Po odwołaniu przez rząd ścisłej kwarantanny i związanych z tym licznych ograniczeń rozminęliśmy się tradycyjnie ze zrewoltowanymi nastrojami amerykańskiej ULICY i ich odbiciem w tzw. cywilizowanym świecie, włączając w to odświętne, bojowe i – w konkretnym przypadku – fotogeniczne otoczenie ambasady USA, które trafiło na sweet focie.

Na nich tutejsza, rachityczna lewicowa rodzinka – w ramach solidarności z amerykańską ulicą – raz płaszczy się na ziemi, innym zaś razem nadyma do niebywałych rozmiarów.

A nuż ktoś się jej przestraszy.

Osobiście – nie pękam.

I ona nie pęknie w swym zadęciu – grunt nie zbliżać się zanadto do wyzwolonych z pęt lockdownu aktywistów, których od ambasady USA dzieliło zaledwie solidne ogrodzenie i – na wszelki wypadek – policja, gdyby na zbiorczy mózg lewicowej rodzinki padło odosobnienie od wszystkich uciech cywilizowanego świata, z seksem na Pornohub włącznie.

W tej sytuacji muszę przyznać – wraz z odwołaniem lockdownu zaczął się NOWY KARNAWAŁ SOLIDARNOŚCI, który zyskał teoretyczną podbudowę na gruncie ortodoksyjnego posttrockizmu w skrajnie emocjonalnym tekście Alana Woodsa:
https://www.marxist.com/uprising-shakes-the-usa-reaping-the….

Dzięki Alanowi Woodsowi (i polskiemu tłumaczeniu: http://czerwonyfront.org/powstanie-wstrzasa-usa-zbieranie…/…) wiemy już, że nie jest to bynajmniej „izolowany incydent”. Wręcz przeciwnie – mamy do czynienia z „skumulowanym gniewem Amerykanów klasy pracującej, przeważnie uciskanych mniejszości narodowych i etnicznych”, czyli skądinąd z „masowym powstaniem”.

Co więcej, w USA zostały właściwie spełnione nieomal wszystkie „warunki rewolucji” według definicji leninowskiej w rozumieniu Alana Woodsa, z głównym włącznie. Oczywiście w zalążkowej formie. Co według Alana Woodsa da się organizacyjnie nadrobić, masy bowiem uczą się tu i teraz uczestnicząc w powstaniu w sposób skokowy i na własnej dupie.

I choć „wróg, przed którym stoimy, jest bardzo potężny”, zaś „państwo burżuazyjne jest uzbrojone po zęby”, a „na pierwszy rzut oka nasze zadanie wydaje się niemożliwe”, niemniej „w społeczeństwie istnieje potęga większa niż jakiekolwiek państwo, armia, policja lub Gwardia Narodowa. TA SIŁA TO KLASA ROBOTNICZA [moje zbędne podkreślenie], gdy zostanie ona zorganizowana i zmobilizowana do zmiany społeczeństwa”. Bowiem „nie zaświeci się żarówka, nie obróci się koło i nie zadzwoni telefon bez przyzwolenia klasy robotniczej.”

A skoro ta „MOC (…) JEST W NASZYCH RĘKACH [czyżby dosłownie? – znów zbędne pytanie i podkreślenie]. Musimy ją wykorzystać, aby obalić dyktaturę wielkiego kapitału i położyć kres uciskowi i cierpieniu.”

Przedtem jednak należy koniecznie „zjednoczyć wszystkie siły społeczeństwa: wszystkie uciśnione i wyzyskiwane klasy muszą zebrać się w potężną armię”.

Alanowi Woodsowi zapewne chodzi o tzw. klasę średnią i drobnomieszczaństwo, czyli o ponad wszelką miarę rozbudowane w USA warstwy pośrednie, które przy pogłębianiu się kryzysu gospodarczego nie będą miały gdzie się podziać – stracą grunt po nogami. W związku z tym niechybnie przystąpią do zrewoltowanej już amerykańskiej klasy robotniczej pod wodzą amerykańskich grantowców i innych formacji sojuszniczych, w rodzaju większościowej amerykańskiej sekcji Grupy Samorządności Robotniczej, czyli tutejszych bolszewików, która w USA nie ma sobie równych w pracy politycznej, nie licząc oczywiście zwolenników Alana Woodsa.

Póki co Alan Woods może liczyć co najwyżej na pogłębiający się kryzys gospodarczy i przedwyborczy niedowład władzy („obu skrzydeł tej samej klasy rządzącej”) oraz na kierowców autobusów, które na szczęście jeszcze nie zostały zmilitaryzowane.

NA GRUPĘ SAMORZĄDNOŚCI ROBOTNICZEJ W USA RADZĘ NIE LICZYĆ.

Nazwijmy to wprost ciosem w plecy amerykańskiej rewolucji.

Włodek Bratkowski
10 czerwca 2020 r.