Jackie Chan zgłasza akces do Komunistycznej Partii Chin. Mówiąc szczerze, to jedyna dobra wiadomość dla chwiejącego się reżymu kubańskiego, ponieważ ten ostatni na więcej niż na mistrzostwo w kung fu w obliczu amerykańskiej „pomocy dla demokracji” nie może liczyć.

NRD, Korea Północna, Kuba – w tych krajach biurokracja nie mogła liczyć na swą użyteczność idioty dla demokratycznego Centrum, stąd opór wobec transformacji. Chiny znajdują się w podobnej sytuacji (Tajwan jako alternatywna biurokracja), tylko skala inna, stąd katastrofa może przybrać pozory piękna.

Rząd Kuby otrzymał ostatecznie poparcie ze strony ludności, co nie oznacza, że nastroje niezadowolenia nie będą się rozwijały. To kwestia czasu. Jeżeli w politycznym otoczeniu Kuby nic się nie zmieni, „zwycięstwo demokracji” na wyspie jest tylko kwestią czasu. Gospodarka Kuby jest w pacie. Jest to zrozumiałe, ponieważ trudno wyobrazić sobie samowystarczalną gospodarkę kubańską, co było możliwe w przypadku ZSRR, a i tak kosztowało ludność ogromną cenę. Kuba ma specjalistów w zakresie medycyny, którzy są cenieni na całym świecie. Byłby to dla jej gospodarki pewien sposób na przechwytywanie jakiejś części wartości dodatkowej w skali globu (jak inni przechwytują przy pomocy przewagi technologicznej), ale ten sposób jest zablokowany przez politykę sankcji. W ten sposób polityka ma zawsze przewagę nad gospodarką, gdyby jakiś liberał usiłował jeszcze odgrywać idiotę.

Załamanie kruchej równowagi gospodarczej na Kubie jest związane z pandemią, a więc z wstrzymaniem strumienia środków z turystyki, które były źródłem zasilania budżetu tego kraju. Nastawienie na turystykę oddziałuje na rozwój gospodarczy danego kraju. Ludność obsługująca turystykę nie ma możliwości zajmowania się w pełni produkcją rolniczą na własne potrzeby. Pora letnia jest porą szczególnie intensywnej uwagi rolnika niezbędnej do zapewnienia dobrego plonu. Gospodarz nastawiony na turystykę nie jest w stanie zapewnić wyżywienia ani sobie, ani wzmożonego zapotrzebowania na wyżywienie dodatkowych gąb, czyli wymagających, pochłaniających każdą ilość żarcia turystów. Przychody z turystyki powinny zaspokoić zapotrzebowanie kraju na produkty utrzymania (w tym wyżywienia) ludności własnej i turystycznej stonki. A to jest możliwe przy założeniu nieustannie trwającej świetnej koniunktury w sektorze turystyki. Oczywiście, jest to mrzonka, ponieważ zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego. Jak pandemia, na przykład.

Istota zagrożenia oparcia gospodarki na turystyce polega na tym, że jest to bardzo niepewny biznes, gdzie równowaga stale jest bardzo krucha. Te gospodarki zostają wytrącone ze stanu ciężko osiąganej samowystarczalności żywnościowej i stają się całkowicie podatne na sterowanie z zewnątrz ze strony gospodarek, które są o wiele korzystniej zrównoważone. To tak jak z portfelem inwestycji – musi być zróżnicowany, aby jego właściciel stale wychodził na swoje. Raz bardziej, raz mniej, ale w przypadku portfela niezróżnicowanego zła passa grozi całkowitym bankructwem. Co możemy zaobserwować na przykładzie gospodarek, którym w ramach międzynarodowego podziału pracy przydzielono rolę zaplecza turystycznego. Grecja, Hiszpania, Portugalia są tu adekwatnymi ilustracjami.

Tymczasem posttrockiści mają luz! Kryterium politycznych sympatii jest dla nich wciąż burżuazyjny system demokratyczny, zupełnie, jakbyśmy tkwili w końcówce lat 70-tych ub. wieku. Są totalnie odporni na doświadczenia „postkomunistycznej” transformacji i na rozpad Unii Europejskiej, która przestała być bezalternatywnym projektem dla świata.

Ukraińscy marksiści swobodnie abstrahują od politycznych i geopolitycznych uwarunkowań, w jakich funkcjonują współczesne państwa i niemal 10 lat po majdanie wciąż powołują się na słuszny gniew ludu ukraińskiego, który przepędził Janukowycza z powodu złej polityki gospodarczej jego rządu i rosnącej biedy. Rozwiązaniem miał być akces do Unii Europejskiej, na wzór udanego, polskiego eksperymentu. Nawet nie warto im tłumaczyć, że w wyniku „rewolucji godności” nastąpiło przewidywane rozwarstwienie społeczeństwa ukraińskiego. Część podążyła ścieżką wyznaczoną przez polityczną transformację poradziecką i popadła w skrajną biedę, jednak część – zazwyczaj grupy usytuowane powyżej tzw. ludu – załapała się na możliwość poprawy swego losu dzięki wykorzystaniu kapitalistycznych możliwości bogacenia się kosztem biedniejącego segmentu „odpadowego”.

A więc, w kategoriach społeczeństwa burżuazyjnego, sytuacja znormalniała, o co wszak chodzi posttrockistom. Taka struktura społeczna tworzy bowiem elektorat bojowników o demokrację w ramach kapitalizmu. Tworzy sytuację, w której posttrockistowski desant i przerobieni ideologicznie tubylcy odnajdują się, hołubiąc złudzenia, że odtworzyli warunki „chwalebnych 30 lat powojennych”, w których lewica zmieniła kurs z klasowości na kulturowość. Oczywiście, w ich nomenklaturze, kulturowość jest nowoczesną formą klasowości, którą przeczuwał Karol Marks, a już szczególnie Róża Luksemburg, z której socjaldemokraci zrobili własnoręcznie męczennicę swojej sprawy, skutecznie pokazując, że burżuazyjni siepacze nie są już do niczego potrzebni, skoro lewica skutecznie ich zastępuje.

Entuzjazm, z jakim posttrockiści (z wyjątkami) przywitali różne „kolorowe rewolucje”, w tym i Arabską Wiosnę, nie pozostawia wątpliwości co do tego, że taki sam azymut wezmą w przypadku „kolorowej fiesty” na Kubie. Z drugiej strony, sensownej alternatywy brak.

Filip Ilkowski z Pracowniczej Demokracji propaguje apel do władz Kuby, aby nawróciły się na demokrację. Brzmi to jak ultimatum. Jednocześnie, poza stereotypowym powoływaniem się na cytaty z Róży, wyrwane z kontekstu i wszelkiej logiki, w apelu nie ma słowa o skutecznym, ekonomicznym programie nawróconego na demokrację, izolowanego rządu Kuby, który zapobiegnie powrotowi Kuby do zaszczytnego statusu wesołego burdelu Ameryki.

W imię wolności ludu kubańskiego, Ilkowski domaga się konkretnie bezkarności dla elity kubańskich intelektualistów, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa zyskają na „demokratycznej” transformacji Kuby. Natomiast sam lud wyległ na ulice w obronie „totalitarnego” reżymu. Ogłupiony czy przekupiony? A może ma świadomość, że z deszczu wpadnie pod rynnę? Demokracja na Kubie – wedle lewicy – jest obliczona na możliwość pomocy Kubańczykom w ramach akcji charytatywnej, opłaconej słono odebraniem społeczeństwu własności wszystkiego, co na wyspie przedstawia jeszcze jakąś wartość. Lekarze będą mogli wreszcie zacząć normalnie zarabiać w prywatnych gabinetach, zamiast szlajać się po świecie w charakterze komunistycznej propagandówki.

Załamuje bezdenna głupota posttrockistów, którzy liczą na to, że reszta jest jeszcze głupsza. Reszta jest, co najwyżej, postawiona w sytuacji, w której nie ma wyboru między głupotą a perfidią. A do zaistnienia takiej sytuacji prą posttrockiści, tak jak parli w Polsce okresu transformacji, kiedy rodzima lewica liczyła na ich wsparcie w propozycji alternatywy tak dla biurokracji, jak i dla kapitalizmu. Posttrockiści nie widzieli żadnego zagrożenia w wejściu Polski na drogę kapitalizmu, skoro byli przekonani, że na Zachodzie mamy postkapitalizm, zaś na Wschodzie mieliśmy marnej jakości kapitalizm państwowy. W najgorszym razie, nie zmieni się wiele. Nie wyciągają wniosków z doświadczeń, które przeżyli na własnej skórze. Pozostają w szponach utopii, którą w latach 60-tych i 70-tych zastąpili marksizm i nie są w stanie zmienić sposobu myślenia.

Warto zastanowić się nad przyczynami ich upartego trwania w odmowie przewartościowania własnych koncepcji i twardego trzymania się ubiegłowiecznych dogmatów.

Lewica przyjmuje bez szemrania polityczny ogląd świata, narzucony przez nowoczesne elity. Trudno się temu dziwić. Elita współczesnego świata ma twarz radykalnej lewicy, spadkobierczyni rewolty roku 1968 i jej definitywnego pożegnania się z mitem klasy robotniczej i ruchu robotniczego. Na Zachodzie, rozwój ekonomiczny społeczeństwa burżuazyjnego osiągnął bowiem (wedle teoretyków postmarksistowskich) poziom pozwalający na natychmiastowe wprowadzenie komunistycznej redystrybucji. Trudno mówić o tym w przypadku Kuby, a więc – obiektywnie – autonomiczny rozwój tej wyspy prowadzi nieuchronnie do restauracji kapitalistycznych stosunków produkcji i to w postaci zacofanej. Dlatego, im szybciej system „komunistyczny” na Kubie się zawali, tym mniej będzie – jak sądzą – ofiar procesu odrabiania strat do „dzikiego kapitalizmu”.

W przeciwieństwie do sytuacji, w jakiej znalazła się Rewolucja Październikowa, „kolorowe rewolucje” w wyobrażeniu posttrockistów mają zapewnione zaplecze wspierające ekonomicznie i politycznie. Skoro elity świata są demokratyczne… Ekonomicznie: efektywna społeczna gospodarka rynkowa, politycznie: demokracja dla uciśnionych mniejszości, które są strażnikiem swobód demokratycznych, w odróżnieniu od podatnego na pokusy autorytaryzmu „ciemnego ludu”, który nie może zaproponować żadnego alternatywnego wobec społecznej gospodarki rynkowej modelu.

Duch rewolucji nie stracił jednak swej racji bytu, ponieważ jego wrogami są przeciwnicy radykalnej demokracji redystrybucyjnej. Potomkowie dawno, wydawałoby się, pognębionych „faszystów” zyskali drugą szansę w wyniku prowadzenia populistycznej polityki przemawiającej do segmentu popadających w nędzę grup „odpadowych”. Nie potrafią one zrozumieć, że ich dobrobyt, to tylko kwestia czasu, kwestia zwycięskiego finału rewolucji demokratycznej, która zapewni wszystkim bez wyjątku uczestnictwo w komunistycznym konsumpcjonizmie zabezpieczonym niepodważalną efektywnością gospodarki rynkowej. Jednym słowem, model przyszłego społeczeństwa, w którym znikną sprzeczności interesów, jest kwestią przeprowadzenia zwycięskiej rewolucji przeciwko faszystom obecnym w każdym kraju, stawiającym na wrogość i rywalizację państw narodowych.

Zwolennicy takiej dość naiwnej i prostackiej wizji świata są ślepi na oczywiste skutki owych recept we wszystkich regionach świata, gdzie zostały one zastosowane. Wręcz po stalinowsku głoszą oni pośrednio tezę, iż w miarę postępu sukcesów w demokratyzacji świata, proces rodzi wroga demokracji – „faszyzm”. Oparcie ma on w eksploatowanych klasach, które od tysiącleci nie są w stanie zrozumieć, że i do nich wreszcie zawita dobrobyt, kiedy elity już będą rzygać z konsumpcji.

„Faszyzm” to określenie obejmujące najczęściej homofobów i przeciwników stale komplikującej się struktury społecznej tworzonej przez grupy obyczajowo-kulturowe, żądających ograniczenia praw obywatelskich dla osób, które są wszakże naturalnymi nosicielami wartości demokratycznych, ponieważ dotychczasowe grupy społeczne zawiodły. Osobiste, realne, indywidualne zaangażowanie w projekt polityczny demokracji jest koniecznym wymogiem klasowego charakteru walki, nie jakieś tam bajanie o obiektywnej, metafizycznej misji klasy. Siła posttrockistowskiej ideologii opiera się na dogmacie, że problemem sfery gospodarczej jest dziś wyłącznie ekologia, a antagonistyczne relacje w sferze produkcji są w teorii (a więc i w praktyce) rozwiązane przez zastosowanie automatyzacji i robotyzacji, zaś residuum ludzkiej siły roboczej stanowi margines marginesu, statystycznie pomijalny (obejmujący poza tym siłę roboczą o cechach uprzywilejowanej arystokracji robotniczej).

A więc kwestii klasy robotniczej w sferze produkcyjnej zwyczajnie nie ma.

Warunkiem sukcesu „rewolucji demokratycznej” w skali globalnej jest utrzymanie globalnego systemu demokratycznego, niedopuszczenie do jego degeneracji w kompleks jednostek narodowo-politycznych, stojących wrogo naprzeciwko siebie. Poddanie się tendencjom nacjonalistycznym rozbija ten pieczołowicie wypracowany model globalny, w którym lokalne zazębia się w homogeniczny mechanizm z globalnym: alterglobalizm.

Warunkiem koniecznym jest tu utrzymanie swobodnej mobilności, która ma zapobiec kształtowaniu się lokalnych nierówności odradzających regionalizmy i państwa narodowo-etniczne, a więc i wrogość prowadzącą do rywalizacji o zasoby świata. Brak granic, brak sprzeczności interesów, wszystko to gwarantuje przepływy środków, jeśli jakiś region, lokalna wspólnota radzi sobie gorzej.

To, że współczesne warunki likwidują podłoże dla tej utopii nie jest przyjmowane do wiadomości przez posttrockistów, którzy zlali się z lewicą burżuazyjną pod szczytnym sztandarem „demokracji”.

Dlatego nie ma znaczenia jakiś korupcyjny system pomajdanowy czy upadek dowolnego państwa „postkomunistycznego”. Nie obarcza sumienia lewicy chaos po „humanitarnych” nalotach na Libię czy po „demokratycznej” interwencji w Syrii. W przeciwieństwie do tego, co sądzi opinia publiczna, wychowana na starych bajkach o państwach narodowych, lewica nie dostrzega niczego błędnego ani szkodliwego w braku stabilizacji w różnych regionach świata. Ta destabilizacja stanowi bowiem przygotowanie gruntu pod zniesienie barier państwowych i narodowych w skali globu. A to dopiero otwiera pole możliwości dla demokratycznego zarządzania światem, łączącego zalety lokalnej wspólnoty z globalnym systemem koordynacji. Warunkiem sprawnego funkcjonowania tego modelu jest efektywny system demokratyczny.

Ku rozpaczy radykalnej lewicy, krzewienie demokracji w świecie rodzi opór wynikający z ciemnoty ludu. Im większa siła demokracji, tym opór faszystowskiego nacjonalizmu rośnie. Koncepcja lewicy współczesnej nie potrzebuje odniesienia do interesów narodowych czy nawet cywilizacyjnych. Dlatego lewica atakuje instytucje, które tradycyjnie wzmacniają podziały dające owym instytucjom władzę nad społeczeństwem. Wykorzystując dowolne, odsłaniane na bieżąco informacje i fakty, działanie to jednocześnie rodzi kolejne podziały i konflikty. Każda krzywda z przeszłości, uznana przez autorytet państwa, domaga się przecież zadośćuczynienia. Lewica chce nad tym procesem wypuszczania dżina z butelki zapanować zdecydowanie narzucając pewne symboliczne i pieniężne formy rekompensaty, aby zamknąć temat i przystąpić do budowy globalnego społeczeństwa, w którym nie ma już zaszłych podziałów i rachunków krzywd. Jednak wypuszczone raz demony zaczynają żyć własnym życiem. W nierzadkich przypadkach zasilają siły „faszystów”, ustanawiając sprzeczności, które w przyszłości mogą stać się dominującymi i sabotować uruchomiony proces alterglobalizacji.

Hasło alterglobalizacji nie stanowi zresztą już dziś tak atrakcyjnego magnesu dla społeczeństw, jak się wydawało na początku.

Wszystko to ma dość prozaiczną przyczynę w prostym fakcie, że idealny model usiłuje się narzucić na żywą tkankę społeczną, w ramach której nie zostały rozwiązane podstawowe problemy – problemy klasowe.

„Ciemne” społeczeństwa obawiają się, że – jak zawsze – obiecanki cacanki zostaną przysłonięte przez rzeczywiste interesy prowadzące do odwiecznego podziału na tych, którzy dostają obiecane od zaraz, zaś pozostali pozostaną z pustymi „cacankami”.

Lewica radykalna stawia na mobilizację neutralizującą mobilizację stricte klasową, ponieważ do realizacji modelu alterglobalistycznego nie potrzebuje jednej klasy wiodącej, obdarzonej misją historyczną, ale współdziałania bardzo różnych grup społecznych. Łączy je wyłącznie ogólnoobywatelski program nie przedstawiający alternatywnych rozwiązań ekonomicznych, do którego mają dostęp nie jako członkowie jakiejś klasy, ale jako obywatele-konsumenci. W lewicowej, postmarksowskiej teorii ekonomicznej konsumpcja stanowi jednocześnie produkcję, produkcję wartości dodatkowej, a raczej, słuszniej nazywanej wartością dodaną, która nie jest tożsama z pojęciem wprowadzonym przez Marksa, a odnosi się do pojęcia wartości nowowytworzonej.

Redystrybucja, która jest jedynym elementem społecznych relacji w tym nowym modelu ekonomicznym, obejmuje wszystkie grupy społeczne, dla których kryterium klasowe traci sens, albowiem przeciwstawia ich wyłącznie kapitałowi produkcyjnemu, który wytwarza dobra przewidziane do redystrybucji. Przejęcie efektów produkcji podstawowej stanowi warunek konieczny dla zaistnienia wspomnianego wyżej modelu globalnej redystrybucji, na której kształtuje się wymiana wzajemnych usług w warunkach lokalnych. Zabezpieczenie społeczności lokalnych w produkty podstawowe stanowi bazę dla rozwijania przez nie systemu swobodnej wymiany opartej na mechanizmie rynkowym (bez klasogennego akcentu).

Trudność w tym, że produkcja dóbr podstawowych, których obfitość stanowi Marksowski jeszcze warunek możliwości zaistnienia społeczeństwa komunistycznego (tu: radykalnie demokratycznego), jest problematyczna ze względu na ekologię. Dobrem najbardziej deficytowym okazuje się woda. Zaraz za tym idzie powietrze. Dobra wytwarzane na styku społeczeństwa i przyrody, po Marksowsku wchodzące w obręb sfery produkcji podstawowej, materialnej, niezbędnej do reprodukcji społeczeństwa, z definicji przestają być dobrami o ewidentnej cesze obfitości, co stawia cały projekt narzucanej politycznie demokracji pod wielkim znakiem zapytania.

Projekt stwarza jednocześnie bardzo silne narzędzie kontroli społecznej dzięki skupieniu go w ręku globalnej elity, której lewica oddała bezwarunkowe prawo do przełamywania siłą wszelkiego oporu wobec owego projektu. Ów projekt jawi się jako zawierający instrument organizowania globalnego wsparcia dla światowej rewolucji mającej na celu realizację modelu „komunistycznej” redystrybucji. Tym instrumentem jest mechanizm demokracji, pozwalający uniknąć błędów charakterystycznych dla przywódców Rewolucji Październikowej, którzy postawili swoją walkę w opozycji do zorganizowanych sił demokratycznych społeczeństw, grających na lęku przed skokiem w nieznane. Model demokratyczny ma na celu usunięcie owego lęku i uprzedzenia, które odegrały swą rolę w przegranej poprzedniej rewolucji. Obecnej rewolucji demokratycznej zagraża ten fragment społeczeństwa, który ma zabezpieczyć obfitość dóbr podstawowych. Nie bez słuszności, a zgodnie z Marksowskim schematem, ten segment (klasa robotników produkcyjnych) przewiduje, że zostanie wyłączony z grupy decydentów o redystrybucji. Ta grupa, to zamknięta grupa elity globalnej.

Albo ten sektor produkcji zostanie wzmocniony i zmuszony do różnicowania produkcji dóbr podstawowych na różne kategorie jakości, aby nastarczyć wszystkim potrzebującym, albo przejmie kontrolę nad ową produkcją i ograniczy jej dystrybucję dla innych segmentów społeczeństwa. A wtedy będziemy mieli do czynienia z systemem Pol Pota na skalę globalną. Może się załamać system produkcji nadwyżek w lokalnych społecznościach, ponieważ będą one miały do utrzymania sporą grupę ludności nieprodukcyjnej, która – pozbawiona opieki i zasilania z kasy państwa, w ramach „harmonijnego” współistnienia globalnego i lokalnego – zostanie postawiona twarzą w twarz z ludnością produkującą podstawowe dobra materialne, bez możliwości zaoferowania im interesującego ich rodzaju wymiany usług na dobra materialne.

Budowanie modelu „każdemu wedle potrzeb” wymaga wpierw rozwiązania problemu obfitości dóbr materialnych. Czyli rozwiązania problemu sfery produkcji. A to wymaga zwrócenia się do klasy bezpośrednich producentów i stworzenia mechanizmów, które zapewnią im rolę decydentów, a nie oddadzą ją elitom demokratycznym, które mają władzę eksploatowania wytwórców w imię wyższej konieczności zapewnienia możliwości przetrwania grupom nie związanym z produkcją.

Dopóki nie znajdzie się rozwiązania odpowiadającego na te kwestie, władza zawsze będzie miała tendencję do korupcji i przeradzania się we władzę autorytarną. Przemoc legalna zawsze daje fory grupom nadbudowy, ponieważ to te grupy umacniają przydatność władzy, albowiem są krwią z krwi elity władzy, kosztem producentów. Abdykacja władzy otwiera drogę do odwetu grup wyzyskiwanych.

Projekt demokratyczny lewicy radykalnej wydaje się w związku z tym bardzo utopijny i nie tak oczywisty, jakby chciała nas ona przekonać. Czas na ciężką pracę intelektualną na lewicy.

Już towarzysz Platon głosił, że komunizm to nie jest ustrój dla motłochu. Platon wielkim filozofem był, albowiem jego proroctwo okazuje się aktualne do dziś. Komunizm to ustrój dla elity.

Lewico, masz „motłoch” przeciwko sobie… Wysługiwanie się elitom może ci się odbić bardzo nieprzyjemnie. Czego wam życzymy z całego serca.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 lipca 2021 r.