Zbliża się powoli do końca ten dziwny rok. Dziwny dlatego, że plaga koronawirusa nieoczekiwanie objawiła się w naszym bezpiecznym na pozór, dostatnim świecie, gdzie tego typu kataklizmy znamy wyłącznie z telewizji. Trudno się dziwić więc, że część społeczeństwa zaczęła podejrzewać elity rządzące o jakąś manipulację – dlaczego akurat COVID-19 nie dał się zatrzymać u progu dotychczas wolnego od poważnych zagrożeń świata. Było w tym coś na kształt zaprzeczenia elementarnej logice tego najlepszego ze światów.

Same elity podsycały ten nastrój sprzyjający teoriom spiskowym dzięki sugestiom, że to Chiny same wyprodukowały wirusa w jednym z laboratoriów mikrobiologicznych w Wuhan – bo przecież nie w jakimś tajnym laboratorium USA, jednym z rozrzuconych po świecie. A przecież jakość tego towaru zdolnego obejść dotychczasowe, skuteczne zabezpieczenia bogatego Zachodu, przeczy stereotypowi tandetności chińskiej produkcji. Mimochodem, bez nagłaśniania, pojawiła się w minionym tygodniu niesprawdzona informacja o tym, że wirus znalazł się we Włoszech w tym samym mniej więcej czasie, w którym objawił się na masową skalę w Wuhan, jeśli nie kapkę wcześniej.

Drugim czynnikiem podsycającym niedowierzanie co do naturalności panującej nam niemiłościwie pandemii jest ten, że wirus pojawił się dokładnie w momencie, który wyznaczono na rozkręcenie się finansowego kryzysu, przewidywalnie bijącego na głowę to, z czym mieliśmy do czynienia w 2009-2010 roku. Źródła informacji z lubością straszyły porównaniami nadchodzącego kryzysu z tzw. Wielką Depresją końca lat 20-tych ub. wieku. Oczywiście, Depresja jest w tym przypadku eufemizmem, ale przyjętym obecnie w modnym towarzystwie, aby nie uciekać się do zideologizowanego określenia Wielki Kryzys, które kojarzy się z marksistami.

Klasa panująca skutecznie wyeliminowała myślenie w kategoriach kryzysu, niewydolności gospodarki kapitalistycznej, zastępując je demagogią uciekającą się do argumentu pandemii. Po pierwszych doświadczeniach wskazujących na kryzysowe źródło nieudolności walki z wirusem – załamanie się kapitalistycznego, komercyjnego modelu służby zdrowia – rządy podjęły desperacką walkę o wykazywanie się aktywizmem i wręcz gorączkową krzątaninę nieuchronnie nasuwającą porównanie z lewicowym aktywizmem, krótko i dosadnie zdefiniowanym przez Slavoja Żiżka: „coraz więcej wysiłku w to, aby nic się nie zmieniło”. Po niemal roku gorączkowej krzątaniny rządów mamy do czynienia dokładnie z takim samym zjawiskiem: jesteśmy w punkcie wyjścia, chociaż świat obrócił się o 180 stopni.

Przede wszystkim, kogo dziś obchodzą Żółte Kamizelki czy inne protesty ciemnogrodu, które zaczynały skutecznie przesłaniać ekscesy takich poważnych, lewicowych performerów, jak grupa Femen? Co więcej, na ulicach zderzały się te zjawiska i ujawniały swoje nieuzgadnialne sprzeczności interesów. To mogło doprowadzić do nieobliczalnych skutków, szczególnie, że w przeciwieństwie do protestów drobnomieszczańskich, protesty antymieszczańskie, zamiast atmosfery fiesty wnosiły nastrój ponurej determinacji i wywoływały agresję ze strony służb porządkowych, której nie spotykano na demonstracjach drobnomieszczańskich.

Obecnie, wszystko wróciło do normy – drobnomieszczaństwo wróciło na ulice i śmieje się policji w nos. Przy okazji, wirus atakuje na uroczystościach rodzinnych, ale nie podczas owych demonstracji. Jak widać, ma swoje preferencje polityczne.

Czyli, jak by nie patrzył, pandemia przywróciła dawny porządek, mocno zachwiany przewidywanymi i nadchodzącymi wydarzeniami. Jednym ze zwiastunów burzy zagrażającej staremu reżymowi był zaskakujący wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA. Argument o tym, że gwoździem do politycznej trumny stała się bezradność jego administracji wobec pandemii. Najwięcej pretensji o tę bezradność miała do niego biała klasa średnia, a nie czarni, biedni wyborcy, wśród których wirus zebrał przytłaczająco większe żniwo. No cóż, empatia białego człowieka zastępuje pojęcie jego brzemienia.

A przecież zanosiło się na kataklizm.

Kryzys w UE wywołany brexitem, czyli wycofaniu się Angoli na pozycje izolacjonizmu w obliczu wspólnotowej katastrofy, został zażegnany. O ile wcześniej partykularystyczny egoizm państw członkowskich wydawał się coraz bardziej adekwatnym sposobem działania, wprowadzając nacjonalistyczną alternatywę do porządku dnia na fali niezadowolenia grup społecznych związanych z realną gospodarką pędzącą w stronę załamania, o tyle dziś zmobilizowane zostały masy drobnomieszczańskie w obronie przeciwstawnej grupy kapitału. Po ostatnim kryzysie 2010 r. zderzyły się dwa modele wyprowadzania kapitalizmu z jego aktualnego stanu. Model nacjonalistyczno-populistyczny powoli, ale dość skutecznie, zdobywał w tym wyścigu przewagę. Zahamowanie tego tryumfalistycznego marszu związane jest z wybuchem pandemii.

Porządkowanie świata przez kapitał finansowy dokonuje się dwutorowo: 1) dyscyplinuje się siłę roboczą w realnej gospodarce poprzez mobilizowanie pracy w tych właśnie gałęziach na wzór niemal koszarowy, gdzie przywileje kodeksu pracy zostają zawieszone bez szemrania; 2) ogranicza się finansowanie sfery usług nieprodukcyjnych z zysków sfery produkcyjnej poprzez forsowanie lockdownów, które nawet niewprawnemu oku wydają się co najmniej kuriozalne.

Jednocześnie, kapitał zadaje państwu socjalnemu decydujący coup de grace poprzez niszczenie budżetu państwa bezmyślnymi „tarczami”, które przypominają łatanie wyrwy w łódce własnym tyłkiem, tj. tyłkiem społeczeństwa.

W ten sposób, ład kapitalistyczny, który mógłby zostać zakwestionowany w sytuacji, gdyby klasa robotnicza stanęła twarzą w twarz z kapitalistą bez drobnomieszczańskiej przyzwoitki z jej hasłem „kapitalistycznego państwa socjalnego”, zostaje zachowany, ale świat pracy niepostrzeżenie znajduje się obecnie o poziom niżej w sferze zabezpieczenia i o klasę niżej, jeśli chodzi o świadomość polityczną.

Dla pocieszenia można powiedzieć, że mobilizacja społeczna w obronie praw mniejszości seksualnych została osiągnięta. To sukces lewicy. Jedyny od maja 1968 r., pomijając niezamierzony przez Zachód upadek „komunizmu” po drodze.

Społeczeństwa polskie i węgierskie same załatwią sprawę szantażu kolejnymi „exitami” przez swoje rządy. Szczwane lisy polskiej myśli strategicznej, potomkowie Piłsudskiego, którzy mieli genialny pomysł, jak wykorzystać siłę UE dla zbudowania własnej potęgi regionalnej, nie wzięli pod uwagę, że kto mieczem wojuje, od miecza – a raczej od „kolorowej rewolucji” – ginie. Co prawda, wielu spośród krzyczących PiS-owi: „wyp…aj!” chętnie by poparło cwaniactwo wykorzystujące budżet unijny dla własnej korzyści – w końcu jakim innym argumentem się oni posługują, jak nie kalkulacją korzyści netto z członkostwa w Unii. Korzyści te są krwawicą ludzi pracy Grecji czy Portugalii, ale co to obchodzi świadomych sprawy, światłych lewicowców z takiej, np. „Krytyki Politycznej”? Ich dewizą – nie opuścimy Unii aż do ostatniego centa jej budżetu!

Upadły argumenty ekonomiczne. Zostały zastąpione argumentem praworządności i nikt nie słucha słusznych wszak ripost obozu rządzącego, że z praworządnością to kłopot mają sami jurorzy cudzej cnoty. Ale nie czas żałować Kaczyńskiego i jego szemranej spółki – w końcu należą do tej samej prokapitalistycznej szajki, co ich rzekomi oponenci. Wszak stosowali dokładnie te same bezwzględne metody wobec zewnętrznych przeciwników z myślą o dokładnie tym samym, co dziś, celu – budowaniu polskiej potęgi od morza do morza, dla chwały i dobrostanu wszystkich Polaków. No, może z pewną gradacją zasług dla klasowego państwa.

Mechanizm „kolorowych rewolucji” został także przeniesiony z zewnątrz i zastosowany w sercu zachodniego świata, spełniając te same de facto funkcje, co pandemia. Odzwierciedla to tylko zjawisko, że podziały antagonistyczne odradzają się w Centrum. Przebiegają one w poprzek zachodnich społeczeństw, bez dążenia do ich łagodzenia eksportem sprzeczności klasowych na zewnątrz. W sumie więc, efekt będzie taki sam, jak realizacja strategii elit narodowych państw opóźnionych – odejście od modelu rzekomego doganiania przez resztę świata zachodniego porządku na rzecz bardziej arystokratycznego porozumienia elit ponad głowami własnych społeczeństw, ale bez bufora zróżnicowania samych społeczeństw na wyżej i niżej rozwinięte. Tu tkwi różnica w modelach między globalnym kapitałem ponadnarodowym a narodową burżuazją. Z tym, że model „państwa socjalnego”, na którym bazował społeczny ład Zachodu w ostatnim stuleciu, raczej padł bezpowrotnie. W sumie więc, nacjonaliści spełniają pożyteczną funkcję skupiając na sobie nienawiść drobnomieszczaństwa, które z zasady i tradycyjnie żyje iluzjami doskoczenia kiedyś do poziomu wielkiej burżuazji. W ten sposób, odrodzenie przepaści klasowych dokonuje się siłami samych społeczeństw i samych lewicowych, pożytecznych idiotów kapitału.

Pandemia – w sposób zamierzony lub nie – przyczyniła się więc do zapuszczenia motoru przemian w celu dostosowania społeczeństw zachodnich do obrazu życia społeczności Trzeciego Świata. Przemiany, które w innych warunkach, przy innej lewicy, nie mogłyby przejść niezauważone, dziś są przyjmowane w atmosferze fiesty ze zwycięstwa nad resztkami drobnego biznesu, który wraz z drobnomieszczaństwem wkrótce zasili szeregi proletariatu, jaki znamy z historii wczesnego kapitalizmu.

*

Niczym poltergeist, koronawirus wyszedł z telewizora na zachodnie ulice, aby zakłócić nam spokój spożywania kolacji pod informacje ze świata, które już dawno przestały ów spokój zakłócać. Jak mogło się stać, że dopiero ten wirus nie został zablokowany na progu do domu obfitości, w wymarzonym wręcz dla kapitału momencie? Ba, może się zdawać, że światowe rządy jakoś szczególnie nie wysilają się, aby zbudować solidną blokadę.

Trwa spór między zwolennikami a przeciwnikami uznanych metod walki z pandemią. Warto zauważyć, że metody te odwołują się do działań znanych nam jeszcze ze średniowiecza – jako do najskuteczniejszych. Niezależnie od skuteczności owych nowoczesnych metod, ludność Europy skurczyła się w okresie epidemii dżumy o połowę. To stało się zaczynem wzrostu ekonomicznego, który dał początki gospodarki wolnego rynku, podnosząc mocno wartość siły roboczej i napędzając konsumpcję. Są, co prawda, inne spojrzenia na te same zjawiska, dowodzące odmiennych procesów i spadku wartości siły roboczej. Diabeł tkwi w szczegółach. Mogło być i tak, i tak. Ważne, czy owa siła robocza miała przewagę wynikającą z dostępu do środków produkcji. Było to pochodną także i tego, w jakim stopniu epidemia dotykała także klas wyższych.

Współcześnie mamy do czynienia z gromadzeniem realnego bogactwa (środków produkcji, jak ziemia) w coraz mniej licznych rękach. Społeczeństwa zachodnie są przyzwyczajone do traktowania instytucji państwa jak drugiej natury. Jednak to siła instytucji państwa wynikała historycznie z siły klasy przeciwstawnej do klasy organizującej produkcję, czyli kapitalistów. To walka o prawa robotnicze była fundamentem, na którym wyrosło pojęcie praw pozostałych grup społecznych do zagwarantowanego poziomu życia w sytuacji braku tytułu własności do środków produkcji. Wraz z pokonaniem tej klasy, prawa pozostałych grup społecznych stają się bezprzedmiotowe i zastępowane przez osobiste relacje służebności i przydatności dla klasy mającej dochody z tytułu własności.

Pandemia jest tylko sposobem na przywracanie kapitalistycznej normalności sprzed nienormalnego XX wieku, wieku totalitaryzmu – oczywiście: komunistycznego. Komunizm „zamroził” dzisiejsze, wybuchające na nowo spory w starych kostiumach. Nie dotyczy to wyłącznie przestrzeni poradzieckiej. Odmrożone, regionalne imperializmy, jak np. polski, są elementem tej samej układanki. To dlatego polska lewica walcząca w latach 80 i 90-tych o demokrację „kapitalistycznego państwa socjalnego” zbudowaną na „komunistycznym totalitaryzmie” XX wieku, dziś walczy z duchem polskiego nacjonalizmu i z quasi-faszystowskimi metodami dobijania ruchu robotniczego, na podobieństwo lat 30-tych.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
3 grudnia 2020 r.