Po powrocie z krótkich wakacji przeczytałam kilka ciekawych tekstów, w tym: w „Nowym Obywatelu”, tekst tłumaczony przez Łukasza Molla: O „tak zwanym strasseryzmie” i rozkładzie lewicy (https://nowyobywatel.pl/2020/06/30/o-tak-zwanym-strasseryzmie-i-rozkladzie-lewicy/?fbclid=IwAR3j_832IWPBIPdxTNs3LiOTjlesg_Hq_wtvLQAfcffOubr9y2Zns2QST0A), Jarosława Niemca: Antysystemowi górnicy (https://nowyobywatel.pl/2020/07/01/antysystemowi-gornicy/?fbclid=IwAR2-4GA7nmCKJzETEpvaK_XnrjiDtqWhrkL4edkUhEqtB9nS2cyqk0Xd8KA) oraz w „Krytyce Politycznej” artykuł Janisa Warufakisa: Koronawirus i walka klas. Klasa pracownicza znów przegra (https://krytykapolityczna.pl/gospodarka/koronawirus-i-walka-klas-warufakis/?fbclid=IwAR0xaVDc1iDt5aGnnKD35w6qQ-bEV7ol4fMjFC6RA0kg_WjCWtAIjh4KNNE).

Wszystkie te teksty mają wspólny mianownik: obnażają stereotypy „lewicowego” myślenia, które ciąży lewicy od kilku dekad, prowadząc ją do aktualnego stanu kompletnego bankructwa. Ten upadek, który w komfortowym, ekskluzywnym osamotnieniu sprzyjającym przenikliwości nieobarczonej koniecznością kompromisów ideowych, zauważamy i piętnujemy od początku lat osiemdziesiątych XX w., przestaje być niezauważalnym tabu przykrywanym infantylnym optymizmem.

Oczywiście, to o niczym nie świadczy. Mój ojciec, który sam przeżył dwukrotnie zygzaki ideowe najtęższych lewicowych głów w kraju nad Wisłą, opowiadał, że w 1956 r. ci sami guru stalinowskiej, „komunistycznej” ewangelii, którzy grozili mu więzieniem za bezczelność młodzieńczej dociekliwości i kwestionowania prawd objawionych, po jednej Październikowej nocy wytknęli mu zbrodnicze przywiązanie do ideowej ortodoksji. Później, po upływie pierwszej połowy lat 70-tych XX w., kiedy to zyskał sobie wdzięczny przydomek partyjnej Kassandry za wieszczenie upadku systemu opartego na propagandzie sukcesu i odsuwania, a nie rozwiązywania, problemów gospodarczych za pomocą zadłużania się za granicą, w dnia na dzień stał się „ostoją” reżymu i osamotnionym winnym jej błędów, kiedy to „postkomuniści” ante factem uznali, że tego Titanica nie ma już sensu dłużej bronić.

W przypadku Grupy Samorządności Robotniczej nie ma więc mowy o złudzeniach związanych z ewolucją czy dojrzewaniem lewicy. Doświadczenie uczy, że „lewica” broni swej skóry usiłując dowodzić cudzych błędów i własnego, naiwnego idealizmu. Nie macie najmniejszych szans na to, aby dokonać zwrotu nie potykając się o własne nogi – przez nas te nogi wyciągniecie.

I tak, tekst tłumaczony przez Łukasza Molla, już wcześniej przejawiającego niejaką wrażliwość w odniesieniu do problemów rodzinnego Śląska, stanowi taką właśnie ścieżkę samoobrony lewicy. Autor tekstu słusznie wytyka lewicy zamykanie się w kręgu immunizowanej na rzeczywiste problemy społeczne warstwy drobnomieszczańskiej, względnie zamożnej tzw. klasy średniej, wyhodowanej na kapitalistycznym państwie socjalnym i nie dostrzegającym zbawienia poza owym państwem. Autor podkreśla, że zdrowie psychiczne współczesnej lewicy zależy od konsekwencji w powstrzymywaniu się przed stosowaniem zasad analizy marksistowskiej do samej lewicy. Interesy ekonomiczne owej lewicy reprezentującej i utożsamiającej się z klasą średnią stoją w radykalnej sprzeczności z interesami klasy, którą owa lewica rzekomo w istocie reprezentuje. Stosunek lewicy do faktycznych „proli” wyraża się w zgrozie, z jaką obnaża się wyzysk drobnomieszczaństwa, kiedy każe się mu pracować w podrzędnych usługach nie traktowanych jako wakacyjna przygoda, ale jako codzienność. Nie mówiąc już o pracy w fabryce, co w ogóle brzmi jak XIX-wieczna fantastyka.

Zatrważające utożsamianie się z „prolami” uruchamia odruch obronny wyrażający się w piętnowaniu ideologicznego aspektu tego zjawiska jako przejawu „faszyzacji”. Autor tekstu wyjaśnia, że nienawiść robotników do „lewicy”, która ma dla nich wyłącznie pogardę podszytą lękiem, nie jest głęboka. Przedstawienie normalnego, lewicowego programu budzi nawet sympatię.

Zapoczątkowany proces proletaryzacji „klasy średniej” zbliża tę grupę z robotniczą częścią świata pracy. Prowadzi jednocześnie do podziału ideowego na lewicy, czego obserwatorami jesteśmy już od jakiegoś czasu, pod powszechny zew o niemożliwą jedność.

Podziały oparte na interesie klasowym przeważają nad pustymi apelami o jedność. Podział idzie ostro w poprzek, odzwierciedlając rzeczywiste podziały społeczne, odbudowujące się powoli, acz nieubłaganie.

Trzymanie się „spontaneizmu” klasy robotniczej, proletariatu, prowadzi część lewicy do odrzucania lewicowego przewrażliwienia na temat „faszyzacji”. Ogromną zasługę w spychaniu działaczy przejawiających otwartość umysłu i krytyczność analizy ma sama lewica, która zdołała postawić nowolewicowe kryteria jako wyznaczniki marksizmu, stąd tacy właśnie wartościowi działacze znajdują się na prawicy, choćby i populistycznej.

Autor tekstu idzie bowiem za współczesną lewicą twierdząc, że lepiej dla lewicy byłoby, gdyby Marks się nie urodził, albowiem idee socjalistyczne, choćby i utopijne, istniały przed nim, dając możliwość oświeconym przedstawicielom wykształconych klas walczenia o owe utopijne ideały i możliwość utożsamiania się z nimi. Czyli – prowadzenia polityki populistycznej jako lewicowej. A czymże innym, jak nie lewicowym populizmem jest cały socjaldemokratyczny i socjalistyczny model kapitalistycznego państwa opiekuńczego?

Oba nurty – krytyczny i nowolewicowy – mają więc perspektywę spotkania się po uprzednim wykorzenieniu ze swojego gruntu resztek koncepcji marksistowskiej, czyli koncepcji antysolidarystycznych, „dyktatorskich” czy klasowych z pozycji ekonomicznych. Prędzej czy później oba te nurty spotkają się więc na trupie Marksa. I tu mają naszą nieprzejednaną wojnę. W przeciwieństwie do pokolenia mojego ojca, mamy doświadczenie już trzeciego pokolenia walki wewnątrz ruchu robotniczego. Nie darujemy wam zohydzenia teorii Marksa, uczynienia z niej szmaty nowolewicowej propagandy wymierzonej obiektywnie przeciwko interesom klasy robotniczej. Ten punkt stanowił tradycyjną kość niezgody w podziałach wewnątrz ruchu robotniczego, zawsze był busolą walczących orientacji.

Jarosław Niemiec podnosi kwestię racjonalności walki górników, gdzie interes ekologiczny splata się z interesem gospodarczym kraju (i planety), stoi zaś w przeciwieństwie do narastającego przymusu koncentrowania się kapitału na krótkookresowym pomnażaniu zysków w ramach rywalizacji między grupami kapitału. Horyzont Niemca nie wychodzi jednak poza nowolewicowe rachuby na polityczną reprezentację, która interesy klasowe zastąpi narodowymi, co ma zwiększyć skuteczność zarządzania. W istocie zaś siła – podkreślana przez Niemca – górników, tkwiąca w ich koncentracji i organizacji, zostanie wykorzystana dla polityki prawicowego populizmu jako ersatzu populizmu lewicowego. Ideologia lewicowego populizmu stanowi od lat jedyną bardziej lewicową odmianę radykalnej lewicy nie tylko w Polsce. To także usiłuje się przedstawić jako „prawdziwy marksizm”. A więc także i te czyny będą spisane i zapamiętane.

Wreszcie Janis Warufakis przedstawia swoją wizję kryzysu, w który właśnie wkraczamy pod propagandową osłoną pandemii koronawirusa. Gdyby Warufakis był na miejscu władców Unii Europejskiej, mielibyśmy do czynienia ze sprawniejszą redystrybucją bogactwa, co sprawiłoby, że Europa miałaby jakieś szanse w rywalizacji ekonomicznej na światowym rynku. Tak naprawdę jednak utrzymywanie pozorów resztek jedności służy tylko wypracowywaniu lepszej pozycji poszczególnych państw, co zaowocuje, gdy pozory jedności staną się już zbędne.

Światłe elity, które mogłyby zadbać o całość – z definicji lewicowe, ponieważ prawicowość kojarzy się raczej z indywidualistycznym podejściem – reprezentują jednak raczej interesy dobrze sytuowanych grup ludności. W interesie tych ostatnich leży uporządkowanie światowej gospodarki, a jej zmiana nastąpi ewolucyjnie w kierunku postkapitalizmu, czyli utrwalonego państwa opiekuńczego. Wracamy tu do pierwszego artykułu, którego autor słusznie zauważa, że lewica opiera swą całą nadzieję na instytucji państwa, które ma zadbać i zaopatrzyć, a przy okazji redystrybuować. Problem w tym, że jak zauważa Warufakis, to państwo przestało istnieć, a elity unijne tylko wystawiają na pokaz podretuszowanego trupa, aby utrzymać w ryzach buntującą się gawiedź.

Paradoksalnie, nienawiść konserwatywnej prawicy do państwa socjalnego nakłada się na słuszną krytykę instytucji państwa, krytykę tym łatwiejszą, że instytucja państwa rzeczywiście słabnie. Narastanie buntów sprawia, że prawica konserwatywna tym łatwiej będzie forsowała zastępowanie państwa opiekuńczego państwem policyjnym, nie znajdując na lewicy żadnej konstruktywnej alternatywy, albowiem cała lewica też opiera się na państwie, tyle że „własnym”.

Marksizm proponuje zastąpienie państwa dyktaturą proletariatu, co zakłada siłę oraz redystrybucję jednocześnie. Posiłkując się kryterium klasowym. Ale lewica już dawno skutecznie odrzuciła tę perspektywę. Dlatego dziś rozpad lewicy odbywa się po linii populizmu i elitaryzmu, a nie po linii klasowej.

Nie wmówicie nam, że to jedyna alternatywa, a kto proponuje linię klasową, robotniczą, opowiada się przeciwko lewicy. Te pomówienia już się przedawniły, zużyły od 1956 r., a może i od 1937. Lewica już od czasów Marksa nie była jednolita. Wasze tradycje, to tradycje lewicy burżuazyjnej, kontynuacji linii radykalnego drobnomieszczaństwa, stojącej w ostrej sprzeczności z przezwyciężeniem tej tradycji przez myśl Marksowską. Czekamy na was na z góry wyznaczonej przez historię pozycji klasowej.

Widzimy wasze zygzaki, wiemy, dokąd prowadzi wasza droga. Dlatego w tej całej gorączce możemy sobie pozwolić na luksus spokoju.

W IMIENIU GRUPY SAMORZĄDNOŚCI ROBOTNICZEJ

Ewa Balcerek
7 lipca 2020 r.