lewica, jak zwykle, trzyma rękę na pulsie i nie daje się otumanić frazesami.

Przepraszam za niewyczuwalną ironię.

Ewa Balcerek
31 października 2020 r.