Kryzys w kapitalizmie to normalność. W liberalnej teorii wolnego rynku, kryzys służy za mechanizm przywracający równowagę w sytuacji, gdy rozbuchana produkcja przestaje znajdować swego nabywcę. To znaczy – wypłacalnego nabywcę.

W momencie, kiedy struktura klasowo-warstwowa społeczeństwa ulega rozbudowie w kierunku powiększania liczebności grup nie związanych bezpośrednio z produkcją, sytuacja kryzysowa ulega dodatkowej komplikacji. To jest – kiedy mamy do czynienia w gospodarce z prostą strukturą dwuklasową: kapitalista – robotnik, wówczas mechanizm działa w sposób nieskomplikowany. W kryzysie nadprodukcji spada popyt, a więc kapitał redukuje liczbę zatrudnionych, co pozwala przywrócić zrównoważone relacje popytu i podaży. Wolna, najemna siła robocza, jak pisał Marks, tym przedstawia jednoznaczną korzyść dla kapitału, że stanowi czynnik produkcji. W przeciwieństwie do jej właściciela – człowieka, który nie jest elementem analizy teorii ekonomicznej, ale raczej rozważań psychologicznych, filozoficznych, zwłaszcza kościelnych, nadających mu rangę Osoby, bytu obdarzonego niezbywalną godnością ludzką i nieredukowalnego do wymiaru ekonomicznego.

Również inne grupy społeczne, obsługujące głównie klasę kapitalistów, nie wchodzą w obręb teorii ekonomii.

Sytuacja zmieniła się wraz z rozwojem kapitalizmu na dialektycznej zasadzie logiki wewnętrznej sprzeczności – rozpoczął się burzliwy rozwój warstw pośrednich, po II wojnie światowej, związany z zasobnością krajów wysokouprzemysłowionych. Związane z osiągnięciami ruchu robotniczego upowszechnienie praw szerokich rzesz społecznych do zdobyczy socjalnych, spowodowało rozwój samodzielności grup zabezpieczających, obsługujących nie tylko wyższe potrzeby klasy kapitalistów, ale i takież potrzeby klasy robotniczej i rolników. Ten okres po II wojnie światowej miał wyjątkowy charakter w dziejach kapitalizmu, ponieważ wydawało się, iż zawieszone zostały spiżowe prawa cykliczności kryzysów tego systemu. System przeżywał cykle koniunkturalne, ale nadspodziewanie gładko z nich wychodził. Z jednej strony, sprzyjały temu tradycyjne sposoby radzenia sobie w trudnych sytuacjach – prowadzenie działań militarnych na peryferiach, co było zawsze możliwe do uzasadnienia ze względu na Zimną Wojnę. Były też metody bardziej pokojowe – pomoc krajom, które wychodziły z zależności kolonialnej i nie bardzo potrafiły sobie same poradzić, rozdarte między dwoma systemami. Pomoc rozwojowa jest jednym z bardziej intratnych biznesów dla kapitalistów, ponieważ buduje sobie system bardziej niejawnej, ale nie mniej żelaznych zależności, które łączą byłego wyzyskiwacza z byłym wyzyskiwanym. Zależności te sprzyjają budowaniu systemu własnych buforów, przy jednoczesnym wyzbyciu się obowiązków, które wiązały się z wizerunkiem kolonialnego ciemięzcy.

Jeśli spojrzeć na sytuację owego czasu przez pryzmat dzisiejszego kryzysu, który już po dekadzie ujawnia swój nieoczekiwanie groźny charakter, można zadać sobie pytanie o to, dlaczego nagle, ni stąd, ni zowąd, kapitalizm zaczął na nowo przeżywać zapomniane, zdawałoby się, koszmary kryzysu.
W słusznie minionej epoce kapitalistycznej, powojennej prosperity, poza buforem byłych państw kolonialnych, ubezpieczającym gospodarkę krajów Centrum, istniały też państwa tzw. bloku wschodniego, które ze względu na swoje wieczne niedobory stanowiły idealne dopełnienie gospodarki kapitalistycznej, cyklicznie przeżywającej kryzysy nadprodukcji.

Jakie są bowiem środki przezwyciężania kryzysu w dobie obecnej?

System szuka możliwości kontynuowania ekspansji produkcji w sytuacji upadku efektywnego popytu. Nałożenie się epidemii koronawirusa dodatkowo podkreśliło tę cechę kryzysu, nie będąc jej jedyną przyczyną. Kryzys bowiem narastał od 2019 r. z matematyczną precyzją.

Gdybyśmy mieli do czynienia z klasyczną sytuacją, w której ofiarami krachu – poza płotkami biznesu, które zawsze pełnią funkcję wyhamowaczy mechanizmu kryzysowego, byli robotnicy sektora przemysłowego, mielibyśmy do czynienia z ofensywą wolnorynkowców, którzy upatrywaliby w tym mechanizmu przywracania zachwianej rozpasanym konsumpcjonizmem motłochu równowagi.

Rzecz w tym, że okres powojenny – jak już stwierdziliśmy – doprowadził do rozbudowy grup społecznych, które nie mieszczą się w sektorze produkcyjnym. Nie tyle ich siła robocza jest wyzyskiwana, ale ich zdolności twórcze, czyli są one zaangażowane nie jako czynniki produkcji, ale jako Osoby. W tym charakterze Osób znalazły się one wplątane w mechanizm quasi-produkcyjny, jako że kapitalizm nie zna innych relacji poza relacjami kupna i sprzedaży.

Nietrudno przy okazji zauważyć, że taki status nadał owym dotychczas sługom klasy kapitalistów, utrzymywanych z wartości dodatkowej (zysku) nie kto inny, jak tylko sam system socjalistyczny, rywal systemu kapitalistycznego. Wszyscy ludzie pracy są w tej samej klasie, klasie robotniczej vel pracowniczej – to pomysł, który Stalin zaczerpnął od II Międzynarodówki z jej wyobrażeniami ekonomicznymi opartymi na opacznym odczytywaniu Marksa.

Nauka burżuazyjna, która do produktu krajowego zalicza wszelkie rodzaje prac, reprezentowane pragmatycznie przez wynagrodzenia, weszła w tę interpretację bez świadomości skutków. W rachunku ekonomicznym socjalizmu mieliśmy co prawda tradycyjne pojęcie dochodu narodowego, pozostałość idiotycznych interpretacji teorii ekonomii Marksa, przy których upierali się nie wiedzieć czemu bolszewicy, ale ekonomiści socjalistyczni szybko uzyskali jasność w tej kwestii, chociaż byli zmuszeni do pewnych lansad ideologiczno-doktrynalnych, odrzuconych z ulgą dla naukowości i zdrowego rozsądku po rozpoczęciu transformacji.

Sprawa nie wydawała się zasadnicza w warunkach powojennej prosperity, ponieważ zarówno Trzeci Świat, jak i tzw. blok wschodni za punkt honoru stawiali sobie pełną wypłacalność wobec drwiącego z naiwnych systemu kapitalistycznego. System kapitalistyczny łagodził w II połowie XX wieku swoje zwykłe kryzysy przy wydatnej pomocy reszty świata, który wysilał swoje wątłe siły i zmuszał swoje zmęczone społeczeństwa do nadrabiania cyklicznych kryzysów, które system – po upadku durnowatych buforów – funduje światu regularnie od czasu, kiedy to świat został wreszcie wyzwolony z totalitarnego uścisku światowego „Komunizmu”.

Obecnemu kryzysowi dodatkowej pikanterii dodaje fakt konieczności poradzenia sobie z problemem warstw pośrednich. Są one bardzo ważne ze względu na zależność biurokracji państwowej i kapitału od opinii publicznej, którą owe warstwy kształtują. Wystarczy zauważyć, że w relacjach między kapitałem Centrum a krajami Peryferii czy półperyferii, owe warstwy są rozgrywane bezwzględnie. Wykorzystuje się ich niezależność od klasy bezpośrednich producentów i ich uzależnienie od aparatu zarządzającego państwem. W okresach pozakryzysowych także owe warstwy przeważnie znajdują się na utrzymaniu państwa. W krajach peryferii czy półperyferii, warstwy te zauważają, że są gorzej uposażone niż w krajach rozwiniętych. Dzięki swej zdolności kształtowania opinii publicznej, czują się one niezależne od ręki, która je karmi, a nawet upokorzone tą zależnością. Są więc najlepszym ambasadorem idei, że wystarczyłoby przebudowanie rodzimego modelu państwa biurokratyczno-kapitalistycznego na modłę zachodnią, a rodzimy kapitalizm stałby się systemem mlekiem i miodem płynącym. Bo nasza elita jest skądinąd inteligentniejsza od tej zachodniej, więc potrafiłaby wyczyścić system od wszystkich jego nielicznych niedostatków.

System nie może więc potraktować grup drobnomieszczańskich na modłę klasy robotniczej – jak to widzimy dziś w sposób bijący po oczach. Przynależność klasy robotniczej do modelu gospodarczego nie budzi wątpliwości: trudno, robotnicy muszą pracować dalej, w imię nadrzędnego dobra społeczeństwa, do którego – jako Osoby – wszakże też należą. Grupy pośrednie są natomiast przedmiotem specjalnej troski rządu. Najlepszym przykładem jest tu przemówienie prezydenta Putina. Jest ono reprezentatywne dla rozpatrywanej tu kwestii. Pakiet przywilejów dla biznesu oraz dla… „ludzi zbędnych” z ekonomicznego punktu widzenia. Niema wzmianki o robotnikach jako robotnikach. Ledwie pośrednio, przez dofinansowywanie biznesu, rząd troszczy się niejako o utrzymanie miejsc pracy. Pozostawiając wewnętrzne stosunki w przemyśle układowi sił między robotnikami a kapitałem. Przez delikatność nie będzie ingerował zbyt nachalnie.

Problem grup pośrednich jest poniekąd przeklętym dziedzictwem Zimnej Wojny. Przynajmniej w oczach biurokracji pragnącej zachować kruche status quo i wykazać swą użyteczność dla kapitału. Pokój z warstwami pośrednimi usiłuje zapewnić dzięki finansowaniu z własnej kabzy. Trochę odłożonych na czarną godzinę oszczędności z okresu, kiedy ropa kosztowała drożej, ma starczyć, przynajmniej na pół roku. Dopływ dochodów budżetu będzie jednak ograniczony ze względu na konieczność dopieszczania własnego biznesu. Niezadowolenie którejś ze stron – murowane. Zanim runie kapitalizm, warstwy pośrednie dokończą dzieła transformacji, kontynuując desperackie wysiłki swych socjalistycznych przodków na rzecz przetrwania kapitalizmu za wszelką cenę.

W sytuacji, kiedy nie ma alternatywy socjalistycznej na porządku dnia, tzw. marksiści logicznie dążą do modelu kapitalistycznego państwa socjalnego, którego iluzję buduje obecna panika związana z epidemią, lub do modelu otwartej rywalizacji z dotychczasowymi hegemonami świata kapitalistycznego, w nadziei na szanse swego kraju (i swojej burżuazji) w tej konfrontacji, kiedy to mocarstwa są osłabione kryzysem i mniej uodpornione nań. Naród rosyjski dużo wytrzyma. Problem w tym, że nie o ten naród chodzi. Ten, faktycznie, wytrzyma niemożliwe. Ale nie wytrzyma i nie ma najmniejszego zamiaru wytrzymywać sól ziemi i kwiat tzw. klasy pracowniczej. I o to się rozchodzi…

A oto kwiat nad kwiaty: https://youtu.be/TQ7M3L_nAms.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
25 marca 2020 r.